Zanim spadną na mnie gromy ze strony gimnazjalnych korwinistów, krótka lekcja historii.
Otóż we wczesnym wieku XIX, gdy wolny rynek, wolny handel, liberalizm ekonomiczny i obyczajowy, to były idee radykalne i rewolucyjne - ich zwolennicy zwykli zasiadać po lewej stronie parlamentu. Stanowili więc lewicę - mówiłem o tym w starej audycji pierwszego sezonu Radia Żelaza. Ta wolnorynkowa lewica reprezentowała siły postępu, siły uprzemysłowienia, indywidualizmu, przedsiębiorczości i podnoszenia standardu życia.
Otóż ci wolnorynkowcy niekiedy używali na określenie siebie miana "socjalistów". Rozumieli przez to nic innego, tylko to, iż inicjatywa rozwiązywania problemów winna tkwić w społeczności - a nie w państwie. Byli więc przeciwnikami etatystów i konserwatystów, obrońców wielkiego rządu i ancien regime'u. Socjalista - a więc zwolennik wolnej społeczności, opartej na dobrowolnych relacjach, dobrowolnych umowach, i powiązanej z innymi społecznościami organicznymi wolnorynkowymi kanałami transakcji. Albowiem to wolny rynek powoduje zacieśnianie się więzi społecznych - a więc sprzyja socjalizacji. Spaja społeczeństwo. Czyni je bardziej ludzkim, bardziej otwartym. W przeciwieństwie do rynku, państwo i jego machina autorytarna niszczy delikatną nić wzajemnych powiązań i wymiany dóbr, usług i informacji. Zastępuje ją hierarchicznym, hermetycznym i biurokratycznym porządkiem, gdzie nie ma miejsca na dobrowolność i konkurencję, ale panuje wyłącznie atmosfera bezwzględnego poddania się rozkazom i procedurom. Jest to antyspołeczna, rozbijająca braterstwo ludzkości, gangrena, wspierana czołgami i artylerią z jednej strony - i wiernopoddańczymi schlebiającymi państwu wykształciuchami z drugiej.
Skąd więc wziął się dzisiejszy zamęt z określeniem "socjalista"? Dlaczego tytułują się nim zwolennicy dużego, totalizującego państwa opiekuńczego - skoro niszczy ono społeczeństwo, a nie sprzyja mu?
Otóż, jak zawsze, dobre, cieszące się ogólnym poważaniem i akceptacją terminy, bywają zawłaszczane przez gangi ideologiczne, które z pierwotnym znaczeniem tych terminów nie mają nic wspólnego. I tak właśnie termin "socjalista" został zawłaszczony przez totalizujący ruch, który owszem, chciał szerzyć postęp, ale metodami etatystycznymi - czyli z użyciem totalnego państwa. Postęp miał mieć postać z jednej strony masowego uprzemysłowienia, gdyż jest to warunek podstawowy wzrostu poziomu życia - ale zwolennicy tego ruchu nie rozumieli, że państwo nie może zadekretować uprzemysłowienia i wdrożyć go ot tak. Miliony ofiar Rosji Radzieckiej, to właśnie rezultat takiego życzeniowego myślenia, gdzie z oczu znikła przyczyna wysokiego poziomu życia na zachodzie - prywatna wytwórczość, prywatne inwestycje, prywatny kapitał, prywatny zysk. Zastąpione państwowym systemem biurokratycznym, masowe uprzemysłowienie Rosji i innych krajów komunistycznych, jak Chiny - to tragedia w wymiarze ludzkim i materialnym.
Drugim elementem postępu w tym ruchu totalniackim miało być równouprawnienie, przede wszystkim kobiet. Przypomnijmy, w jaki sposób wolny rynek zdołał równouprawnić kobiety. Otóż dał im możliwość pracy na własny rachunek, nabywania własności i w ten sposób dał władztwo nad własnym życiem, bez potrzeby posiadania męża, zapewniającego byt. Ale również mężczyźni z najniższych klas w ustroju wolnorynkowym uzyskali wcześniej niedostępne możliwości wzbogacenia się i awansu dzięki swej pracy, przemysłowi i geniuszowi. W związku z tym zamężne kobiety nie miały potrzeby harować na roli, jak w erze przedindustrialnej, tylko wychowywały dzieci w relatywnym dostatku.
Otóż totalniacy, którzy zawłaszczyli dla siebie termin "socjaliści", doszli do wniosku, że jest to zniewolenie kobiet przez mężczyzn, i by równouprawnić kobiety, należy je zapędzić do pracy w fabrykach, oczywiście państwowych. A wówczas dzieci, nie mające opieki rodziców, należy posłać do żłobków, przedszkoli i szkół - też państwowych. A tam uczyć się będą wszystkiego, co potrzebne do dalszego szerzenia postępu, w tym pracy w fabryce - państwowej. Wspaniały plan. Socjalizacja na pełnych obrotach.
Cóż, kto miał okazję poznać realia życia w Związku Radzieckim wie, że wcześniej feudalne, a potem komunistyczne społeczeństwo bynajmniej nie było zintegrowane jak sobie to wymarzyli totalniacy. Pomimo pokazowych marszów różnych kolektywów, i indoktrynowania do życia we wspólnocie, więzi społeczne w ZSRR były słabe i nadwątlone przez ciągłą ingerencję totalnego aparatu państwa. Permanentne zagrożenie donosami i wizytą NKWD czy KGB eliminowało potrzebę międzyludzkiej integracji. Centralnie planowana gospodarka, pełna niedoborów, nie mogła wytworzyć sieci powiązań handlowych, integrujących odległe społeczności. Państwowe próby zastąpienia tych naturalnych rynkowych powiązań metodami biurokratycznymi zaliczały epickie porażki. Społeczeństwo sowieckie było społeczeństwem nieufnym, obojętnym na krzywdę, zastraszonym, apatycznym i permanentnie nieszczęśliwym.
Totalniacy tutaj ponieśli pełną porażkę.
Inaczej starali się to osiągnąć w Europie Zachodniej i Stanach Zjednoczonych. O ile w USA w ogóle termin "socjalizm" u progu XX wieku nie przyjął się jako określenie tych totalniackich prądów, więc zaczęto stosować dawny termin "liberał", to w Europie nie było z tym problemów. Rozwinięte gospodarki rynkowe Zachodu , z silnym i niezależnym sektorem prywatnym, stanowiły pole do zupełnie innego działania dla totalniaków, i o znacznie większym potencjale. Jak powiedział znany totalniak, narodowy-socjalista Adolf Hitler: "Po cóż mielibyśmy nacjonalizować banki i fabryki? Po prostu nacjonalizujemy ludzi!". I to jest klucz do sukcesu totalniaków, którzy ukradli nazwę "socjalista" na swoje potrzeby. Połączenie sektora prywatnego z silną kontrolą państwa. Innymi słowy - faszyzm. Nie dziwi zatem, że po zakończeniu II wojny światowej, wszystkie bez wyjątku gospodarki zachodnie funkcjonują na modłę III Rzeszy. Model gospodarczy jest całkowicie totalniacki - państwo kontroluje każdy aspekt życia gospodarczego, zachowując jednakże pozory istnienia własności prywatnej i rynku. Umożliwia to sektorowi prywatnemu formę kalkulacji ekonomicznej i wyceny dóbr, dzięki czemu nie mamy do czynienia z chronicznym niedoborem i niedostatkiem, jak w ZSRR. Państwo dzięki temu ma żywiciela, którego może - jak sądzi - drenować w nieskończoność, i rosnąć wraz z nim. I to jest dokładnie to, co obserwujemy.
Ale co ze społeczeństwem? Otóż tresura społeczna to podstawa dla totalniaków, zwących się obecnie socjalistami czy socjaldemokratami. Zamiast zostawić więzi społeczne naturalnym procesom wolnorynkowym, totalniacy muszą poprawiać naturę. Stąd pomysł państwowej oświaty, bardzo wcześnie wprowadzony. Tego sektora oni nigdy nie wypuszczą ze swoich rąk - on daje im władzę nad rządem dusz. Muszą urabiać plastyczną masę społeczeństwa sztancą zaaprobowanej, koncesjonowanej państwowej indoktrynacji. Tylko wówczas można powiedzieć, że "znacjonalizowali ludzi" i system może trwać niezmącenie, podlegając hierarchicznej kontroli armii biurokratów i polityków.
Otóż przeciw takim praktykom i takiemu stanowi rzeczy opowiadali się pierwsi prawdziwi socjaliści na początku XIX wieku! Właśnie dlatego, że to nie jest w interesie społeczeństwa. Odbiera mu wolność i możliwość dobrowolnego kształtowania stosunków między jego członkami, wszystko podporządkowując totalnej władzy państwa i jego socjotechnikom.
Dlaczego więc wmawia się nam, że "państwo jest fajne", "podatki są fajne", i tylko w silnym państwie opiekuńczym możemy być "zwartym społeczeństwem" i "celebrować więzi społeczne" i w ogóle?
Nikczemne kłamstwo. Tak, jak zawłaszczyli nazwę - tak chcą zawłaszczyć pozytywne konotacje, jakie wiążemy z terminami "socjalizowanie", "więzi społeczne", "społeczność", "wspólnota". Otóż jedyna zdrowa wspólnota, to wspólnota zbudowana na zasadach dobrowolności i poszanowania drugiego człowieka - i jego własności, owoców pracy. Ta parodia wspólnoty, jaką jest bezimienna zbitka ludzi zapędzonych przez rządzący na danym terytorium gang zwany państwem do harowania na jego rzecz, bynajmniej nie cechuje się zdrowiem i prawdziwymi więziami. Gdy na owoce mojej pracy sąsiad patrzy jak na potencjalny łup, i kalkuluje swój udział w nim, który umożliwia mu system podatkowy - to nie mamy do czynienia ze wspólnotą, tylko z hordą, gdzie silniejszy bierze więcej.
Wojna każdego z każdym, a nie wspólnota - oto rezultat tej przymusowej, państwowej socjalizacji w ramach organizmu zwanego "państwo narodowe", czy "społeczeństwo obywatelskie". Są to obrzydliwe terminy, maskujące prawdziwe intencje ich propagatorów. Narzucenie ludziom systemu zinstytucjonalizowanej grabieży, czyli podatków, i wmawianie im, że tylko solidarne dorzucanie się do wspólnej kiesy tworzy prawdziwie obywatelskie cywilizowane społeczeństwo, to jakiś absurd. A jednak - ten absurd powtarzają do znudzenia media i medialne ałtorytety. Czyli mamy rozumieć, że system dobrowolnej współpracy, gdzie nikt nie ma prawa odebrać owoców pracy drugiej osobie, choćby nosił niebieski mundurek z orzełkiem, to nie jest obywatelskie cywilizowane społeczeństwo? A przecież tak funkcjonowały Stany Zjednoczone od momentu powstania do 1913 r., kiedy to wreszcie w imię postępu wprowadzono podatek dochodowy, wówczas tylko dla bogatych, i tylko rzędu 1%.
Dzisiaj oprócz 18% dochodowego, Polak płaci VAT, akcyzę, i składki na ZUS i NFZ, które redukują go do ubezwłasnowolnionego żebraka, gdy chce wybrać się do lekarza. Wszystko w imię zwartego społeczeństwa obywatelskiego, postępu i walki z wyzyskiem, czy co tam sobie totalniacy wymyślą.
Tymczasem gołym okiem widać, że więzi społeczne w takim systemie rozpadają się, i nie mam na myśli wyłącznie Polski. Najbardziej postępowy pod tym względem kraj na Ziemi - Szwecja. Państwowa polityka "socjalizowania" i opieki nad każdym obywatelem spowodowała, że większość ludzi mieszka samotnie, nie tworzą się nowe trwałe związki, a mężczyzn cechuje wyjątkowa niezaradność i dziecinność myśli. Wojujący feminizm tymczasem uczynił z kobiet skrajnie odpychające osobliwości. Państwowa ingerencja w wychowanie dzieci sprawiła, że Szwedzi nie decydują się na potomstwo, skoro może im ono zostać odebrane przez państwo pod byle pretekstem. Ludzie stali się podobnie nieufni i wyalienowani, jak w ZSRR. Poza biznesem, więzi międzyludzkie traktowane są jak jakiś przeżytek. W ten sposób upada realne, organiczne społeczeństwo.
Dlatego też, jeśli spotkasz się z takimi słowami, jak "wolny rynek powoduje komercjalizację zachowań", "nagradza tylko kupieckie stosunki międzyludzkie" itp. brednie, wiedz, że ta osoba opisuje dzisiejszy system państwowej przemocy wobec społeczeństwa, a nie wolny rynek, który dla społeczeństwa ma zgoła odmienne, pozytywne skutki. I dlatego XIX-wieczni wolnorynkowcy, zwolennicy prawdziwego postępu ludzkości, często nazywali się socjalistami.
Z wolnorynkowo-socjalistycznym pozdrowieniem!
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą socjalizm. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą socjalizm. Pokaż wszystkie posty
środa, 19 września 2012
sobota, 26 marca 2011
Klasyczny liberalizm, lewica a socjaliści. Kim są libertarianie?
My, libertarianie, jesteśmy spadkobiercami legendarnej idei klasycznego liberalizmu, którą stworzyli oświeceniowi myśliciele w XVIII w., i która zmieniła oblicze Ziemi w wieku XIX, przynosząc rewolucję przemysłową i koniec feudalizmu w większości krajów Europy, dając wolność każdej osobie i gwarantując prawo do jej prywatnej własności. Ingerencja państwa w gospodarkę i handel, a więc podstawa poprzedniej etatystycznej doktryny merkantylizmu, została ograniczona, a idea wolnego handlu z całym światem wcielona w życie.
Skutkiem była eksplozja przedsiębiorczości, produkcji, handlu i dzięki temu wzrost standardów życia każdej osoby, zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych, gdzie idea liberalnego państwa-minimum, wyłożona w Deklaracji Niepodległości, trzymała się bardzo mocno.
Innymi słowy, liberalizm skutkował postępem. Tak. To słowo znienawidzone przez konserwatystów, jak również darzone podejrzeniem wśród dzisiejszych prawicowców. Rozwój przemysłu i masowego transportu, jak koleje - powodował, że ludzie mogli przemierzać niskim kosztem wielkie przestrzenie, zaburzając dotychczas dość sztywną strukturę populacji. Tradycyjne rodziny wielopokoleniowe zaczęły tracić na znaczeniu - co tak mierzi konserwatystów i dziś. Liberalizm oznaczał postęp, i był na tamtejszej scenie politycznej ideologią LEWICOWĄ.
W parlamentach liberałowie - wolnorynkowcy, a więc tacy jak my, dzisiejsi libertarianie, zasiadali po lewej stronie izby. Po prawicy siedziała cała feudalna reakcja: merkantyliści, etatyści, zwolennicy wielkiego patriarchalnego państwa-szafarza dóbr i przywilejów. Kolektywiści.
Z tego też względu musimy sobie zdać sprawę, że dzisiaj to my, wolnorynkowcy, leseferyści, zwolennicy nie-ma-przeproś kapitalizmu, wolności i własności prywatnej, jesteśmy spadkobiercami prawdziwej LEWICY - a więc klasycznego liberalizmu. Postępu. Naszym wrogiem jest cała reakcja, a więc przeciwnicy wolnego handlu, wolnego rynku, własności prywatnej. Konserwatyści. Oraz... SOCJALIŚCI.
Ruch socjalistyczny, początkowo też gardłujący za postępem technicznym i społecznym (emancypacja) przyjął jednak metody reakcyjne, konserwatywne, by wdrożyć swoje ideały - czyli zapragnął użyć państwowego aparatu przemocy, ucisku, przymusu. Zamiast wolności gospodarczej - ścisła reglamentacja i redystrybucja, by "pomóc biednym", "wyrównać szanse". Zamiast wolności handlu, ponownie system ceł i kwot importowych, by "wspierać rodzimy przemysł i byt robotników". Zamiast wolności osobistej - ścisłe państwowe nakazy, co każdy ma robić, by stworzyć robotniczy raj na Ziemi. Itd. I socjaliści właśnie taki system nazwali postępowym. Nie trzeba było długo czekać, by czerwone pijawki zawłaszczyły całą frazeologię klasycznego liberalizmu, odwracając ją jednakże w bardzo nikczemny acz pomysłowy sposób.
Gdy dla klasycznego liberała ważna była wolność OD: ucisku feudalnego, naruszania własności, nietykalności osobistej, od ucisku państwa - tak socjaliści stworzyli pojęcie wolności DO: godnych warunków pracy, do edukacji, do opieki zdrowotnej, do dobrobytu. Jest to oczywiście całkowite wypaczenie logiki. Taka wolność DO oznacza przyzwolenie na rabunek innych osób. Jest to cofnięcie się do epoki przedliberalnej, gdy merkantylistyczne państwo totalne gwałciło prawa własności. I takie też jest państwo socjalistyczne - organizacją przestępczą.
Tak samo pojęcie prawa w ujęciu klasycznym, liberalnym, oznaczało prawo do posiadania własności, prawo do samoposiadania, prawo nietykalności osobistej, podczas gdy socjaliści stworzyli całą gamę tzw. praw człowieka, czyli ŻĄDAŃ bandy motłochu wobec normalnych ludzi. Prawo do, podobnie jak wolności do, to nie jest żadne prawo, tylko bezprawne przyzwolenie na rabunek. I tym właśnie jest socjalizm - zinstytucjonalizowanym rabunkiem.
Socjaliści zawłaszczyli pojęcia klasycznego liberalizmu, prawdziwej lewicy, zawłaszczyli pojęcie postępu - który to postęp wdrażali przemocą i rozlewem krwi, i robią to do tej pory, z tym, że teraz już nie chodzi o nacjonalizację przemysłu i majątku, lecz o nacjonalizację dusz ludzkich, nacjonalizację rodziny, i nacjonalizację sumienia. Przymusowa, zadekretowana "postępowa" moralność - przyzwolenie na to, by państwo decydowało o wszystkim i wydawało przywileje wystarczająco licznym, bądź wystarczająco głośnym grupom-kolektywom, takim jak
lobby gejowskie, lobby feminazistowskie, lobby pedofilskie, zoofilskie, kobiet z małymi cyckami, cyganom, murzynom, wyznawcom Jedi itd. to przecież powrót do praktyki totalnego państwa merkantylistycznego, szafującego przywilejami kosztem normalnych ludzi. Niszczy to całą delikatną tkankę dobrowolnych ludzkich relacji w społeczeństwie, opartych na poszanowaniu własności prywatnej i związanej z nią wolności osobistej. Te terminy i pojęcia są jednakże za trudne dla przecietnego socjalisty z ludzką twarzą, który mieni się lewicowcem, a jest tak naprawdę reakcyjnym bandytą z jaskini, niczym nie różniącym się od najgorszych przedstawicieli ancien regimu.
Reasumując, każdy, kto dzisiaj twierdzi, że jest człowiekiem lewicy, a nie jest radykalnym leseferystą, wolnorynkowcem - to ścierwo, które trzeba wyeliminować. Bo do faszystów się strzela, wiedział o tym Generał Augusto Wielki i wskazał nam słuszną drogę.
Skutkiem była eksplozja przedsiębiorczości, produkcji, handlu i dzięki temu wzrost standardów życia każdej osoby, zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych, gdzie idea liberalnego państwa-minimum, wyłożona w Deklaracji Niepodległości, trzymała się bardzo mocno.
Innymi słowy, liberalizm skutkował postępem. Tak. To słowo znienawidzone przez konserwatystów, jak również darzone podejrzeniem wśród dzisiejszych prawicowców. Rozwój przemysłu i masowego transportu, jak koleje - powodował, że ludzie mogli przemierzać niskim kosztem wielkie przestrzenie, zaburzając dotychczas dość sztywną strukturę populacji. Tradycyjne rodziny wielopokoleniowe zaczęły tracić na znaczeniu - co tak mierzi konserwatystów i dziś. Liberalizm oznaczał postęp, i był na tamtejszej scenie politycznej ideologią LEWICOWĄ.
W parlamentach liberałowie - wolnorynkowcy, a więc tacy jak my, dzisiejsi libertarianie, zasiadali po lewej stronie izby. Po prawicy siedziała cała feudalna reakcja: merkantyliści, etatyści, zwolennicy wielkiego patriarchalnego państwa-szafarza dóbr i przywilejów. Kolektywiści.
Z tego też względu musimy sobie zdać sprawę, że dzisiaj to my, wolnorynkowcy, leseferyści, zwolennicy nie-ma-przeproś kapitalizmu, wolności i własności prywatnej, jesteśmy spadkobiercami prawdziwej LEWICY - a więc klasycznego liberalizmu. Postępu. Naszym wrogiem jest cała reakcja, a więc przeciwnicy wolnego handlu, wolnego rynku, własności prywatnej. Konserwatyści. Oraz... SOCJALIŚCI.
Ruch socjalistyczny, początkowo też gardłujący za postępem technicznym i społecznym (emancypacja) przyjął jednak metody reakcyjne, konserwatywne, by wdrożyć swoje ideały - czyli zapragnął użyć państwowego aparatu przemocy, ucisku, przymusu. Zamiast wolności gospodarczej - ścisła reglamentacja i redystrybucja, by "pomóc biednym", "wyrównać szanse". Zamiast wolności handlu, ponownie system ceł i kwot importowych, by "wspierać rodzimy przemysł i byt robotników". Zamiast wolności osobistej - ścisłe państwowe nakazy, co każdy ma robić, by stworzyć robotniczy raj na Ziemi. Itd. I socjaliści właśnie taki system nazwali postępowym. Nie trzeba było długo czekać, by czerwone pijawki zawłaszczyły całą frazeologię klasycznego liberalizmu, odwracając ją jednakże w bardzo nikczemny acz pomysłowy sposób.
Gdy dla klasycznego liberała ważna była wolność OD: ucisku feudalnego, naruszania własności, nietykalności osobistej, od ucisku państwa - tak socjaliści stworzyli pojęcie wolności DO: godnych warunków pracy, do edukacji, do opieki zdrowotnej, do dobrobytu. Jest to oczywiście całkowite wypaczenie logiki. Taka wolność DO oznacza przyzwolenie na rabunek innych osób. Jest to cofnięcie się do epoki przedliberalnej, gdy merkantylistyczne państwo totalne gwałciło prawa własności. I takie też jest państwo socjalistyczne - organizacją przestępczą.
Tak samo pojęcie prawa w ujęciu klasycznym, liberalnym, oznaczało prawo do posiadania własności, prawo do samoposiadania, prawo nietykalności osobistej, podczas gdy socjaliści stworzyli całą gamę tzw. praw człowieka, czyli ŻĄDAŃ bandy motłochu wobec normalnych ludzi. Prawo do, podobnie jak wolności do, to nie jest żadne prawo, tylko bezprawne przyzwolenie na rabunek. I tym właśnie jest socjalizm - zinstytucjonalizowanym rabunkiem.
Socjaliści zawłaszczyli pojęcia klasycznego liberalizmu, prawdziwej lewicy, zawłaszczyli pojęcie postępu - który to postęp wdrażali przemocą i rozlewem krwi, i robią to do tej pory, z tym, że teraz już nie chodzi o nacjonalizację przemysłu i majątku, lecz o nacjonalizację dusz ludzkich, nacjonalizację rodziny, i nacjonalizację sumienia. Przymusowa, zadekretowana "postępowa" moralność - przyzwolenie na to, by państwo decydowało o wszystkim i wydawało przywileje wystarczająco licznym, bądź wystarczająco głośnym grupom-kolektywom, takim jak
lobby gejowskie, lobby feminazistowskie, lobby pedofilskie, zoofilskie, kobiet z małymi cyckami, cyganom, murzynom, wyznawcom Jedi itd. to przecież powrót do praktyki totalnego państwa merkantylistycznego, szafującego przywilejami kosztem normalnych ludzi. Niszczy to całą delikatną tkankę dobrowolnych ludzkich relacji w społeczeństwie, opartych na poszanowaniu własności prywatnej i związanej z nią wolności osobistej. Te terminy i pojęcia są jednakże za trudne dla przecietnego socjalisty z ludzką twarzą, który mieni się lewicowcem, a jest tak naprawdę reakcyjnym bandytą z jaskini, niczym nie różniącym się od najgorszych przedstawicieli ancien regimu.
Reasumując, każdy, kto dzisiaj twierdzi, że jest człowiekiem lewicy, a nie jest radykalnym leseferystą, wolnorynkowcem - to ścierwo, które trzeba wyeliminować. Bo do faszystów się strzela, wiedział o tym Generał Augusto Wielki i wskazał nam słuszną drogę.
Etykiety:
kapitalizm,
klasyczny liberalizm,
konserwatyzm,
lewica,
libertarianizm,
prawica,
socjalizm
sobota, 24 października 2009
Profesor Mengele polskiej filozofii
Dawno nie było głośno o prof. Marii Szyszkowskiej, onegdaj senator SLD (obecnie Antyludzka Partia Podstępu RACJA), i w sumie bardzo się z tego powodu cieszę. Jakoś jej projekty ustaw za bardzo nie przemawiają do człowieka Rozumu, zwłaszcza jeśli się poczyta jej wynurzenia na tematy bardziej poważne, jak np. gospodarka.
Oto też pani profesor posiada własną stronę, gdzie produkuje się w licznych artykułach, manifestując swoją lewicowość, nietzscheańskość i w ogóle urągając zdrowemu rozsądkowi.
Serwis internetowy profesoressy Szyszkowskiej obfituje m.in. w takie kwiatki [dzięki Necro]:
Przepraszam bardzo, ale kto niby utrudnia zakładanie spółdzielni? Gdyby spółdzielnie faktycznie były najlepszą formą organizacji w gospodarce rynkowej, to zdominowałyby każdą branżę. Ale niestety nie są - jest to przeżytek ery "ludziów pracy", ponieważ zarówno teoria ekonomii, jak i doświadczenie setek lat istnienia gospodarki rynkowej wskazują, iż własność wspólna cierpi nie tylko na problem nieefektywnego zarządzania, ale marnotrawstwo kapitału, wynikające z istnienia własności spółdzielczej, powoduje masową biedę i gigantyczne koszty utraconych możliwości. Socjaliści jednakże, a więc również Szyszkowska, upierają się przy spółdzielniach, gdyż teoretycznie "dla każdego znajdzie się praca". Co z tego, że za taką płacę, za którą nie dostanie nawet połowy tego, na co pozwolić sobie może robotnik w nie-ma-przeproś kapitalistycznym wyzysku. Dla socjalisty to bez znaczenia. Dla niego liczy się to, że jest PO RÓWNO, z tym, że po równo obdzieleni są ludzie biedą, a wielce oświeceni inżynierowie społeczni, jak Szyszkowska, dzierżą ster władzy.
Jedno wielkie samozaprzeczenie. To właśnie własność prywatna pozwala zachować człowiekowi jego przymioty człowieczeństwa. Gdy zostaje wyparta przez tak ukochaną "własność państwową" (czyli zagrabione mienie w rękach oligarchów), następuje masowe zbydlęcenie ludzi, utrata godności osobistej i zaczynają się konflikty o to, kto będzie zarządzał folwarkiem i spijał śmietankę. Najgorsze wady ludzkości wtedy zyskują głos. Czy to właśnie o to chodzi Szyszkowskiej? O ten "cel sam w sobie"? Może ta kobieta naiwnie sądzi, że jest tak oświecona, iż jej nie grozi schamienie i degeneracja, i będzie w stanie jako ostatnia sprawiedliwa zarządzać kolektywną własnością narodu "mądrze i dobrze" ?
Proponuję jej lepiej poczytać dzieła Ludwiga von Misesa, np. "Socjalizm", "Planowany chaos" albo "Interwencjonizm", gdyż na dzień dzisiejszy konsekwencje jej poglądów plasują ją mniej więcej między Strasserem a Hitlerem, a do Lenina i Mao już tylko parę kroków.
Oto też pani profesor posiada własną stronę, gdzie produkuje się w licznych artykułach, manifestując swoją lewicowość, nietzscheańskość i w ogóle urągając zdrowemu rozsądkowi.
Serwis internetowy profesoressy Szyszkowskiej obfituje m.in. w takie kwiatki [dzięki Necro]:
Nie wolno przekazywać / zresztą w sposób pozbawiony korzyści dla społeczeństwa / wspólnego, czyli państwowego majątku do wyprzedaży. Nie wolno także tracić z pola uwagi ogromnego znaczenia własności spółdzielczej, której wartość należałoby u nas przywrócić i wykorzystywać dla zmniejszenia biedy. Ale takich rozstrzygnięć, niekorzystnych dla wielkiego kapitału, nie można spodziewać się po rządach Tuska, myślącego kategoriami Balcerowicza.
Przepraszam bardzo, ale kto niby utrudnia zakładanie spółdzielni? Gdyby spółdzielnie faktycznie były najlepszą formą organizacji w gospodarce rynkowej, to zdominowałyby każdą branżę. Ale niestety nie są - jest to przeżytek ery "ludziów pracy", ponieważ zarówno teoria ekonomii, jak i doświadczenie setek lat istnienia gospodarki rynkowej wskazują, iż własność wspólna cierpi nie tylko na problem nieefektywnego zarządzania, ale marnotrawstwo kapitału, wynikające z istnienia własności spółdzielczej, powoduje masową biedę i gigantyczne koszty utraconych możliwości. Socjaliści jednakże, a więc również Szyszkowska, upierają się przy spółdzielniach, gdyż teoretycznie "dla każdego znajdzie się praca". Co z tego, że za taką płacę, za którą nie dostanie nawet połowy tego, na co pozwolić sobie może robotnik w nie-ma-przeproś kapitalistycznym wyzysku. Dla socjalisty to bez znaczenia. Dla niego liczy się to, że jest PO RÓWNO, z tym, że po równo obdzieleni są ludzie biedą, a wielce oświeceni inżynierowie społeczni, jak Szyszkowska, dzierżą ster władzy.
Lewicowość wiąże się nierozdzielnie z traktowaniem każdego człowieka jako celu samego w sobie, a nigdy jako środka do nawet najbardziej szczytnych celów. Ta zasada płynąca z filozofii Kanta stanowi podstawę socjalizmu. Człowiek lewicy nie powinien uznawać własności prywatnej za świętą i nienaruszalną. Powinien cenić także własność państwową i spółdzielczą
Jedno wielkie samozaprzeczenie. To właśnie własność prywatna pozwala zachować człowiekowi jego przymioty człowieczeństwa. Gdy zostaje wyparta przez tak ukochaną "własność państwową" (czyli zagrabione mienie w rękach oligarchów), następuje masowe zbydlęcenie ludzi, utrata godności osobistej i zaczynają się konflikty o to, kto będzie zarządzał folwarkiem i spijał śmietankę. Najgorsze wady ludzkości wtedy zyskują głos. Czy to właśnie o to chodzi Szyszkowskiej? O ten "cel sam w sobie"? Może ta kobieta naiwnie sądzi, że jest tak oświecona, iż jej nie grozi schamienie i degeneracja, i będzie w stanie jako ostatnia sprawiedliwa zarządzać kolektywną własnością narodu "mądrze i dobrze" ?
Proponuję jej lepiej poczytać dzieła Ludwiga von Misesa, np. "Socjalizm", "Planowany chaos" albo "Interwencjonizm", gdyż na dzień dzisiejszy konsekwencje jej poglądów plasują ją mniej więcej między Strasserem a Hitlerem, a do Lenina i Mao już tylko parę kroków.
Subskrybuj:
Posty (Atom)