piątek, 22 lipca 2011

Antyamerykańska choroba

Na zabawnym lewicowym portalu nacjonalista.pl pojawił się jakiś czas temu artykuł niejakiego Bogdana Kozieła pt "Powrót Umarłych". Polecam zapoznać się z tym przydługim stekiem płaczliwych bredni, gdyż doskonale obrazuje on umysł osobnika oszalałego z nienawiści do siebie samego. Mamy tu do czynienia z pełną mistycyzmu i irracjonalnego zacietrzewienia tyradą przeciwko, właściwie nie wiadomo czemu. Antyamerykanizm z perspektywy zatroskanego o Europę arystokraty? Bynajmniej. Jako amerykańskie, atakowane jest tutaj wszystko, co ludzkie - a więc przedsiębiorczość, dążenie do zmiany swego położenia, sprzeciw wobec ucisku kastowego, racjonalność ekonomiczna i tak pogardzana przez lewicę wolność. Amerykańscy pionierzy nazywani są przez autora złodziejami i mordercami, widocznie zapomina on o całej zgrai europejskich książąt, baronów, hrabiów, biskupów i monarchów, którzy nikim więcej niż zwykłymi rzezimieszkami nie byli. Europa, dusząc się pod butem merkantylistycznej tyranii, była kloaką świata, którą co odważniejsi i mający najmniej do stracenia śmiałkowie opuszczali, by szukać nowego lepszego życia za oceanem. W Europie pozostała właśnie ta gorsza część - niewolnicy i ich oprawcy. I to tak bulwersuje Bogdana Kozieła, ponieważ sam podświadomie zdaje sobie sprawę z tego, że jest potomkiem pańszczyźnianego chłopa, którego życiową rolą jest przyjmować na swe plecy sążne ciosy batoga. Stąd nienawiść do kraju wolnych i dzielnych, do Stanów Zjednoczonych.
Te "profańskie", "masońskie" ideały, na których rzekomo 'złodzieje i mordercy' zbudowali Amerykę, to właśnie ideały kromianiońskich pionierów, którzy 30 000 lat temu zasiedlali Europę - samowystarczalność, odpowiedzialność, ciężka praca i heroiczne napięcie woli mocy, nieugiętej pod naporem przeciwności. Te same cechy przejawiał amerykański osadnik, amerykański rzemieślnik, wyzwolony z feudalno-cechowego systemu krępującego przedsiębiorczość w Europie, amerykański handlarz, który nie musiał opłacać ceł na każdej rogatce, amerykański biznesmen, któremu nikt nie przeszkadzał zaspokajać najpilniejszych potrzeb konsumentów. Człowiek mógł wreszcie realizować swoje faktyczne dziejowe posłannictwo - budować cywilizację wolnych ludzi. Bez kasty pasożytów, spijających życiową esencję, jak w Europie i reszcie pogrążonego w mroku niebytu świata.
Żadnego bełkotu o sakralnej geografii, powinnościach wobec Boga i Cesarza, przywilejach kastowych, namaszczonej pozycji króla, dziesięcinie, legitymizmie i całej reszcie spuścizny troglodyckich jaskiniowców, których wolni kromaniończycy do końca nie wytępili w paleolicie. Wolność, własność i prawo dążenia do szczęścia - tyle i tylko tyle potrzeba, by korona stworzenia - człowiek - mogła rozwinąć swój potencjał na Ziemi. Oczywiście Bogdan Kozieł, duchowy niewolnik Talmudu, określi to mianem satanizmu czy innej degeneracji, mimo iż taka postawa jest w pełni zgodna z prawdziwą nauką Kościoła Katolickiego - no, ale jak mówiłem, resentyment tego typu ma charakter lewicowo-talmudyczny, a nie wolnościowo-ludzki.
Faktem jest, że dzisiejsze USA nie mają nic wspólnego z wolnościową wizją Ojców Założycieli, właśnie dlatego, że zostały zainfekowane talmudyczno-lewicowym wirusem prosto z Europy, za sprawą czysto heglowskiego ukąszenia. Prusycyzacja elit amerykańskich, trwająca od połowy XIX w., najpierw zaowocowała amerykańskim imperializmem, kompletnie sprzecznym z doktryną Monroe'a i ideami pokojowego wolnego handlu z całym światem; potem, co opisuje Gabriel Kolko w "The Triumph of Conservatism", sojuszem Wielkiego Rządu z Wielkim Biznesem, a więc stworzeniem państwa korporacyjnego - faszystowskiego, i miało to miejsce zaraz przed wybuchem I WŚ. Potem już poszło z górki. Wtedy dopiero pojawił się amerykański tylko z nazwy, mesjanizm - czyli szerzenie demokracji za pomocą oręża. Demokracji, której w Ameryce miało nigdy nie być wg założeń Ojców Założycieli, gdyż widzieli we władzy ludu równie wielkie zagrożenie dla wolności, jak we władzy tyrana. Demokracja w Ameryce, to skutek europeizacji-prusycyzacji elit amerykańskich, przymusowej państwowej edukacji, która wychowała pokolenia uległych, wzorowych obywateli, już zindoktrynowanych na postrzeganie Ameryki nie jako kraju wolnych i dzielnych, lecz rodzinnego domu troskliwego wuja Sama, który wymaga lojalności, posłuszeństwa i poświęcenia, a w nagrodę nakarmi, pogłaszcze po główce i wręczy medal za szerzenie demokracji.
To przywleczony z Europy etatyzm, kult państwa, zniszczył amerykańską wolność i filozofię amerykańskiego modelu ograniczonego rządu - a nie 'masońskie' ideały Ojców Założycieli, o których późniejsze pokolenia zupełnie zapomniały.
Lewicowo-rewolucyjny portal nacjonalista.pl, przeżarty myślą talmudyczną i chronicznym odwróceniem wszelkich pojęć zrozumiałych dla człowieka Zachodu, tylko wpisuje się w ten trend niszczenia idei wolności człowieka i propagowania jedynej słusznej wizji niewolnika na kolanach przed ołtarzem Molocha - państwa.

sobota, 2 lipca 2011

Lekcja ekonomii dla prof. Kołodki

Dziś zajmiemy się postacią profesora Grzegorza Kołodki, i tym, co ostatnio napisał i zatytułował "Nowym planem gospodarczym dla Polski".
Przede wszystkim zacznijmy od właściwej introdukcji. Grzesiek, jesteś tępym keynesistowskim ćwokiem, a to, co piszesz, dyskwalifikuje cię zupełnie w oczach poważnego ekonomisty.
Po tym wprowadzeniu możemy przejść do treści artykułu tego zasrańca.

Czas biegnie. Paradoksalne dla jednych jest to, że znowu nastał okres, kiedy piętrzą się nierozwiązane problemy, gdyż więcej ich przybywa, niż ubywa. Paradoksalne dla innych jest to, że teraz sami muszą przyznać, że mechanizmy rynkowe nie są w stanie ich rozwiązać.

Potrzebna jest dobrze skoordynowana ingerencja państwa. W obecnej sytuacji jej konwencjonalna forma jest już niewystarczająca. Potrzebne są specjalne działania wykraczające poza tradycyjne ramy, zawodzą bowiem zwykłe mechanizmy demokracji. Z punktu widzenia ekonomicznej racjonalności okazują się one mało skuteczne.


Grzesiek, ćwoku, powiedz mi, proszę, jakie to mechanizmy rynkowe nie są w stanie rozwiązać nierozwiązanych problemów? Kiedy to ostatni raz w ogóle władze pozwoliły mechanizmom rynkowym działać? 100 lat temu? Z roku na roku przybywa przepisów i prerogatyw państwa, ingerującego w gospodarkę całkowicie dowolnie i arbitralnie z pomocą swej armii biurokratów. Które to mechanizmy rynkowe miałyby w ogóle działać, by rozwiązać te 'nierozwiązane problemy'? Wiesz w ogóle o czym ty mówisz, keynesistowska spierdolino? Wiesz, czym się charakteryzuje rynek - nie żaden mechanizm, tylko proces, bo działanie rynku - to działanie ludzi, a nie martwej materii. Tylko, by ludzie działali, to trzeba im pozwolić, a nie pod przymusem siły zakłócać proces rynkowy.
Co ty tam jeszcze postulujesz? Dobrze skoordynowaną ingerencję państwa? To znaczy przyznajesz, że dotychczasowa, przesadna ingerencja państwa była źle skoordynowana? Chociaż tyle. Niestety, jako ekonomiczny dyletant, nie znasz najważniejszych pozycji z zakresu ekonomiki interwencjonizmu, a mianowicie książek "Interwencjonizm", "Biurokracja" oraz "Planowany chaos" Ludwiga von Misesa, największego ekonomisty XX w. Jak wiadomo, nie można nazywać się poważnym ekonomistą bez znajomości tych pozycji, więc dyplom komunistycznej uczelni, który posiadasz, kwalifikuje cię jedynie na stanowisko konserwatora powierzchni płaskich w prywatnej firmie.
Wracając do twojej wesołej twórczości, przypomnę ci więc, melepeto, że państwo - tak samo jak rynek - to nie jakiś mechanizm, tylko ludzie. Różnica między działaniem państwa, a rynku jest taka, że relacje na rynku są dobrowolne - a państwo stosuje przymus. Mamy więc do czynienia z zupełnie inną strukturą bodźców oddziałujących na członków aparatu państwa, jak i na ofiary państwowej przemocy, eufemistycznie zwanej ingerencją. Członek aparatu państwa, w odróżnieniu od uczestnika rynku posługującego się systemem cen, jest w stanie kompletnej niewiedzy na temat potencjalnych jak i faktycznych skutków i następstw swoich działań - nie potrzebuje jej, gdyż sukces bądź porażka jego działań tak naprawdę go nie obchodzi. Finansuje swoją działalność pod przymusem zdzierając podatki z sektora prywatnego, a nie zaspokajając żądania konsumentów - więc to, co się stanie po danej ingerencji, mało go obchodzi. Ważne jest dla niego tylko to, że jego bezpośredni przełożony z klucza politycznego jest zadowolony, a strumień zrabowanych obywatelom przychodów pozostaje niezakłócony.
W związku z tym jakakolwiek mowa o "dobrze skoordynowanej ingerencji państwa" to pobożne życzenia intelektualnego onanisty, ale nie poważne stanowisko naukowe. Kołodko o tym nie wie, ponieważ nie rozumie elementarza ekonomii. Istnienie sprzężenia zwrotnego między celem działania a działającym jest czymś oczywistym na rynku, dostarcza działającemu natychmiastowej bądź oczekiwanej w przyszłości odpowiedzi na skuteczność danego działania - czyli np. przedsiębiorca odnotowuje zyski lub straty i w oparciu o nie, czyli o kalkulację ekonomiczną, dopasowuje przyszłe działania do tych informacji otrzymanych z rynku, by rezultaty kolejnych działań bardziej go zadowalały. Urzędnik państwowy nie jest w stanie tego zrobić, ponieważ nie istnieje żaden mechanizm, ani proces koordynacji działań opartych na przymusie i przymusowym ich finansowaniu - poza jeszcze większym przymusem, przychodzącym z góry, od herszta, i od herszta wszystkich hersztów w danym politycznym układzie, dysponującego największą siłą przymusu.
Ale wystarczy popatrzeć, co Kołodko pisze dalej - "zawodzą bowiem zwykłe mechanizmy demokracji. Z punktu widzenia ekonomicznej racjonalności okazują się one mało skuteczne.". Bingo, w rzeczy samej, skurwysynu. Doskonale widzisz, że w demokracji ten instytucjonalny przymus, jako jedyny czynnik koordynujący działanie hordy biurokratycznej, jest za słaby i nie pozwala na takie naginanie rzeczywistości ekonomicznej, o jakiej sobie zamarzyłeś, faszystowski frustracie. Więc nawołujesz już całkiem świadomie do nowego lepszego faszyzmu, nowego planu gospodarczego dla Polski, gdzie archaiczne przesądy demoliberałów będą wyplenione. Czyż nie?

Kolejny fragment tej intelektualnej defekacji:
Polska, kontynuując dzieło transformacji, powinna powrócić na ścieżkę szybkiego wzrostu gospodarczego rzędu 5-7 proc. rocznie. Aby taka dynamika była długookresowa, rozwój społeczno-gospodarczy musi opierać się na czterech filarach: szybkim wzroście, sprawiedliwym podziale, korzystnej integracji i skutecznym państwie.


No nie ma bata, Polska powinna powrócić do szybkiego wzrostu i już! Też mi odkrycie. Popatrzcie jednak na te slogany: sprawiedliwy podział (oczywiście wg kryteriów Grzesia), korzystna integracja (cóż to za słowozlep? nie wiadomo), skuteczne państwo (czyli po prostu bardziej bezkarni urzędnicy).

Kroczenie taką ścieżką może doprowadzić do dochodu na mieszkańca ok. 35 tys. dol. (wg parytetu siły nabywczej) już w połowie następnej dekady.


No nie ma bata, po prostu musi doprowadzić, bo Grześ Kołodko tak mówi. Przypomnę ci więc, że w połowie następnej dekady dolar będzie wart tak mało, że spokojnie 35 tys. USD per capita przekroczymy, więc twój plan się ziści, choć może niekoniecznie w tej postaci, o jakiej śnisz mokre sny.

Wymaga to wszakże konsekwentnie realizowanej strategii zrównoważonego rozwoju, przy czym chodzi o równowagę w trzech fundamentalnych aspektach: równowaga ekologiczna (imperatyw przechodzenia na technologie materiało- i energooszczędne), równowaga społeczna (imperatyw mniejszego zróżnicowania w podziale dochodów i radykalnego ograniczenia zakresu wykluczenia społecznego, w tym bezrobocia), równowaga ekonomiczna (imperatyw kontrolowanego deficytu na rachunku obrotów bieżących oraz limitowany deficyt budżetu i zadłużenia publicznego).


No tutaj już mamy srogi ejakulat pełen sloganów i nowomowy. Oczywiście ani słowa o przedsiębiorczości, wzroście udziału sektora prywatnego, zaspokajaniu potrzeb konsumentów. Wszystko podporządkowane faszystowskiej wizji proroka Grzegorza, ciskającego imperatywy!
Jak więc rozumieć ten bełkot?
Równowaga ekologiczna - niestety, tylko rynek jest w stanie zdecydować, kiedy przejść na technologie bardziej materiało- i energooszczędne, a więc kiedy konsumenci będą dysponować na tyle dużą siłą nabywczą, by bez obniżenia swojej użyteczności nabywali produkty wykonane w droższej technologii. Ingerencja państwa w tym zakresie oznacza z jednej strony zubożenie konsumentów, odebranie im możliwości decydowania, a z drugiej - zakłócenie rynkowego procesu wdrażania nowych technologii wg rachunku ekonomicznego. Oczywiście ktoś taki, jak Grzegorz Kołodko, który nigdy nie prowadził własnej firmy z prawdziwego zdarzenia, takie pojęcia jak 'rachunek ekonomiczny' traktuje jak jakieś burżuazyjne zabobony. Wszak liczy się tylko IMPERATYW! Niestety, jak działa państwowy imperatyw w kwestii wdrażania tzw. zielonych technologii, to widać - zapaść przemysłu, spadek poziomu życia, gigantyczny wzrost kosztów utrzymania dla najmniej zarabiających.
dalej...
Równowaga społeczna - ograniczenie zakresu wykluczenia będzie niestety niemożliwe, jeśli wprowadzi się imperatyw równowagi ekologicznej, ale spójność logiczna nigdy nie była mocną stroną nazistowskich wypierdków jak Kołodko. Nie mogę też pojąć obsesji tych zwierząt na punkcie mniejszego zróżnicowania w podziale dochodów, tak, jakby istnienie ludzi bardzo bogatych, obok bogatych, średniozamożnych i najmniej zarabiających, było jakimś groteskowym, ohydnym wynaturzeniem. Przypomnę, że ludzie nie są równi, i ci najbardziej pracowici, przemyślni i obdarzeni talentem przedsiębiorczym, najlepiej są w stanie zaspokoić żądania konsumentów - więc stają się bardzo bogaci, bo konsumenci ich wynagradzają hojniej, niż innych uczestników rynku. Istnienie bardzo bogatych jest więc oznaką zdrowia gospodarki. Jak więc Kołodko zamierza zredukować to zróżnicowanie w podziale dochodów? Można się tylko domyślać, iż chodzi o ulubioną przez keynesistów EUTANAZJĘ rentierów...
Słowo-klucz - wykluczenie społeczne, w sumie nie wiadomo, o co chodzi. Wykluczony społecznie to był niewolnik w starożytnym Rzymie, parias w społeczeństwie kastowym, czy bezprizorny w sowieckiej Rosji - o więźniach Gułagów nie wspominając. We współczesnym kraju socjaldemokratycznym nikt nikogo społecznie nie wyklucza, wręcz przeciwnie - wszystkie państwowe instytucje wszak z tym mitycznym wykluczeniem walczą. Zwłaszcza przez dawanie nierobom pieniędzy, i tym podobne praktyki. Skutek jest właśnie taki, że zwiększa się liczba nierobów - a więc ilość gęb do wyżywienia, a produktywność gospodarki proporcjonalnie nie wzrasta, jak miałoby to miejsce w ustroju rynkowym, gdzie praca na rzecz konsumenta jest czymś normalnym. Reasumując, to państwo opiekuńcze wyklucza sporą część ludzi społecznie, przez dawanie zasiłków, co permanentnie wyrywa ich ze społecznego podziału pracy i integracji z życiem społeczności.
Znowuż jest to zagadnienie za trudne dla Kołodki, który woli opierać się na schematycznych hasłach, zamiast dogłębnie poznać zagadnienie.
Słuchaczom Radia Żelaza nie muszę też chyba tłumaczyć, że plaga bezrobocia to nieodłączny element państw opiekuńczych, w tym Polski, gdzie zasiłki dla bezrobotnych oraz wysokie pozapłacowe koszty pracy tworzą grupy ludzi, którym nie opłaca się pracować - oraz grupy przedsiębiorców, którym nie opłaca się nikogo zatrudnić. Abecadło ekonomii, poza intelektualnymi możliwościami profesora Kołodki.
Co mamy dalej?
Równowaga ekonomiczna - imperatyw kontrolowanego deficytu! Cóż za odkrycie, godne Nobla!! Ale dlaczegóż tylko kontrolowany deficyt, i przez kogo niby? Zakaz deficytu - zakaz zadłużania przyszłych pokoleń, to jest odpowiedź na problem długu publicznego, a nie jakieś półśrodki. No ale znowuż muszę się przyczepić do braków praktyki biznesowej Grzesia. Po prostu ten człowiek nie wie, że prywatna firma, której doradzałby "kontrolowany deficyt", po paru latach padłaby na pysk, ponieważ żaden inwestor nie finansowałby firmy tak finansowo niepłynnej. Ale że państwo może zdzierać z ludzi podatki przemocą, to dla Grzesia stan permanentnego zadłużenia jest czymś normalnym. Obywatel nie może sprzedać swych udziałów w tak źle zarządzanym państwie.

Cóż, w dalszej części artykułu Kołodko wreszcie napisał coś z sensem - a mianowicie, iż niezbędne jest [ekhm] 'względne zrównoważenie finansów publicznych' i redukcja wydatków. Niestety dodał, iż również zwiększenie dochodów poprzez podniesienie podatków. Ah, ci keynesiści, niewolnicy tegoż nieszczęsnego równania, nie rozumieją, że zasoby odciągane z gospodarki czy to poprzez podatki - czy poprzez wydatki rządu - to właśnie przyczyna gospodarczych niepowodzeń, niskiego realnego wzrostu, bezrobocia, małej konkurencyjności firm, załamania się eksportu itd. Im mniejszy budżet państwa, tym lepiej dla gospodarki, ponieważ wtedy może działać efektywnie prywatna przedsiębiorczość, zaspokajając żądania konsumentów. Ale jest chyba jasne, że dla Kołodki i reszty faszystów to nie konsument i jego szczęście są celem gospodarki, tylko IMPERATYWY wzięte kompletnie z powietrza, i mokrych snów o potędze proroka Grzegorza.

W dalszej części artykułu Kołodko wymienia 9 punktów granicznych planu dostosowania fiskalnego, ale to już pozostawiam słuchaczom do oceny i wyciągnięcia wniosków. Nie będzie to trudne.

Grzegorz Kołodko to typ człowieka, który w latach 30-stych tworzyłby jakże efektywne plany ożywienia gospodarki Niemiec przez jak najbardziej efektywną likwidację firm żydowskich i alokowanie uwolnionego w ten sposób kapitału, by minimalizować wykluczenie społeczne niemieckiej klasy robotniczej. Bo przecież mechanizmy rynkowe zawiodły, czyż nie?
On doskonale wie, że nie zawiodły - tylko nie pozwolono im działać. Nie pozwolono, by takie szuje jak on, na stanowiskach urzędniczych, mogły zabawiać się przestawianiem pionków na ekonomicznej szachownicy. Pogrobowiec Keynesa i Hitlera, Grzegorz Kołodko, to niebezpieczny szaleniec, nikczemny amoralny makiawelista, którego jedynym celem jest zniszczenie gospodarki rynkowej i oddanie władzy nad ludźmi biurokratycznej kaście Nadludzi, którym już nikt się nie sprzeciwi - a na tronie Naczelnego Planisty zasiądzie sam prorok Grzegorz.

Ty kurwo ty kurwo ty kurwo ty kurwo TY KURWO