środa, 19 września 2012

Dlaczego jesteśmy socjalistami?

Zanim spadną na mnie gromy ze strony gimnazjalnych korwinistów, krótka lekcja historii.
Otóż we wczesnym wieku XIX, gdy wolny rynek, wolny handel, liberalizm ekonomiczny i obyczajowy, to były idee radykalne i rewolucyjne - ich zwolennicy zwykli zasiadać po lewej stronie parlamentu. Stanowili więc lewicę - mówiłem o tym w starej audycji pierwszego sezonu Radia Żelaza. Ta wolnorynkowa lewica reprezentowała siły postępu, siły uprzemysłowienia, indywidualizmu, przedsiębiorczości i podnoszenia standardu życia.
Otóż ci wolnorynkowcy niekiedy używali na określenie siebie miana "socjalistów". Rozumieli przez to nic innego, tylko to, iż inicjatywa rozwiązywania problemów winna tkwić w społeczności - a nie w państwie. Byli więc przeciwnikami etatystów i konserwatystów, obrońców wielkiego rządu i ancien regime'u. Socjalista - a więc zwolennik wolnej społeczności, opartej na dobrowolnych relacjach, dobrowolnych umowach, i powiązanej z innymi społecznościami organicznymi wolnorynkowymi kanałami transakcji. Albowiem to wolny rynek powoduje zacieśnianie się więzi społecznych - a więc sprzyja socjalizacji. Spaja społeczeństwo. Czyni je bardziej ludzkim, bardziej otwartym. W przeciwieństwie do rynku, państwo i jego machina autorytarna niszczy delikatną nić wzajemnych powiązań i wymiany dóbr, usług i informacji. Zastępuje ją hierarchicznym, hermetycznym i biurokratycznym porządkiem, gdzie nie ma miejsca na dobrowolność i konkurencję, ale panuje wyłącznie atmosfera bezwzględnego poddania się rozkazom i procedurom. Jest to antyspołeczna, rozbijająca braterstwo ludzkości, gangrena, wspierana czołgami i artylerią z jednej strony - i wiernopoddańczymi schlebiającymi państwu wykształciuchami z drugiej.
Skąd więc wziął się dzisiejszy zamęt z określeniem "socjalista"? Dlaczego tytułują się nim zwolennicy dużego, totalizującego państwa opiekuńczego - skoro niszczy ono społeczeństwo, a nie sprzyja mu?
Otóż, jak zawsze, dobre, cieszące się ogólnym poważaniem i akceptacją terminy, bywają zawłaszczane przez gangi ideologiczne, które z pierwotnym znaczeniem tych terminów nie mają nic wspólnego. I tak właśnie termin "socjalista" został zawłaszczony przez totalizujący ruch, który owszem, chciał szerzyć postęp, ale metodami etatystycznymi - czyli z użyciem totalnego państwa. Postęp miał mieć postać z jednej strony masowego uprzemysłowienia, gdyż jest to warunek podstawowy wzrostu poziomu życia - ale zwolennicy tego ruchu nie rozumieli, że państwo nie może zadekretować uprzemysłowienia i wdrożyć go ot tak. Miliony ofiar Rosji Radzieckiej, to właśnie rezultat takiego życzeniowego myślenia, gdzie z oczu znikła przyczyna wysokiego poziomu życia na zachodzie - prywatna wytwórczość, prywatne inwestycje, prywatny kapitał, prywatny zysk. Zastąpione państwowym systemem biurokratycznym, masowe uprzemysłowienie Rosji i innych krajów komunistycznych, jak Chiny - to tragedia w wymiarze ludzkim i materialnym.
Drugim elementem postępu w tym ruchu totalniackim miało być równouprawnienie, przede wszystkim kobiet. Przypomnijmy, w jaki sposób wolny rynek zdołał równouprawnić kobiety. Otóż dał im możliwość pracy na własny rachunek, nabywania własności i w ten sposób dał władztwo nad własnym życiem, bez potrzeby posiadania męża, zapewniającego byt. Ale również mężczyźni z najniższych klas w ustroju wolnorynkowym uzyskali wcześniej niedostępne możliwości wzbogacenia się i awansu dzięki swej pracy, przemysłowi i geniuszowi. W związku z tym zamężne kobiety nie miały potrzeby harować na roli, jak w erze przedindustrialnej, tylko wychowywały dzieci w relatywnym dostatku.
Otóż totalniacy, którzy zawłaszczyli dla siebie termin "socjaliści", doszli do wniosku, że jest to zniewolenie kobiet przez mężczyzn, i by równouprawnić kobiety, należy je zapędzić do pracy w fabrykach, oczywiście państwowych. A wówczas dzieci, nie mające opieki rodziców, należy posłać do żłobków, przedszkoli i szkół - też państwowych. A tam uczyć się będą wszystkiego, co potrzebne do dalszego szerzenia postępu, w tym pracy w fabryce - państwowej. Wspaniały plan. Socjalizacja na pełnych obrotach.
Cóż, kto miał okazję poznać realia życia w Związku Radzieckim wie, że wcześniej feudalne, a potem komunistyczne społeczeństwo bynajmniej nie było zintegrowane jak sobie to wymarzyli totalniacy. Pomimo pokazowych marszów różnych kolektywów, i indoktrynowania do życia we wspólnocie, więzi społeczne w ZSRR były słabe i nadwątlone przez ciągłą ingerencję totalnego aparatu państwa. Permanentne zagrożenie donosami i wizytą NKWD czy KGB eliminowało potrzebę międzyludzkiej integracji. Centralnie planowana gospodarka, pełna niedoborów, nie mogła wytworzyć sieci powiązań handlowych, integrujących odległe społeczności. Państwowe próby zastąpienia tych naturalnych rynkowych powiązań metodami biurokratycznymi zaliczały epickie porażki. Społeczeństwo sowieckie było społeczeństwem nieufnym, obojętnym na krzywdę, zastraszonym, apatycznym i permanentnie nieszczęśliwym.
Totalniacy tutaj ponieśli pełną porażkę.

Inaczej starali się to osiągnąć w Europie Zachodniej i Stanach Zjednoczonych. O ile w USA w ogóle termin "socjalizm" u progu XX wieku nie przyjął się jako określenie tych totalniackich prądów, więc zaczęto stosować dawny termin "liberał", to w Europie nie było z tym problemów. Rozwinięte gospodarki rynkowe Zachodu , z silnym i niezależnym sektorem prywatnym, stanowiły pole do zupełnie innego działania dla totalniaków, i o znacznie większym potencjale. Jak powiedział znany totalniak, narodowy-socjalista Adolf Hitler: "Po cóż mielibyśmy nacjonalizować banki i fabryki? Po prostu nacjonalizujemy ludzi!". I to jest klucz do sukcesu totalniaków, którzy ukradli nazwę "socjalista" na swoje potrzeby. Połączenie sektora prywatnego z silną kontrolą państwa. Innymi słowy - faszyzm. Nie dziwi zatem, że po zakończeniu II wojny światowej, wszystkie bez wyjątku gospodarki zachodnie funkcjonują na modłę III Rzeszy. Model gospodarczy jest całkowicie totalniacki - państwo kontroluje każdy aspekt życia gospodarczego, zachowując jednakże pozory istnienia własności prywatnej i rynku. Umożliwia to sektorowi prywatnemu formę kalkulacji ekonomicznej i wyceny dóbr, dzięki czemu nie mamy do czynienia z chronicznym niedoborem i niedostatkiem, jak w ZSRR. Państwo dzięki temu ma żywiciela, którego może - jak sądzi - drenować w nieskończoność, i rosnąć wraz z nim. I to jest dokładnie to, co obserwujemy.
Ale co ze społeczeństwem? Otóż tresura społeczna to podstawa dla totalniaków, zwących się obecnie socjalistami czy socjaldemokratami. Zamiast zostawić więzi społeczne naturalnym procesom wolnorynkowym, totalniacy muszą poprawiać naturę. Stąd pomysł państwowej oświaty, bardzo wcześnie wprowadzony. Tego sektora oni nigdy nie wypuszczą ze swoich rąk - on daje im władzę nad rządem dusz. Muszą urabiać plastyczną masę społeczeństwa sztancą zaaprobowanej, koncesjonowanej państwowej indoktrynacji. Tylko wówczas można powiedzieć, że "znacjonalizowali ludzi" i system może trwać niezmącenie, podlegając hierarchicznej kontroli armii biurokratów i polityków.
Otóż przeciw takim praktykom i takiemu stanowi rzeczy opowiadali się pierwsi prawdziwi socjaliści na początku XIX wieku! Właśnie dlatego, że to nie jest w interesie społeczeństwa. Odbiera mu wolność i możliwość dobrowolnego kształtowania stosunków między jego członkami, wszystko podporządkowując totalnej władzy państwa i jego socjotechnikom.
Dlaczego więc wmawia się nam, że "państwo jest fajne", "podatki są fajne", i tylko w silnym państwie opiekuńczym możemy być "zwartym społeczeństwem" i "celebrować więzi społeczne" i w ogóle?
Nikczemne kłamstwo. Tak, jak zawłaszczyli nazwę - tak chcą zawłaszczyć pozytywne konotacje, jakie wiążemy z terminami "socjalizowanie", "więzi społeczne", "społeczność", "wspólnota". Otóż jedyna zdrowa wspólnota, to wspólnota zbudowana na zasadach dobrowolności i poszanowania drugiego człowieka - i jego własności, owoców pracy. Ta parodia wspólnoty, jaką jest bezimienna zbitka ludzi zapędzonych przez rządzący na danym terytorium gang zwany państwem do harowania na jego rzecz, bynajmniej nie cechuje się zdrowiem i prawdziwymi więziami. Gdy na owoce mojej pracy sąsiad patrzy jak na potencjalny łup, i kalkuluje swój udział w nim, który umożliwia mu system podatkowy - to nie mamy do czynienia ze wspólnotą, tylko z hordą, gdzie silniejszy bierze więcej.
Wojna każdego z każdym, a nie wspólnota - oto rezultat tej przymusowej, państwowej socjalizacji w ramach organizmu zwanego "państwo narodowe", czy "społeczeństwo obywatelskie". Są to obrzydliwe terminy, maskujące prawdziwe intencje ich propagatorów. Narzucenie ludziom systemu zinstytucjonalizowanej grabieży, czyli podatków, i wmawianie im, że tylko solidarne dorzucanie się do wspólnej kiesy tworzy prawdziwie obywatelskie cywilizowane społeczeństwo, to jakiś absurd. A jednak - ten absurd powtarzają do znudzenia media i medialne ałtorytety. Czyli mamy rozumieć, że system dobrowolnej współpracy, gdzie nikt nie ma prawa odebrać owoców pracy drugiej osobie, choćby nosił niebieski mundurek z orzełkiem, to nie jest obywatelskie cywilizowane społeczeństwo? A przecież tak funkcjonowały Stany Zjednoczone od momentu powstania do 1913 r., kiedy to wreszcie w imię postępu wprowadzono podatek dochodowy, wówczas tylko dla bogatych, i tylko rzędu 1%.
Dzisiaj oprócz 18% dochodowego, Polak płaci VAT, akcyzę, i składki na ZUS i NFZ, które redukują go do ubezwłasnowolnionego żebraka, gdy chce wybrać się do lekarza. Wszystko w imię zwartego społeczeństwa obywatelskiego, postępu i walki z wyzyskiem, czy co tam sobie totalniacy wymyślą.
Tymczasem gołym okiem widać, że więzi społeczne w takim systemie rozpadają się, i nie mam na myśli wyłącznie Polski. Najbardziej postępowy pod tym względem kraj na Ziemi - Szwecja. Państwowa polityka "socjalizowania" i opieki nad każdym obywatelem spowodowała, że większość ludzi mieszka samotnie, nie tworzą się nowe trwałe związki, a mężczyzn cechuje wyjątkowa niezaradność i dziecinność myśli. Wojujący feminizm tymczasem uczynił z kobiet skrajnie odpychające osobliwości. Państwowa ingerencja w wychowanie dzieci sprawiła, że Szwedzi nie decydują się na potomstwo, skoro może im ono zostać odebrane przez państwo pod byle pretekstem. Ludzie stali się podobnie nieufni i wyalienowani, jak w ZSRR. Poza biznesem, więzi międzyludzkie traktowane są jak jakiś przeżytek. W ten sposób upada realne, organiczne społeczeństwo.

Dlatego też, jeśli spotkasz się z takimi słowami, jak "wolny rynek powoduje komercjalizację zachowań", "nagradza tylko kupieckie stosunki międzyludzkie" itp. brednie, wiedz, że ta osoba opisuje dzisiejszy system państwowej przemocy wobec społeczeństwa, a nie wolny rynek, który dla społeczeństwa ma zgoła odmienne, pozytywne skutki. I dlatego XIX-wieczni wolnorynkowcy, zwolennicy prawdziwego postępu ludzkości, często nazywali się socjalistami.

Z wolnorynkowo-socjalistycznym pozdrowieniem!

wtorek, 18 września 2012

Anatomia umysłu lewaka

Człowiek. Przychodzi na świat, wyposażony w 5 zmysłów i rozum, narzędzia niezbędne do przetrwania w świecie - jednakże żadnego z nich u zarania swojego istnienia nie jest w stanie używać. Każde z nich musi wytrenować w żmudnym procesie uczenia się i koordynowania działania ich wszystkich do poznawania rzeczywistości - i posługiwać się nimi w niej tak, by przetrwać. Pierwsze 2 lata życia człowieka, to właśnie okres radykalnego rozwijania władztwa nad swoimi zmysłami, kontrolą swojego ciała i systemu nerwowego poprzez umysł, by wypracować zautomatyzowane odruchy, pozwalające poruszać się, skupiać wzrok, słuch i reagować na bodźce. Pod tym względem człowiek tutaj nie wyróżnia się zanadto od zwierzęcia. Dopiero kolejne lata to okres, gdy rozwija się u człowieka coś, co nazywamy myśleniem abstrakcyjnym, kojarzeniem faktów, tworzeniem konceptów. Ale ten proces nie jest automatyczny. Człowiek zmuszony jest się go nauczyć, a jeśli nie zdoła tego zrobić przed osiągnięciem wieku dojrzałego, nie uzyska pełnego potencjału umysłowego, by radzić sobie z rzeczywistością.
I to jest zasadniczy problem z dzisiejszym światem i kulturą intelektualną.
Dzieci, w momencie osiągnięcia wieku, gdy są najbardziej wrażliwe na nabywanie nawyków posługiwania się umysłem, trafiają zazwyczaj do żłobków - państwowych instytucji, gdzie są zbite w jedną hordę, jeden kolektyw bezrozumnych malców, i poddane autorytarnej kontroli ze strony tzw. opiekunek. W jednej chwili pozbawione są poczucia ego, oczekuje się od nich bycia częścią kolektywu. Zamiast rozwijać newralgiczne potrzeby umysłu, takie jak kojarzenie faktów pochodzących ze zmysłów, rozumienie przyczynowości i logiki, pod opieką rodzica, a więc osoby najpełniej znającej potrzeby i potencjał dziecka, jest ono zostawione na pastwę obcych osób, które żadnej motywacji do indywidualnego zajmowania się każdym z dzieci nie posiadają. Dziecko jest zmuszane do uczestnictwa w zbiorowych ogłupiających rytuałach, gdzie nie ma miejsca na logikę ani na samodzielne myślenie, autorefleksję czy poszukiwanie prawdy.
Oto pierwszy krok umysłowej kastracji, jakiej poddawane są dzieci w naszej kulturze od przeszło pół wieku. Najlepszy okres rozwoju umysłowego dla nich - wiek od 2 do 5 lat, kiedy uczą się korzystać z rozumu, to zazwyczaj okres bezpowrotnie stracony w państwowych żłobkach i przedszkolach, i z rodzicami zbyt zmęczonymi pracą, by choć próbowali odratować część potencjału dziecka po godzinach pobytu w nich.
Mówię to zainspirowany lekturą najlepszego eseju genialnej Ayn Rand, a mianowicie "Comprachicos", dostępnego w zbiorze "Powrót Człowieka Pierwotnego". Jest to kompletna analiza powstawania kastrata umysłowego, i z takiego właśnie kastrata wyrasta podczłowieczy twór, określany mianem lewaka.
Dlaczego podczłowieczy? Albowiem człowiek to istota rozumna, w pełni korzystająca z dostępnych mu narzędzi poznawczych i integrujących wiedzę o rzeczywistości obiektywnej. Lewak tej umiejętności nie posiada - nie potrafi zintegrować faktów w spójną logicznie całość i wyciągnąć wniosków nt. swojego życia, celów i środków, jakie należy zastosować, by realizować swój człowieczy potencjał. Nie jest w stanie wypracować spójnego systemu wartości, ponieważ rzeczywistość, jaka go otacza, jest dla niego niezrozumiała, wręcz wroga. Nie rozumie łańcuchów przyczynowo-skutkowych, np. skąd bierze się dobrobyt. Nie rozumie skomplikowanych społecznych instytucji, jak rynek. Jego inteligencja zatrzymała się właśnie na poziomie przedszkolaka - a więc w okresie, kiedy kastracja umysłu została wykonana. Stąd też przedszkolny sposób rozumowania u lewaka - przedszkolne postrzeganie celów, i przedszkolne proponowanie środków do osiągnięcia ich. Np. Ludzie są biedni? Bo ludzie nie mają pieniędzy. Więc dodrukujmy je. Ludzie mało zarabiają? Wina pracodawców. Nakażmy im płacić pewną minimalną stawkę. Ta osoba jest bardzo bogata? Więc niech się podzieli, przecież nie straci.
A kto ma to wszystko narzucić? Ano PAŃSTWO - w umyśle lewaka PANI OPIEKUNKA. Dobra, tuląca pani, istniejąca poza czasem, poza przyczyną. Po prostu zawsze tam gdzie ty. Lewaku. Czyż nie?
Skrzywdzony, uszkodzony umysł 5-latka, niepotrafiący integrować faktów, ani wyciągać logicznych wniosków dot. rzeczywistości, jest plastyczną masą, gotową do dalszego urabiania w szkole. Oczywiście państwowej, a jakże. Skomasowana ilość niepowiązanej logicznie, oderwanej od wszelkiego sensu, wiedzy, wtłaczana jest w bardzo nieefektywnych warunkach, bardzo nieefektywnymi sposobami, w młode umysły, z jednym tylko efektem. By obrzydzić wiedzę jako taką, i znieczulić uczniów na jakiekolwiek dalsze intelektualne ambicje. Skąd więc takie zdziwienie, że uczniowe są apatyczni, niezainteresowani lekcją, agresywni? Nie powinno być żadnego zdziwienia. Tak uformowany młody umysł jest nastawiony anty wobec intelektu i wiedzy, co przejawia się nader często w szykanach ze strony kolektywu klasowego wobec tych nielicznych dzieci, które potrafią czytać, lubią zdobywać wiedzę na własną rękę, i przez to w klasie uchodzą za kujonów. Jeśli do tego potrafią myśleć niezależnie i zadają pytania, to biada im, ponieważ nauczyciel, sam będący kastratem umysłowym, również będzie ich tępił. Takie dziecko dostaje wyraźny sygnał - nie kwestionuj autorytetu, i nie dąż do prawdy, gdyż jak widzisz jest to nieistotne, a tylko powoduje kłopoty i szykany.
Jaki efekt mamy po latach podstawówki wśród mas nastolatków? Niechęć do wysiłku intelektualnego, samodzielnego myślenia, apatię i nieufność wobec ciał pedagogicznych - a więc i również wszystkich ludzi wykształconych. Bezpiecznie jest tylko w stadzie, tylko w kolektywie, ale czym ten kolektyw ma się kierować? Pozostaje ślepy bunt wobec autorytetów, a więc również wszelkiej wiedzy czy dyscypliny intelektualnej. Nastolatek przesiąknięty jest urywkami pewnej wiedzy, najczęściej fałszywej, i nie dotyczącej realnej rzeczywistości, a brakuje mu jakiegokolwiek usystematyzowania w logiczną całość tego, co wartościowe mógł nieopatrznie zdobyć. Jeśli nie przejawia talentów do nauk matematycznych i nie wybiera się na politechnikę, to z pewnością kierując się modą i presją kolektywu, wybierze kierunek humanistyczny. I to będzie końcowy etap prania mózgu. Uformowany zostaje osobnik, którego umysł nie jest umysłem zdrowego człowieka.
Lewak par excellence. Niezdolny do sformowania ani jednej logicznej myśli; niezdolny do opisania rzeczywistości taką, jaką jest; niezdolny do zdrowych osądów; niezdolny do przekazywania wartości; niepotrafiący ich zidentyfikować; niezdolny do zainspirowania innych do rzeczy wielkich; niezdolny by żyć życiem pełnym; niezdolny by istnieć. Lewak. Epistemologiczny oszust. Metafizyczny odpad.

Ostre słowa? Zbyt ostre? Nie sądzę.
Tak uformowany osobnik naturalnie będzie nienawidził wszystkich lepszych od siebie - a więc osób potrafiących logicznie myśleć, posiadających klarowne i twarde przekonania, i potrafiących je uzasadnić, uważających się za osoby moralne i dumnych ze swoich osiągnięć. Będzie więc nienawidził osoby wolne i niezależne, nie dające nagiąć się do jego mistycznych, bezsensownych, alogicznych humorów i żądań. Będzie nienawidził wolności, racjonalności i trwałości słusznych przekonań. Więc wyruszy na krucjatę, by te wartości zniszczyć, lub zamazać w ten sposób, by przestały być wartościami. I już im się to prawie udało. A jednak raz po raz spontanicznie dają o sobie znać ci, którzy złamać się nie dali - być może uniknęli żłobka, przetrwali odmóżdżenie i kolektywistyczny terror przedszkola, a potem szkoły. Pęd do wiedzy nie został u nich zdławiony, i jakimś cudem nabyli wystarczające umiejętności logicznego myślenia i integracji faktów. Rzeczywistość nie jawi się im jako chaos i matnia, ale jako zestaw stałych praw, które można rozumowo poznać i następnie przekształcać ją wedle naukowej wiedzy na swój użytek. Zdają też sobie sprawę, że tak, jak istnieją stałe prawa fizyczne - tak istnieją stałe prawa ekonomiczne, których humorzaste fochy 5-latków nie mogą skutecznie nagiąć, nawet z pomocą autorytarnej machiny państwowej. Ponieważ gospodarka to rezultat racjonalnego działania, mającego na celu poprawę warunków bytowych uczestniczących w nich ludzi, nie poprawią się one od życzeniowego myślenia antyobiektywnych mistyków, ani od decyzji równie podludzkiej urzędniczej sfory. Zrobić to mogą tylko prawdziwi ludzie, wymieniający się prawdziwymi, wypracowanymi przez siebie, wartościami. Wartość za wartość. Nie - wartość za brak wartości. Czy - wartość za antywartość. Żaden zdrowomyślący człowiek nie przyjmie takiego targu. Stąd też wyjątkowazaciekłość ze strony podludzi w zwalczaniu tzw. stosunków kupieckich, czy też stosunków monetarnych w społeczeństwie. Taka pogarda dla "mentalności burżuazyjnej" - czyli właśnie racjonalnej, obiektywnej wymiany realnych wartości. Mistycy śnią o świecie, gdzie nie ma żadnej wartości, a obraca się pustką. Gdyż oni tylko pustkę są w stanie z siebie wydać. Strach, paniczny strach przed obiektywną rzeczywistością i zmierzeniem się ze stałością praw, przy których są niczym ze swą namiastką mózgu - sprawia, iż jedyne, czego pragną, to anihilacja całej rzeczywistości obiektywnej. Ale nawet oni wiedzą, że mogą to zrobić tylko w przenośni - przez zniszczenie umysłów ludzi racjonalnych w taki sposób, by przestali oni tę rzeczywistość dostrzegać. Stąd potrzeba niszczenia umysłów od małego. Osobnik z niesprawnym umysłem, który wątpi we wszelki obiektywizm, we wszelką prawdę o świecie, którego napawa strachem wszelka twarda skupiona myśl - on będzie skazany na łaskę jego panów, antyfilozofów, szafarzy intelektualnego nihilizmu - i jego świeckie ramię, polityków i fuhrerów.
Hordy tak spreparowanych zombie, niemogący być pewnymi na 100% niczego, z łatwością dadzą się zniewolić mistykom i ich przedszkolnej projekcji totalnego państwa. No bo przeciw czemu protestować? Jest dobrze, jest fajnie, po co myśleć - przecież boli. Świat był, i będzie. Samo się zrobi. Albo oni zrobią, rozkażemy im i zrobią. Wolność? Nie rozśmieszajcie mnie.