sobota, 24 października 2009

Profesor Mengele polskiej filozofii

Dawno nie było głośno o prof. Marii Szyszkowskiej, onegdaj senator SLD (obecnie Antyludzka Partia Podstępu RACJA), i w sumie bardzo się z tego powodu cieszę. Jakoś jej projekty ustaw za bardzo nie przemawiają do człowieka Rozumu, zwłaszcza jeśli się poczyta jej wynurzenia na tematy bardziej poważne, jak np. gospodarka.
Oto też pani profesor posiada własną stronę, gdzie produkuje się w licznych artykułach, manifestując swoją lewicowość, nietzscheańskość i w ogóle urągając zdrowemu rozsądkowi.
Serwis internetowy profesoressy Szyszkowskiej obfituje m.in. w takie kwiatki [dzięki Necro]:
Nie wolno przekazywać / zresztą w sposób pozbawiony korzyści dla społeczeństwa / wspólnego, czyli państwowego majątku do wyprzedaży. Nie wolno także tracić z pola uwagi ogromnego znaczenia własności spółdzielczej, której wartość należałoby u nas przywrócić i wykorzystywać dla zmniejszenia biedy. Ale takich rozstrzygnięć, niekorzystnych dla wielkiego kapitału, nie można spodziewać się po rządach Tuska, myślącego kategoriami Balcerowicza.


Przepraszam bardzo, ale kto niby utrudnia zakładanie spółdzielni? Gdyby spółdzielnie faktycznie były najlepszą formą organizacji w gospodarce rynkowej, to zdominowałyby każdą branżę. Ale niestety nie są - jest to przeżytek ery "ludziów pracy", ponieważ zarówno teoria ekonomii, jak i doświadczenie setek lat istnienia gospodarki rynkowej wskazują, iż własność wspólna cierpi nie tylko na problem nieefektywnego zarządzania, ale marnotrawstwo kapitału, wynikające z istnienia własności spółdzielczej, powoduje masową biedę i gigantyczne koszty utraconych możliwości. Socjaliści jednakże, a więc również Szyszkowska, upierają się przy spółdzielniach, gdyż teoretycznie "dla każdego znajdzie się praca". Co z tego, że za taką płacę, za którą nie dostanie nawet połowy tego, na co pozwolić sobie może robotnik w nie-ma-przeproś kapitalistycznym wyzysku. Dla socjalisty to bez znaczenia. Dla niego liczy się to, że jest PO RÓWNO, z tym, że po równo obdzieleni są ludzie biedą, a wielce oświeceni inżynierowie społeczni, jak Szyszkowska, dzierżą ster władzy.

Lewicowość wiąże się nierozdzielnie z traktowaniem każdego człowieka jako celu samego w sobie, a nigdy jako środka do nawet najbardziej szczytnych celów. Ta zasada płynąca z filozofii Kanta stanowi podstawę socjalizmu. Człowiek lewicy nie powinien uznawać własności prywatnej za świętą i nienaruszalną. Powinien cenić także własność państwową i spółdzielczą


Jedno wielkie samozaprzeczenie. To właśnie własność prywatna pozwala zachować człowiekowi jego przymioty człowieczeństwa. Gdy zostaje wyparta przez tak ukochaną "własność państwową" (czyli zagrabione mienie w rękach oligarchów), następuje masowe zbydlęcenie ludzi, utrata godności osobistej i zaczynają się konflikty o to, kto będzie zarządzał folwarkiem i spijał śmietankę. Najgorsze wady ludzkości wtedy zyskują głos. Czy to właśnie o to chodzi Szyszkowskiej? O ten "cel sam w sobie"? Może ta kobieta naiwnie sądzi, że jest tak oświecona, iż jej nie grozi schamienie i degeneracja, i będzie w stanie jako ostatnia sprawiedliwa zarządzać kolektywną własnością narodu "mądrze i dobrze" ?
Proponuję jej lepiej poczytać dzieła Ludwiga von Misesa, np. "Socjalizm", "Planowany chaos" albo "Interwencjonizm", gdyż na dzień dzisiejszy konsekwencje jej poglądów plasują ją mniej więcej między Strasserem a Hitlerem, a do Lenina i Mao już tylko parę kroków.

1 komentarz: