środa, 10 listopada 2010

Od @kapitalisty do @komunisty... Czyli krótka droga od libertarianizmu do faszyzmu


Interesująca jest historia Krzysztofa Sz. Pamiętam go jeszcze, jako modalnego libertarianina, nieźle oczytanego w standardowej literaturze (Mises, Hayek, Rothbard), o otwartym umyśle i zdroworozsądkowych poglądach bez uprzedzeń. Jedyne, co mogło wywoływać niepokój wśród osób natrafiających na Krzysztofa w internecie, były jego narkoopowieści. Krzyś eksperymentował właściwie ze wszystkim, co dało się zdobyć na czarnym rynku i bujnie opisywał doznania po zażyciu. Cóż, dla mnie to było obojętne, w końcu każdy ma prawo dążyć do własnego szczęścia, i państwo nie może mu w tym przeszkadzać. Pod wpływem, czy nie - razem oraliśmy wszelkiej maści etatystów, socjalistów, faszystów, lewaków i demokratów, stosując typowy arsenał w rzeczowej libertariańskiej batalii - czyli austriacką szkołę w ekonomii i prawonaturalizm. Wydawało się, że takie pojęcia, jak wolny rynek, kapitalizm, libertarianizm, czy nawet konserwatywny-liberalizm, rozumiemy identycznie i utożsamiamy się z nimi. Krzysztof nawet był współzałożycielem toruńskiego Stowarzyszenia Młodzi Libertarianie, co się ceni, pomimo braku wyraźnych sukcesów tejże organizacji w trakcie jej działalności.
Mój kontakt z narkotykowym Krzysiem (jak i z narkotykami) jednakże w pewnym momencie osłabł. Krzysztof zaczął pracować w firmie ojca, i ostatnie, co zapamiętałem, było "Jedyną nadzieją jest agoryzm...". Cóż, dobre i to, pomyślałem, i zająłem się własnymi sprawami.
Jakież było moje zdziwienie, gdy po kilku latach doniesiono mi, iż radykalny anarchokapitalista Krzysztof Sz. deklaruje się teraz mianem anarchokomunisty, "społecznego anarchisty", radykalnego lewicowca i antykapitalisty! Czytając jego przesiąknięte marksistowskim polilogizmem komentarze na portalu liberalis.pl, wprost nie mogłem uwierzyć, iż to się dzieje naprawdę! Prawdziwy dyskordianizm! Co więcej, Krzyś, jak na prawdziwego lewicowca przystało, faktycznie uwierzył w spisek Wielkiej Hordy Skrajnie Prawicowej Patologii, która czyha, by tylko zniewolić ludzkość w kleszczach libertariańskiego-faszystowskiego terroru. O tak, skrajna prawica (zło, jak wiadomo) to sojusz libertarian, kapitalistów, etatystów, nazistów i Korwina przeciwko ludziom pracy, nikczemnie alienowanym od produktu swej pracy, i wyzyskiwanym psychicznie przez kapitał. Nawet jeśli ludzie pracy zarabiają więcej, niż występni kapitaliści, to i tak są wyzyskiwani - co do tego Krzysztof nie ma wątpliwości. Jedynym rozwiązaniem jest: a) formowanie sportowych bojówek antyfaszystowskich; b) kooperatywy.
Ta pierwsza propozycja wynika rzecz jasna z aksjomatu nieagresji, opacznie rozumianego przez radykalnie anarchokomunistycznych ex-libertarian, jako przyzwolenie na bicie smutnych, ubranych na czarno chłopaczków, lubiących sobie pomaszerować czasem przy dyskotekowych rytmach zespołu Von Krasnal. Wielkie zagrożenie, jakie rzekomo niesie wolność zgromadzeń i manifestacji jednostronnie klasyfikowanych jako "faszystowskie", musi zostać zażegnane inicjacją agresji przez bojówki walczących z faszyzmem "sportowców". Oczywiście, wg logiki Krzysztofa et consortes, faszyzm = kapitalizm = libertarianizm, więc konsekwentnie kolejnym krokiem będzie napadanie na ulicach na panów podejrzewanych o sprzyjanie bożkom kapitału, bądź na młodych działaczy UPR (starsi noszą broń palną, więc lepiej nie ryzykować). Przecież w końcu faszyzm - no pasaran.
Wymarzonym światem dla tych idealistów, którzy onegdaj wierzyli w wolność jednostki i własność prywatną, jest rzecz jasna świat tychże cech pozbawiony. Słowo-klucz: KOOPERATYWA. Po polsku - spółdzielnia. W jaki sposób ta skompromitowana w PRLu forma własności staje się lekiem na całe zło kapitalistycznego świata wyzysku w umysłach "społecznych anarchistów"? Cóż, każdy, kto czytał Kevina Carsona wie, że ekonomista z niego żaden, i teorii austriackiej, pomimo wycierania nią sobie gęby, nie zrozumiał ani na jotę. W przypadku teoretyków kooperacjonizmu, jest jeszcze gorzej. Nie znają oni najwyraźniej pojęć "podział pracy", "przewaga komparatywna", "specjalizacja" czy "zdyskontowany krańcowy produkt pracy". W kooperacjonistycznej utopii każdy pracownik (vulgo: prol) jest jednocześnie kowłaścicielem, kokapitalistą i komenadżerem, kozarządzającym kofirmą, pardon, kooperatywą. Oczywiście wszelkie decyzje odnośnie zarządzania są podejmowane w sposób jedynie słuszny, niepodlegający debacie i w ogóle tylko podły człowiek może kwestionować wkład Lecha Wał...TO ZNACZY, w sposób demokratyczny. Równość, równość ponad wszystko. Ok, jak tam sobie chcecie. Niestety, problemem polilogicznych marksistów, do jakich niewątpliwie należą anarchokomunistyczni zwolennicy kooperatyw, jest to, iż nie zostawią nas w spokoju, zamykając się w spółdzielni. Nie - oni chcą ZMUSIĆ całą gospodarkę do funkcjonowania w oparciu o kooperatywy, oczywiście wyłącznie na ich własnych zasadach. Bo inaczej to będzie wyzysk, rabowanie wartości dodatkowej, alienacja i faszyzm. Dlatego też, obawiam się, Krzysztof na czele bojówki "sportowców" będzie pilnował, jak to w latach 30. w Hiszpanii gdzie ruch anarchistycznych kooperatyw osiągnął apogeum, by ludzie przypadkiem nie posiadali a to własnych pieniędzy (służą do wyzysku), a to środków produkcji (służą alienacji), tylko wszyscy jak jeden mąż kooperowali w przydzielonych im kooperatywach. Ot tak, w magiczny sposób.
Narzucanie innym swoich poglądów siłą można od biedy nazwać właśnie faszyzmem, i to zjawisko jaskrawo zachodzi przy próbie dyskusji z takim antykapitalistą, przerażonym praktyką pracy najemnej, prywatnej własności kapitału i inwestycji w akcje spółek. Nie dociera do niego, że w warunkach wolnorynkowych spółka akcyjna jest właśnie kooperatywą - tyle, że opartą o najbardziej optymalne i efektywne wykorzystanie czynników produkcji: różnorodnych ludzkich talentów i heterogenicznego kapitału. Większość ludzi nie ma predyspozycji, ani nie myśli nawet o interesowaniu się i angażowaniu w zarządzanie procesem produkcyjnym - woli używać swoich oczywistych talentów, zatrudnionych przez menadżerów w sposób najbardziej optymalny, uzyskując za to wynagrodzenie zwane płacą. Z kolei ci, którzy mają ambicje zarządzać i są w stanie zweryfikować swoje umiejętności na rynku, nie są w żaden magiczny sposób powstrzymywani przed wykorzystaniem swojego talentu w tym aspekcie przez sprzymierzone siły lichwy i kapitału - a raczej przez aparat państwowej represji, regulujący działalność gospodarczą i paraliżujący ją. Spółka akcyjna również pozwala na "głos ludu" - walne zgromadzenia akcjonariuszy przecież opierają się o głosowanie, tyle że waga głosu każdego współwłaściciela zależy od kwoty zainwestowanego kapitału (ilości posiadanych akcji), i nikt nie ma z definicji po równo. Nie ma darmowych głosów!
To chyba najbardziej boli tych lewaków od kooperatyw. Fiksacja na punkcie równości i "demokracji" nie pozwala im zrozumieć, iż to wolny rynek ze spółkami akcyjnymi, jak i firmami z jednym właścicielem, firmami rodzinnymi, firmami partnerskimi, a nawet spółdzielniami, jest najbardziej demokratycznym systemem, a że rzeczone spółdzielnie przegrywają konkurencję nie wynika ze spisku światowego kapitału, tylko z wrodzonej nieefektywności tej formy własności w SŁUŻENIU KONSUMENTOM. Niestety, ten element układanki zwanej gospodarką - zaspokajanie potrzeb konsumentów - to sól w oczy idealisty-"społecznego anarchisty". On po prostu nienawidzi bliźniego swego, który śmie coś od niego kupić! I do tego wybrzydza, że jakość słaba, a cena za wysoka, bo u pana Zenka za rogiem lepszy geszeft by zrobił. Widocznie pan Zenek angażuje się w wyzysk i jest w spisku z wielkim kapitałem, bo dostał niżej oprocentowany kredyt, i przez to wygryza uczciwie działającą kooperatywę, realizującą ideały kozarządzania, kowłasności, i wypłacającą godziwe kopensje bez wywoływania alienacji u kopracowników.
Wracając do osoby Krzysztofa, myślę, że przedstawiłem w miarę uczciwie stan psychiki tego człowieka, jako przedstawiciela "społecznego anarchizmu" i kooperatyzmu. Urojenia, fobie, uprzedzenia wobec społeczeństwa burżuazyjnego i kapitalistycznej organizacji produkcji, oparte na marksistowskim dialektycznym profetyzmie (czyt. bełkocie) - to podstawa rozumowania, jakie obecnie reprezentuje ten były libertarianin. Te same uprzedzenia i nienawiść żywili niemieccy narodowi-socjaliści, żywią ją współcześni działacze ekologiczni, oraz członkowie organizacji nacjonalistycznych pokroju Falangi - których nasz Krzysztof tak nienawidzi, obawia się i chce neutralizować fizycznie, mimo, iż metafizycznie bliżej mu do smutnych chłopców w czarnych koszulach, niż do jakiegokolwiek innego towarzystwa. Antyfaszyzm, to po prostu faszyzm, tyle że anty.
Czy przemiana z libertarianina w radykalnego lewaka, to skutek nadużywania przez Krzycha narkotyków? Trudno uwierzyć, iż uwiąd rozumu i rozwój paranoi antykapitalistycznej mógł nastąpić powodowany głębszą intelektualną refleksją. Sprawdza się także stara teoria, iż najbardziej idealistyczni radykałowie lewicowi wywodzą się z dobrych burżuazyjnych rodzin, by wspomnieć takie osobliwości, jak znany z "Młodzieży Kontra" Kacper Kutrzeba, czy pewien skrzypek-komunista z Warszawy. Ich idealizm najczęściej pada w starciu z rzeczywistością i pierwszym wytryskiem w ciele partnerki, ale gdy umysł jest przenicowany działaniem narkotyków, być może ta rzeczywistość z trudnością doń dociera. W każdym razie, w takim towarzystwie przyszło mi Krzysztofa umieścić, i powodem do dumy być to nie powinno.

spisał
Po kryjomu sprzyjający skrajnie prawicowej patologii...