środa, 19 września 2012

Dlaczego jesteśmy socjalistami?

Zanim spadną na mnie gromy ze strony gimnazjalnych korwinistów, krótka lekcja historii.
Otóż we wczesnym wieku XIX, gdy wolny rynek, wolny handel, liberalizm ekonomiczny i obyczajowy, to były idee radykalne i rewolucyjne - ich zwolennicy zwykli zasiadać po lewej stronie parlamentu. Stanowili więc lewicę - mówiłem o tym w starej audycji pierwszego sezonu Radia Żelaza. Ta wolnorynkowa lewica reprezentowała siły postępu, siły uprzemysłowienia, indywidualizmu, przedsiębiorczości i podnoszenia standardu życia.
Otóż ci wolnorynkowcy niekiedy używali na określenie siebie miana "socjalistów". Rozumieli przez to nic innego, tylko to, iż inicjatywa rozwiązywania problemów winna tkwić w społeczności - a nie w państwie. Byli więc przeciwnikami etatystów i konserwatystów, obrońców wielkiego rządu i ancien regime'u. Socjalista - a więc zwolennik wolnej społeczności, opartej na dobrowolnych relacjach, dobrowolnych umowach, i powiązanej z innymi społecznościami organicznymi wolnorynkowymi kanałami transakcji. Albowiem to wolny rynek powoduje zacieśnianie się więzi społecznych - a więc sprzyja socjalizacji. Spaja społeczeństwo. Czyni je bardziej ludzkim, bardziej otwartym. W przeciwieństwie do rynku, państwo i jego machina autorytarna niszczy delikatną nić wzajemnych powiązań i wymiany dóbr, usług i informacji. Zastępuje ją hierarchicznym, hermetycznym i biurokratycznym porządkiem, gdzie nie ma miejsca na dobrowolność i konkurencję, ale panuje wyłącznie atmosfera bezwzględnego poddania się rozkazom i procedurom. Jest to antyspołeczna, rozbijająca braterstwo ludzkości, gangrena, wspierana czołgami i artylerią z jednej strony - i wiernopoddańczymi schlebiającymi państwu wykształciuchami z drugiej.
Skąd więc wziął się dzisiejszy zamęt z określeniem "socjalista"? Dlaczego tytułują się nim zwolennicy dużego, totalizującego państwa opiekuńczego - skoro niszczy ono społeczeństwo, a nie sprzyja mu?
Otóż, jak zawsze, dobre, cieszące się ogólnym poważaniem i akceptacją terminy, bywają zawłaszczane przez gangi ideologiczne, które z pierwotnym znaczeniem tych terminów nie mają nic wspólnego. I tak właśnie termin "socjalista" został zawłaszczony przez totalizujący ruch, który owszem, chciał szerzyć postęp, ale metodami etatystycznymi - czyli z użyciem totalnego państwa. Postęp miał mieć postać z jednej strony masowego uprzemysłowienia, gdyż jest to warunek podstawowy wzrostu poziomu życia - ale zwolennicy tego ruchu nie rozumieli, że państwo nie może zadekretować uprzemysłowienia i wdrożyć go ot tak. Miliony ofiar Rosji Radzieckiej, to właśnie rezultat takiego życzeniowego myślenia, gdzie z oczu znikła przyczyna wysokiego poziomu życia na zachodzie - prywatna wytwórczość, prywatne inwestycje, prywatny kapitał, prywatny zysk. Zastąpione państwowym systemem biurokratycznym, masowe uprzemysłowienie Rosji i innych krajów komunistycznych, jak Chiny - to tragedia w wymiarze ludzkim i materialnym.
Drugim elementem postępu w tym ruchu totalniackim miało być równouprawnienie, przede wszystkim kobiet. Przypomnijmy, w jaki sposób wolny rynek zdołał równouprawnić kobiety. Otóż dał im możliwość pracy na własny rachunek, nabywania własności i w ten sposób dał władztwo nad własnym życiem, bez potrzeby posiadania męża, zapewniającego byt. Ale również mężczyźni z najniższych klas w ustroju wolnorynkowym uzyskali wcześniej niedostępne możliwości wzbogacenia się i awansu dzięki swej pracy, przemysłowi i geniuszowi. W związku z tym zamężne kobiety nie miały potrzeby harować na roli, jak w erze przedindustrialnej, tylko wychowywały dzieci w relatywnym dostatku.
Otóż totalniacy, którzy zawłaszczyli dla siebie termin "socjaliści", doszli do wniosku, że jest to zniewolenie kobiet przez mężczyzn, i by równouprawnić kobiety, należy je zapędzić do pracy w fabrykach, oczywiście państwowych. A wówczas dzieci, nie mające opieki rodziców, należy posłać do żłobków, przedszkoli i szkół - też państwowych. A tam uczyć się będą wszystkiego, co potrzebne do dalszego szerzenia postępu, w tym pracy w fabryce - państwowej. Wspaniały plan. Socjalizacja na pełnych obrotach.
Cóż, kto miał okazję poznać realia życia w Związku Radzieckim wie, że wcześniej feudalne, a potem komunistyczne społeczeństwo bynajmniej nie było zintegrowane jak sobie to wymarzyli totalniacy. Pomimo pokazowych marszów różnych kolektywów, i indoktrynowania do życia we wspólnocie, więzi społeczne w ZSRR były słabe i nadwątlone przez ciągłą ingerencję totalnego aparatu państwa. Permanentne zagrożenie donosami i wizytą NKWD czy KGB eliminowało potrzebę międzyludzkiej integracji. Centralnie planowana gospodarka, pełna niedoborów, nie mogła wytworzyć sieci powiązań handlowych, integrujących odległe społeczności. Państwowe próby zastąpienia tych naturalnych rynkowych powiązań metodami biurokratycznymi zaliczały epickie porażki. Społeczeństwo sowieckie było społeczeństwem nieufnym, obojętnym na krzywdę, zastraszonym, apatycznym i permanentnie nieszczęśliwym.
Totalniacy tutaj ponieśli pełną porażkę.

Inaczej starali się to osiągnąć w Europie Zachodniej i Stanach Zjednoczonych. O ile w USA w ogóle termin "socjalizm" u progu XX wieku nie przyjął się jako określenie tych totalniackich prądów, więc zaczęto stosować dawny termin "liberał", to w Europie nie było z tym problemów. Rozwinięte gospodarki rynkowe Zachodu , z silnym i niezależnym sektorem prywatnym, stanowiły pole do zupełnie innego działania dla totalniaków, i o znacznie większym potencjale. Jak powiedział znany totalniak, narodowy-socjalista Adolf Hitler: "Po cóż mielibyśmy nacjonalizować banki i fabryki? Po prostu nacjonalizujemy ludzi!". I to jest klucz do sukcesu totalniaków, którzy ukradli nazwę "socjalista" na swoje potrzeby. Połączenie sektora prywatnego z silną kontrolą państwa. Innymi słowy - faszyzm. Nie dziwi zatem, że po zakończeniu II wojny światowej, wszystkie bez wyjątku gospodarki zachodnie funkcjonują na modłę III Rzeszy. Model gospodarczy jest całkowicie totalniacki - państwo kontroluje każdy aspekt życia gospodarczego, zachowując jednakże pozory istnienia własności prywatnej i rynku. Umożliwia to sektorowi prywatnemu formę kalkulacji ekonomicznej i wyceny dóbr, dzięki czemu nie mamy do czynienia z chronicznym niedoborem i niedostatkiem, jak w ZSRR. Państwo dzięki temu ma żywiciela, którego może - jak sądzi - drenować w nieskończoność, i rosnąć wraz z nim. I to jest dokładnie to, co obserwujemy.
Ale co ze społeczeństwem? Otóż tresura społeczna to podstawa dla totalniaków, zwących się obecnie socjalistami czy socjaldemokratami. Zamiast zostawić więzi społeczne naturalnym procesom wolnorynkowym, totalniacy muszą poprawiać naturę. Stąd pomysł państwowej oświaty, bardzo wcześnie wprowadzony. Tego sektora oni nigdy nie wypuszczą ze swoich rąk - on daje im władzę nad rządem dusz. Muszą urabiać plastyczną masę społeczeństwa sztancą zaaprobowanej, koncesjonowanej państwowej indoktrynacji. Tylko wówczas można powiedzieć, że "znacjonalizowali ludzi" i system może trwać niezmącenie, podlegając hierarchicznej kontroli armii biurokratów i polityków.
Otóż przeciw takim praktykom i takiemu stanowi rzeczy opowiadali się pierwsi prawdziwi socjaliści na początku XIX wieku! Właśnie dlatego, że to nie jest w interesie społeczeństwa. Odbiera mu wolność i możliwość dobrowolnego kształtowania stosunków między jego członkami, wszystko podporządkowując totalnej władzy państwa i jego socjotechnikom.
Dlaczego więc wmawia się nam, że "państwo jest fajne", "podatki są fajne", i tylko w silnym państwie opiekuńczym możemy być "zwartym społeczeństwem" i "celebrować więzi społeczne" i w ogóle?
Nikczemne kłamstwo. Tak, jak zawłaszczyli nazwę - tak chcą zawłaszczyć pozytywne konotacje, jakie wiążemy z terminami "socjalizowanie", "więzi społeczne", "społeczność", "wspólnota". Otóż jedyna zdrowa wspólnota, to wspólnota zbudowana na zasadach dobrowolności i poszanowania drugiego człowieka - i jego własności, owoców pracy. Ta parodia wspólnoty, jaką jest bezimienna zbitka ludzi zapędzonych przez rządzący na danym terytorium gang zwany państwem do harowania na jego rzecz, bynajmniej nie cechuje się zdrowiem i prawdziwymi więziami. Gdy na owoce mojej pracy sąsiad patrzy jak na potencjalny łup, i kalkuluje swój udział w nim, który umożliwia mu system podatkowy - to nie mamy do czynienia ze wspólnotą, tylko z hordą, gdzie silniejszy bierze więcej.
Wojna każdego z każdym, a nie wspólnota - oto rezultat tej przymusowej, państwowej socjalizacji w ramach organizmu zwanego "państwo narodowe", czy "społeczeństwo obywatelskie". Są to obrzydliwe terminy, maskujące prawdziwe intencje ich propagatorów. Narzucenie ludziom systemu zinstytucjonalizowanej grabieży, czyli podatków, i wmawianie im, że tylko solidarne dorzucanie się do wspólnej kiesy tworzy prawdziwie obywatelskie cywilizowane społeczeństwo, to jakiś absurd. A jednak - ten absurd powtarzają do znudzenia media i medialne ałtorytety. Czyli mamy rozumieć, że system dobrowolnej współpracy, gdzie nikt nie ma prawa odebrać owoców pracy drugiej osobie, choćby nosił niebieski mundurek z orzełkiem, to nie jest obywatelskie cywilizowane społeczeństwo? A przecież tak funkcjonowały Stany Zjednoczone od momentu powstania do 1913 r., kiedy to wreszcie w imię postępu wprowadzono podatek dochodowy, wówczas tylko dla bogatych, i tylko rzędu 1%.
Dzisiaj oprócz 18% dochodowego, Polak płaci VAT, akcyzę, i składki na ZUS i NFZ, które redukują go do ubezwłasnowolnionego żebraka, gdy chce wybrać się do lekarza. Wszystko w imię zwartego społeczeństwa obywatelskiego, postępu i walki z wyzyskiem, czy co tam sobie totalniacy wymyślą.
Tymczasem gołym okiem widać, że więzi społeczne w takim systemie rozpadają się, i nie mam na myśli wyłącznie Polski. Najbardziej postępowy pod tym względem kraj na Ziemi - Szwecja. Państwowa polityka "socjalizowania" i opieki nad każdym obywatelem spowodowała, że większość ludzi mieszka samotnie, nie tworzą się nowe trwałe związki, a mężczyzn cechuje wyjątkowa niezaradność i dziecinność myśli. Wojujący feminizm tymczasem uczynił z kobiet skrajnie odpychające osobliwości. Państwowa ingerencja w wychowanie dzieci sprawiła, że Szwedzi nie decydują się na potomstwo, skoro może im ono zostać odebrane przez państwo pod byle pretekstem. Ludzie stali się podobnie nieufni i wyalienowani, jak w ZSRR. Poza biznesem, więzi międzyludzkie traktowane są jak jakiś przeżytek. W ten sposób upada realne, organiczne społeczeństwo.

Dlatego też, jeśli spotkasz się z takimi słowami, jak "wolny rynek powoduje komercjalizację zachowań", "nagradza tylko kupieckie stosunki międzyludzkie" itp. brednie, wiedz, że ta osoba opisuje dzisiejszy system państwowej przemocy wobec społeczeństwa, a nie wolny rynek, który dla społeczeństwa ma zgoła odmienne, pozytywne skutki. I dlatego XIX-wieczni wolnorynkowcy, zwolennicy prawdziwego postępu ludzkości, często nazywali się socjalistami.

Z wolnorynkowo-socjalistycznym pozdrowieniem!

wtorek, 18 września 2012

Anatomia umysłu lewaka

Człowiek. Przychodzi na świat, wyposażony w 5 zmysłów i rozum, narzędzia niezbędne do przetrwania w świecie - jednakże żadnego z nich u zarania swojego istnienia nie jest w stanie używać. Każde z nich musi wytrenować w żmudnym procesie uczenia się i koordynowania działania ich wszystkich do poznawania rzeczywistości - i posługiwać się nimi w niej tak, by przetrwać. Pierwsze 2 lata życia człowieka, to właśnie okres radykalnego rozwijania władztwa nad swoimi zmysłami, kontrolą swojego ciała i systemu nerwowego poprzez umysł, by wypracować zautomatyzowane odruchy, pozwalające poruszać się, skupiać wzrok, słuch i reagować na bodźce. Pod tym względem człowiek tutaj nie wyróżnia się zanadto od zwierzęcia. Dopiero kolejne lata to okres, gdy rozwija się u człowieka coś, co nazywamy myśleniem abstrakcyjnym, kojarzeniem faktów, tworzeniem konceptów. Ale ten proces nie jest automatyczny. Człowiek zmuszony jest się go nauczyć, a jeśli nie zdoła tego zrobić przed osiągnięciem wieku dojrzałego, nie uzyska pełnego potencjału umysłowego, by radzić sobie z rzeczywistością.
I to jest zasadniczy problem z dzisiejszym światem i kulturą intelektualną.
Dzieci, w momencie osiągnięcia wieku, gdy są najbardziej wrażliwe na nabywanie nawyków posługiwania się umysłem, trafiają zazwyczaj do żłobków - państwowych instytucji, gdzie są zbite w jedną hordę, jeden kolektyw bezrozumnych malców, i poddane autorytarnej kontroli ze strony tzw. opiekunek. W jednej chwili pozbawione są poczucia ego, oczekuje się od nich bycia częścią kolektywu. Zamiast rozwijać newralgiczne potrzeby umysłu, takie jak kojarzenie faktów pochodzących ze zmysłów, rozumienie przyczynowości i logiki, pod opieką rodzica, a więc osoby najpełniej znającej potrzeby i potencjał dziecka, jest ono zostawione na pastwę obcych osób, które żadnej motywacji do indywidualnego zajmowania się każdym z dzieci nie posiadają. Dziecko jest zmuszane do uczestnictwa w zbiorowych ogłupiających rytuałach, gdzie nie ma miejsca na logikę ani na samodzielne myślenie, autorefleksję czy poszukiwanie prawdy.
Oto pierwszy krok umysłowej kastracji, jakiej poddawane są dzieci w naszej kulturze od przeszło pół wieku. Najlepszy okres rozwoju umysłowego dla nich - wiek od 2 do 5 lat, kiedy uczą się korzystać z rozumu, to zazwyczaj okres bezpowrotnie stracony w państwowych żłobkach i przedszkolach, i z rodzicami zbyt zmęczonymi pracą, by choć próbowali odratować część potencjału dziecka po godzinach pobytu w nich.
Mówię to zainspirowany lekturą najlepszego eseju genialnej Ayn Rand, a mianowicie "Comprachicos", dostępnego w zbiorze "Powrót Człowieka Pierwotnego". Jest to kompletna analiza powstawania kastrata umysłowego, i z takiego właśnie kastrata wyrasta podczłowieczy twór, określany mianem lewaka.
Dlaczego podczłowieczy? Albowiem człowiek to istota rozumna, w pełni korzystająca z dostępnych mu narzędzi poznawczych i integrujących wiedzę o rzeczywistości obiektywnej. Lewak tej umiejętności nie posiada - nie potrafi zintegrować faktów w spójną logicznie całość i wyciągnąć wniosków nt. swojego życia, celów i środków, jakie należy zastosować, by realizować swój człowieczy potencjał. Nie jest w stanie wypracować spójnego systemu wartości, ponieważ rzeczywistość, jaka go otacza, jest dla niego niezrozumiała, wręcz wroga. Nie rozumie łańcuchów przyczynowo-skutkowych, np. skąd bierze się dobrobyt. Nie rozumie skomplikowanych społecznych instytucji, jak rynek. Jego inteligencja zatrzymała się właśnie na poziomie przedszkolaka - a więc w okresie, kiedy kastracja umysłu została wykonana. Stąd też przedszkolny sposób rozumowania u lewaka - przedszkolne postrzeganie celów, i przedszkolne proponowanie środków do osiągnięcia ich. Np. Ludzie są biedni? Bo ludzie nie mają pieniędzy. Więc dodrukujmy je. Ludzie mało zarabiają? Wina pracodawców. Nakażmy im płacić pewną minimalną stawkę. Ta osoba jest bardzo bogata? Więc niech się podzieli, przecież nie straci.
A kto ma to wszystko narzucić? Ano PAŃSTWO - w umyśle lewaka PANI OPIEKUNKA. Dobra, tuląca pani, istniejąca poza czasem, poza przyczyną. Po prostu zawsze tam gdzie ty. Lewaku. Czyż nie?
Skrzywdzony, uszkodzony umysł 5-latka, niepotrafiący integrować faktów, ani wyciągać logicznych wniosków dot. rzeczywistości, jest plastyczną masą, gotową do dalszego urabiania w szkole. Oczywiście państwowej, a jakże. Skomasowana ilość niepowiązanej logicznie, oderwanej od wszelkiego sensu, wiedzy, wtłaczana jest w bardzo nieefektywnych warunkach, bardzo nieefektywnymi sposobami, w młode umysły, z jednym tylko efektem. By obrzydzić wiedzę jako taką, i znieczulić uczniów na jakiekolwiek dalsze intelektualne ambicje. Skąd więc takie zdziwienie, że uczniowe są apatyczni, niezainteresowani lekcją, agresywni? Nie powinno być żadnego zdziwienia. Tak uformowany młody umysł jest nastawiony anty wobec intelektu i wiedzy, co przejawia się nader często w szykanach ze strony kolektywu klasowego wobec tych nielicznych dzieci, które potrafią czytać, lubią zdobywać wiedzę na własną rękę, i przez to w klasie uchodzą za kujonów. Jeśli do tego potrafią myśleć niezależnie i zadają pytania, to biada im, ponieważ nauczyciel, sam będący kastratem umysłowym, również będzie ich tępił. Takie dziecko dostaje wyraźny sygnał - nie kwestionuj autorytetu, i nie dąż do prawdy, gdyż jak widzisz jest to nieistotne, a tylko powoduje kłopoty i szykany.
Jaki efekt mamy po latach podstawówki wśród mas nastolatków? Niechęć do wysiłku intelektualnego, samodzielnego myślenia, apatię i nieufność wobec ciał pedagogicznych - a więc i również wszystkich ludzi wykształconych. Bezpiecznie jest tylko w stadzie, tylko w kolektywie, ale czym ten kolektyw ma się kierować? Pozostaje ślepy bunt wobec autorytetów, a więc również wszelkiej wiedzy czy dyscypliny intelektualnej. Nastolatek przesiąknięty jest urywkami pewnej wiedzy, najczęściej fałszywej, i nie dotyczącej realnej rzeczywistości, a brakuje mu jakiegokolwiek usystematyzowania w logiczną całość tego, co wartościowe mógł nieopatrznie zdobyć. Jeśli nie przejawia talentów do nauk matematycznych i nie wybiera się na politechnikę, to z pewnością kierując się modą i presją kolektywu, wybierze kierunek humanistyczny. I to będzie końcowy etap prania mózgu. Uformowany zostaje osobnik, którego umysł nie jest umysłem zdrowego człowieka.
Lewak par excellence. Niezdolny do sformowania ani jednej logicznej myśli; niezdolny do opisania rzeczywistości taką, jaką jest; niezdolny do zdrowych osądów; niezdolny do przekazywania wartości; niepotrafiący ich zidentyfikować; niezdolny do zainspirowania innych do rzeczy wielkich; niezdolny by żyć życiem pełnym; niezdolny by istnieć. Lewak. Epistemologiczny oszust. Metafizyczny odpad.

Ostre słowa? Zbyt ostre? Nie sądzę.
Tak uformowany osobnik naturalnie będzie nienawidził wszystkich lepszych od siebie - a więc osób potrafiących logicznie myśleć, posiadających klarowne i twarde przekonania, i potrafiących je uzasadnić, uważających się za osoby moralne i dumnych ze swoich osiągnięć. Będzie więc nienawidził osoby wolne i niezależne, nie dające nagiąć się do jego mistycznych, bezsensownych, alogicznych humorów i żądań. Będzie nienawidził wolności, racjonalności i trwałości słusznych przekonań. Więc wyruszy na krucjatę, by te wartości zniszczyć, lub zamazać w ten sposób, by przestały być wartościami. I już im się to prawie udało. A jednak raz po raz spontanicznie dają o sobie znać ci, którzy złamać się nie dali - być może uniknęli żłobka, przetrwali odmóżdżenie i kolektywistyczny terror przedszkola, a potem szkoły. Pęd do wiedzy nie został u nich zdławiony, i jakimś cudem nabyli wystarczające umiejętności logicznego myślenia i integracji faktów. Rzeczywistość nie jawi się im jako chaos i matnia, ale jako zestaw stałych praw, które można rozumowo poznać i następnie przekształcać ją wedle naukowej wiedzy na swój użytek. Zdają też sobie sprawę, że tak, jak istnieją stałe prawa fizyczne - tak istnieją stałe prawa ekonomiczne, których humorzaste fochy 5-latków nie mogą skutecznie nagiąć, nawet z pomocą autorytarnej machiny państwowej. Ponieważ gospodarka to rezultat racjonalnego działania, mającego na celu poprawę warunków bytowych uczestniczących w nich ludzi, nie poprawią się one od życzeniowego myślenia antyobiektywnych mistyków, ani od decyzji równie podludzkiej urzędniczej sfory. Zrobić to mogą tylko prawdziwi ludzie, wymieniający się prawdziwymi, wypracowanymi przez siebie, wartościami. Wartość za wartość. Nie - wartość za brak wartości. Czy - wartość za antywartość. Żaden zdrowomyślący człowiek nie przyjmie takiego targu. Stąd też wyjątkowazaciekłość ze strony podludzi w zwalczaniu tzw. stosunków kupieckich, czy też stosunków monetarnych w społeczeństwie. Taka pogarda dla "mentalności burżuazyjnej" - czyli właśnie racjonalnej, obiektywnej wymiany realnych wartości. Mistycy śnią o świecie, gdzie nie ma żadnej wartości, a obraca się pustką. Gdyż oni tylko pustkę są w stanie z siebie wydać. Strach, paniczny strach przed obiektywną rzeczywistością i zmierzeniem się ze stałością praw, przy których są niczym ze swą namiastką mózgu - sprawia, iż jedyne, czego pragną, to anihilacja całej rzeczywistości obiektywnej. Ale nawet oni wiedzą, że mogą to zrobić tylko w przenośni - przez zniszczenie umysłów ludzi racjonalnych w taki sposób, by przestali oni tę rzeczywistość dostrzegać. Stąd potrzeba niszczenia umysłów od małego. Osobnik z niesprawnym umysłem, który wątpi we wszelki obiektywizm, we wszelką prawdę o świecie, którego napawa strachem wszelka twarda skupiona myśl - on będzie skazany na łaskę jego panów, antyfilozofów, szafarzy intelektualnego nihilizmu - i jego świeckie ramię, polityków i fuhrerów.
Hordy tak spreparowanych zombie, niemogący być pewnymi na 100% niczego, z łatwością dadzą się zniewolić mistykom i ich przedszkolnej projekcji totalnego państwa. No bo przeciw czemu protestować? Jest dobrze, jest fajnie, po co myśleć - przecież boli. Świat był, i będzie. Samo się zrobi. Albo oni zrobią, rozkażemy im i zrobią. Wolność? Nie rozśmieszajcie mnie.

środa, 29 sierpnia 2012

Nadchodzący sztorm - wywiad z Dougiem Casey

Doug Casey to legendarny inwestor i ekonomista szkoły austriackiej, anarchokapitalista. Jego poglądy na sytuację geopolityczną dzisiejszego świata, to solidna odtrutka na oficjalną propagandę rządowych kłamstw.

Oryginał

Daily Bell: Witaj, Doug. Daj nam najnowsze informacje odnośnie tego, co nazywasz "Większym Kryzysem" (Greater Depression).

Doug Casey: Kryzys to taki okres czasu, gdy standard życia większości ludzi znacząco spada. Myślę, że możemy się zgodzić, że ten obecny zaczął się w 2008 r. W ciągu ostatnich paru lat, poprzez dodrukowanie bilionów jednostek waluty, rządy - dotychczas z powodzeniem - zatuszowały sprawę. Zamiast umożliwić rynkom likwidację, drukowanie pieniędzy sprawiło, iż nadal ludzie mogą pozwolić sobie na życie ponad stan. Jest tylko kwestią czasu, kiedy sprawy zaczną naprawdę się sypać, ale niemożliwym jest określić dokładnie, kiedy to nastapi. Mnie się wydaje, opierawszy się na wydarzeniach w Europie i tym, co moim zdaniem wydarzy się w Chinach, iż wrócimy do sztormu za parę miesięcy. Jak zapewne Pan wie, nie jest dobrym pomysłem przewidywać na raz wydarzenie i jego termin. Ale jestem ekonomistą - to znaczy, kimś, kto stara się opisać sposób funkcjonowania świata - a nie wróżką. Tak też podejmuję się tego ryzyka...

Daily Bell: Ostatnim razem pytaliśmy Pana jak długo potrwa zanim dolar straci wszelkie zaufanie.

Doug Casey: Niestety, zaufanie to krytyczny element w tym przypadku, gdyż dolar - jak zresztą wszystkie waluty świata - opiera się głównie na zaufaniu. Zaufanie to kwestia psychologii, a psychologia zmienia się bardzo szybko. Zaufanie może zniknąć szybciej, niż sterta piór w trakcie huraganu; to nie jest zdrowy fundament waluty.

Pomówmy o faktycznej rzeczywistości ekonomicznej. W tym momencie, wszystko, co robi rząd - i nie mam na myśli tylko USA, ale wszystkie rządy - jest nie tylko złe, ale w rzeczy samej odwrotne od tego, co powinno się robić. Ustanawiają więcej praw, podnoszą podatki, kreaują więcej pieniądza i zaciągają więcej długu. A powinni robić na odwrót. Nadal jesteśmy w oku cyklonu. Ich działania gwarantują, iż kiedy już ponownie znajdziemy się w huraganie - na samej krawędzi - będzie znacznie gorzej, i będzie to trwało znacznie dłużej, niż to, czego byliśmy świadkami między 2007 a 2009 rokiem. Wydaje mi się, iż tym razem prawdopodobnie towarzyszyć nam będzie wysoki poziom inflacji cen.

Daily Bell: Gdzie najlepiej przeczekać ten sztorm?

Doug Casey: Nie chcę znajdować się w kraju, w którym sztorm jest najsilniejszy. Wobec tego nie chcę być w Europie, nie chcę być w USA, nie chcę być w Chinach. Jestem fanem rozwijających się gospodarek - zawsze nim byłem - takich, które mają wysokie poziomy wzrostu z niskimi poziomami długu. Musimy pamiętać, iż posiadanie oszczędności oznacza, że produkowało się więcej, niż konsumowało. Dług jest czymś zgoła odwrotnym; dług oznacza, że konsumuje się więcej, niż produkuje, że żyje się ponad stan. Więc lubię miejsca, które posiadają stabilną wzrostową gospodarkę, wysokie poziomy oszczędności, niedużo długu - jak również minimalne opodatkowanie i regulacje. Nie jest o to łatwo, ponieważ nie ma kraju na świecie, który podążałby we właściwym kierunku, niestety. Ale jest kilka takich, które zdecydowanie są lepsze, niż reszta. Tak, jak mówiłem, zapomnijcie o Europie, USA i Chinach na ten moment.

Daily Bell: Ostatnim razem tłumaczył Pan, że Waszyngton wydaje półtora biliona dolarów więcej, niż wynoszą jego przychody. Kiedy to się skończy?

Doug Casey: Nie skończy się, ponieważ w tym momencie jest to problem całkowicie strukturalny; jeszcze się pogorszy. Jeśli popatrzy się na zestawienie wydatków rządu, robi się całkiem ciekawie, jak również straszno.

To, co widzimy, to podobnie jak w Grecji, czy w innych krajach UE na ten przykład, na wydatki rządu USA składają się głównie wydatki socjalne różnego typu - głównie Ubezpieczenie Społeczne (Social Security), Medicare, Medicaid (programy medyczne), tzw. Ubezpieczenie Dochodu (Income Security - zasiłki), oraz emerytury. Wszystkie te rzeczy są niemożliwe do ograniczenia z powodów politycznych; po prawdzie, to będą rosnąć. Reszta wydatków to głównie tzw. "obrona", która stanowi 25% budżetu. Ponieważ Amerykanie kochają swoje wojsko, nie obetną nań funduszy; właściwie, to Republikanie, banda niebywałych idiotów, chcą jeszcze powiększyć wydatki na wojsko. Pozostałe funkcje rządu - policja, wymiar sprawiedliwości i agencje kontrolne - pochłaniają zaledwie maleńką część budżetu.

Jakkolwiek, ten ostatni obszar ciąłbym jako pierwszy, ponieważ jest to najbardziej destruktywny element rządu. Jeśli obali się te wszystkie pretoriańskie agencje jak ATF, FBI, DEA, CIA, NSA i urzędy regulacyjne jak FDA, FCC, SEC, DOT, HEW, HUD, EPA, EEOC i wiele innych - lista nie ma końca - to samo to dałoby gospodarce kopa i umożliwiło pewną szansę na odbudowę, małą możliwość, że rząd nie będzie musiał zbankrutować. Ale to taka fantazja, mrzonka; na rozsądne reformy nie ma co liczyć. Mówimy tutaj o zupełnej abstrakcji.

Daily Bell: Kongres lubi afiszować się jako element rozwiązywania problemu, ale wydaje się sam być tegoż problemu częścią. Czy da się w sposób polityczny odpowiedzieć na niego? Co należy zrobić?

Doug Casey: Kongres nie tylko jest częścią problemu - jest głównym problemem. Jest jedna rzecz, którą zawsze lubiłem w Ronie Paulu - mawia, iż powinniśmy kierować się Konstytucją. Niestety, w niczym to dziś nie pomoże, gdyż zasadniczo Konstytucja stała się czymkolwiek Sąd Najwyższy zechce, by była. Innymi słowy, Konstytucja została zinterpretowana w niwecz. Wszystko, co rząd USA dziś robi, jest 'konstytucyjne'; wszystko zostało dopuszczone przez Sąd Najwyższy. Natomiast jeśli podejdzie się do interpretacji Konstytucji w sposób zdroworozsądkowy, i nie zacznie dzielić włosa na czworo niczym średniowieczny scholastyk czy znawca Talmudu, staje się oczywiste, iż cała Konstytucja to martwa litera - poza częściami odnoszącymi się do trywialnych procedur, typu kto sprawuje wiceprzewodnictwo Senatu, porządek głosowania, detale administracyjne i tym podobne rzeczy, które nie obchodzą nikogo poza Pasem Waszyngtońskim.

Jakkolwiek cenię rozwiązanie Rona co do stosowania się do Konstytucji - całej Konstytucji - jest to nierealne w tym totalnie skorumpowanym systemie politycznym, jaki mamy. Wszelka część Konstytucji, mówiąca o zachowaniu wolności dla jednostki przeciwko państwu - czyli ta najważniejsza jej część, która świadczy o jej unikalności - jest teraz bez znaczenia. W istocie, każdy, kto cytuje obecnie Konstytucję, ryzykuje wtrąceniem do więzienia w imię "bezpieczeństwa narodowego", jako wichrzyciel, niebezpieczny anty-rządowy radykał albo grozi mu zamknięcie w instytucji zdrowia psychicznego. Nie żartuję; zmiany, jakie nastąpiły w ciągu ostatnich dekad, są wyjątkowe.

Ale popuśćmy wodze fantazji i powiedzmy, że Ron Paul w jakiś sposób zostaje Prezydentem. Nawet, jeśli Sąd Najwyższy nie odrzuci wszystkiego, jako niekonstytucyjne, Ron napotka inną, znacznie większą przeszkodę - w Kongresie. Wystąpią o impeachment. W dodatku, zorientuje się, że ludzie, przeciętni Amerykanie, będą zajadle niezadowoleni z faktu odebrania im rządowej darmochy; będą chcieli go zlinczować.

Nawet jeśli, jakimś cudem, Sąd Najwyższy i Kongres, i protestujący motłoch, nie wykurzą go z urzędu, nadal będzie musiał zmierzyć się z armią 3 milionów rządowych oficjeli, zaczynając od ludzi kierujących agencjami pretoriańskimi - FBI, CIA, NSA, ATF, DEA i pozostałymi. Najprawdopodobniej otrzyma bardzo poważną i niepokojącą rozmowę. Rząd jako całość - absolutnie włączając w to Pentagon - co najmniej knułby przeciwko niemu.

Tak też obawiam się, że tak wygląda wyczerpująca odpowiedź na Pana pytanie. Tak naprawdę nie ma żadnych politycznych rozwiązań w tym momencie, nie w tym, w czym tkwimy teraz.

Jedynym możliwym "sposobem" na zmianę jest dyktatura. Prawdopodobnie doczekamy się dyktatury w USA, być może po najbliższym realnym lub wyimaginowanym ataku terrorystycznym. Albo jeśli USA zaangażuje się w prawdziwą wojnę, nie tylko w sportową rozgrywkę jak w Iranie i Afganistanie. Albo gdy gospodarka załamie się dokumentnie. A być może trafimy Trójkę i wszystkie te rzeczy przydarzą się naraz. Oczywiście dyktatura, choć pod inną nazwą, będzie najgorszą ewentualnością. Dyktatury nigdy nie są dobrym pomysłem nawet jeśli stoją za nimi dobre intencje. Ale tak to właśnie jest; ten sam schemat od starożytności, przez średniowiecze, po dzisiejsze czasy. Dlaczego w USA miałoby być inaczej?

Daily Bell: Czy rząd da się zmniejszyć?

Doug Casey: Nie, nie wydaje mi się, ponieważ ludzie stali się zbyt uzależnieni odeń. Amerykanie już nie są samowystarczalnymi pogranicznikami; to w większości uzależnieni, nieruchawi konsumenci z nadwagą. Nie słyszy się już o ludziach "producentach", lecz tylko o "konsumentach" - jakby to było coś dobrego. Rząd odgrywa główną rolę w ich życiu, i podoba im się to. Nie obetnie się wydatków na ubezpieczenie społeczne, ponieważ ogromna większość Amerykanów zeń żyje, a większość emerytów nie ma żadnego innego majątku ani źródła dochodu.

Dalej mamy Medicare i Medicaid, obydwa powinny zostać zlikwidowane; samo to zredukowałoby budżet o połowę - ale tylko o połowę - jak również skłoniło ludzi do stania się bardziej odpowiedzialnymi za swoje zdrowie. Zredukowałoby również radykalnie koszty opieki zdrowotnej i poprawiło jej jakość. Ale na to się nie zanosi; ludzie zaczną protestować jak rozbrykane prosięta. Domagają się więcej takich programów, nie mniej; pragną ObamaCare (państwowej służby zdrowia jak w Polsce). Nie można też obciąć emerytur, cywilnych jak i wojskowych; są to zobowiązania kontraktowe. Więc co pozostaje? Odsetki na długu publicznym, które, wynosząc ok. 250 miliardów USD, są niewielkim elementem. Ale to tylko dlatego, że stopy procentowe są najniższe w historii. Jednakże w przeciągu kilku następnych lat, stopy procentowe nieuchronnie wzrosną. Więc zamiast płacić 2% z 16 bilionów USD, powiedzmy, że rząd będzie zmuszony płacić 10% z 25 bilionów. Bez wątpienia Chińczycy z uśmiechem na ustach pożyczą rządowi USA dodatkowe 2,5 biliona rocznie...

Zwyczajnie nie ma nadziei na żadną zmianę bez totalnie drakońskich metod. Oczywiście, drakońskie metody nastaną, ale będą użyte akurat w złych, a nie dobrych celach.

Daily Bell: A co z FED (Rezerwą Federalną)? Czy Bernanke (Ben Bernanke, szef FED) powinien podnieść stopy procentowe? Czy jest w stanie?

Doug Casey: Cóż, muszę przyznać, iż jest to źle postawione pytanie. W ogóle nie powinno być kwestii, co FED miałby robić - FED nie powinien istnieć. Nie uznaję kontroli cen żadnego rodzaju, a ustalanie stóp procentowych przez FED, poza mechanizmem rynkowym, to właśnie kontrola cen. FED powinien zostać zlikwidowany, nie spełnia zupełnie żadnej pożytecznej roli. Nigdy takiej nie spełniał. Jest zbędny. A swoimi obecnymi działaniami wywołuje ogromne zniekształcenia na rynkach, w sposobach w jaki ludzie produkują i konsumują. Im dłużej FED zaniża stopy procentowe w daremnej próbie podtrzymywania niemożliwej do utrzymania sytuacji gospodarczej, tym straszliwszy będzie upadek. Niskie stopy zniechęcają do oszczędzania, natomiast zachęcają do zadłużania się i konsumpcji.

Daily Bell: Czy jest to wina społeczeństwa? Czy nie powinno powiedzieć obibokom "NIE" przy urnach?

Doug Casey: Cóż, jeśli wypędzi się jednych obiboków przy urnie, po prostu zafunduje się kolejnych. Jacy ludzie pragną być politykami Pana zdaniem? Najczęściej socjopaci. Wybory to groteskowa szarada, wystawiana co cztery lata. Ludziom się wydaje, że głosując na Iksińskiego, poprawi im się w stosunku do kadencji Igreka. Jest coraz mniejsza różnica między lewym skrzydłem Partii Republikratycznej, a prawym skrzydłem Demokrapublikanów; naprawdę są tym samym. Obydwie partie to filozoficzni etatyści i kolektywiści. Jedyna różnica, to w przypadku Republikanów udawana sympatia dla wolnego rynku, ale szczery jej brak dla wolności osobistych. Natomiast Demokraci udają, że popierają wolności osobiste, ale zdecydowanie nienawidzą wolności ekonomicznej. Cóż za wybór! Nie ma zasadniczych różnic między nimi; tylko różnice retoryczne.

Zdając sobie z tego sprawę i pomijając resztę, można woleć Republikanów od Demokratów ponieważ ci pierwsi żywią pewne atawistyczne przekonanie do wpół-wolnego rynku. Uważam prawe skrzydło Demopublikanów za partię głupoty, a lewe skrzydło za partię zła. Demokraci naprawdę mają złe intencje, natomiast Republikanie są po prostu hipokrytami.

Czy jest to wina społeczeństwa? Oczywiście. Wszyscy starają się żyć na koszt wszystkich dookoła, za sprawą państwa. Nie biorę udziału w wyborach, ponieważ nie mam zamiaru współuczestniczyć w tym skorumpowanym procesie. Proszę też innych by nie głosowali. Może Pan pamiętać, jak w czasie wojny wietnamskiej mawiało się "A jakby tak wypowiedzieli wojnę, a nikt się nie stawił?" Ja zwykłem mawiać "Załóżmy, że przyszły wybory i nikt nie zagłosował." Już pomijając fakt, że pojedynczy głos nic nie znaczy, nie interesuje mnie karmienie systemu jeszcze większą ilością władzy. Polityka, która jest z definicji procesem przymusowym, powinna zostać zdelegitymizowana przez brak uczestnictwa.

Daily Bell: Jak los czeka dolara amerykańskiego?

Doug Casey: Dollar jest wekslem opiewającym na "NIC" u zbankrutowanego rządu. Osiągnie swoją realną wartość, ponieważ 1,5 biliona deficytu budżetowego, który nam teraz zafundowali - a w istocie jest on o wiele większy, jeśli policzy się go korzystając z metody memoriałowej - może się tylko powiększyć. Zrównoważą deficyt przez kreację większej ilości dolarów. Rządy na całym świecie robią to samo, ale w przypadku zniszczenia dolara jest to o wiele poważniejsze, gdyż dolar jest funkcjonalnie walutą światową. Mam tu na myśli to, iż jest to waluta de jure w co najmniej 3 innych państwach, a de facto pozostaje walutą w około 50 innych. Co więcej, większość banków centralnych na świecie trzyma swoje aktywa w dolarach. Jeśli więc dolar zostanie zniszczony - a nie widzę sposobu, by tego uniknąć - będzie to katastrofa globalna, a nie wyłącznie narodowa. Jest to więc znacznie poważniejsze, niż wydaje się większości ludzi.

Daily Bell: Skomentuje pan przegraną Rona Paula?

Doug Casey: Wydaje mi się, że Ron zrobił więcej dobrego w polityce, poprzez edukację, niż ktokolwiek inny. Jestem również bardzo zadowolony z tego, że większość poparcia mu udzielonego pochodzi od młodego pokolenia - studentów, nastolatków i dwudziestoparolatków. To napawa nadzieją na przyszłość. Ale fakt, że został dostrzeżony przez główny nurt w USA pokazuje, jak skrajnie zdeprawowane i apatyczne jest społeczeństwo tego kraju. Trend naszych czasów - ludzie chcą więcej państwa; jest to fakt. Ale musimy kontynuować drogę naszej filozofii, nie dlatego, że w końcu nam się uda - lecz dlatego, że jest słuszna. Nie spodziewam się przekonać, ani nawet zmienić sposobu myślenia kogokolwiek. Ale w tym samym czasie, nie zamierzam nakryć się ogonem jak zbity pies i się posikać; nie mam zamiaru skoczyć z urwiska razem ze stadem lemingów. Zamierzam promować wolność, ponieważ jest to słuszna sprawa.

Ale pozwoli Pan, że rozszerzę moją wcześniejszą wypowiedź dotyczącą scenariusza, gdyby Ron Paul jednak został prezydentem. Jasne, być może zdołałby przeprowadzić parę dobrych rzeczy; z pewnością starałby się - bez powodzenia, jak sądzę - odwrócić deewolucję USA w kierunku państwa policyjnego. Ale ktokolwiek wygra tegoroczne wybory, stanie twarzą w twarz z Większym Kryzysem i będzie zań obwiniany. Wobec tego pragnę ujrzeć Rona lub kogoś mu podobnego, w kampanii 2016 roku. Jeśli ktoś taki jak Ron Paul zostałby prezydentem zawczasu, w roku 1980, zamiast Reagana, udałoby mu się zrobić, co należy. Ale od tamtej pory nastroje narodu obniżyły się znacząco. To miejsce to już nie Ameryka; teraz to Stany Zjednoczone - po prostu kolejne państwo narodowe.

Daily Bell: Mitt Romney - czy zwycięży? Barack Obama?

Doug Casey: Nie uważam się za dobrego typującego w polityce, ponieważ zazwyczaj jestem zbytnim optymistą. Jedyną osobą, którą trafnie wytypowałem jako przyszłego prezydenta, był Obama, ostatnim razem. Nie łudzę się, iż odgaduję emocje przeciętnego wyborcy - kimkolwiek by nie był - by celnie przewidzieć wynik. Ale podejrzewam, że jeśli gospodarka nie zacznie się nagle zwijać między dzisiejszym dniem a listopadem, ludzie zagłosują na Obamę, ponieważ życie powierzchownie poprawiło się w stosunku do dna kryzysu sprzed 4 lat. I, co przyznać należy ze wstydem, łykają jego retorykę przesiąkniętą zawiścią i wojną klasową. Co więcej, Romney prezentuje się nieautentycznie, jako wielkie nic w garniturze; jest oczywistym, iż nie posiada on żadnych przekonań filozoficznych. Obama przynajmniej w coś wierzy, nawet jeśli jest to nikczemne. Fakt, że jedyne, na co Republikanów stać, to Romney jest dowodem ich zupełnego moralnego bankructwa - i to pamiętając McCaina, który był lekko oszołomskim, nienawistnym staruchem. Republikanie naprawdę są partią głupków, a demokraci partią zła.

Co do zręcznej populistycznej kampanii Obamy, przeciętny Amerykanin - który nie ma prawie żadnych aktywów, którego dom tonie w hipotece, który nie ma majątku - będzie łatwym celem. Nie zagłosuje na multimilionera. Niepokoi mnie fakt, że wszystkie slogany wyborcze Obamy atakują Romneya nie za jego faktyczne wady, czy brak filozoficznych przekonań - ale skupiają się na fakcie, że Romney jest bogaty - co jest jedyną dobrą w nim rzeczą ... to naprawdę okropne, wstydu godne.

Daily Bell: Nazwał Pan ostatnim razem Bena Bernanke głupcem. Zmienił Pan może zdanie?

Doug Casey: Nie, w żadnym razie. Trudno wyobrazić sobie gorszą osobę piastującą prezesurę centralnego banku USA, może za wyjątkiem Gideona Gono, prezesa banku centralnego Zimbabwe sprzed paru lat. Bernanke naprawdę zasługuje na to, by go powiesić głową w dół na najbliższej latarni, chociaż za to, że to, co robi, niszczy bardziej amerykańską gospodarkę, niż Mussolini zrobił we Włoszech. Ponieważ uważam, że Rezerwa Federalna powinna zostać zlikwidowana, zmuszony jestem uznać każdego, kto próbuje wzmacniać czy ratować tę instytucję za szalbierza bądź głupka, bądź obu na raz. Ale, patrząc optymistycznie, być może Bernanke przez swoje działania sprawi, iż Keynesizm zostanie całkowicie zdyskredytowany w przyszłości.

Daily Bell: Pana przewidywania co do QE3 (luzowanie ilościowe część 3 - program zwiększania bazy monetarnej dolara przez FED w celu stymulowania gospodarki) ? Mówił Pan, że to już ma miejsce, tyle że w ukryciu. Nadal?

Doug Casey: Tak, oczywiście. Nie mają alternatywy tylko dlatego, że rząd wydaje 1,5 biliona więcej, niż ma przychodów, i bardzo mało cudzoziemców - właściwie, to już nikt - nie chce nabywać rządowych papierów dłużnych po bliskim zeru oprocentowaniu, stąd też FED będzie kontynuował skupywanie papierów dłużnych z rynku. I tak naprawdę kreaował super pieniądz; skupienie długu przez FED jest głównym powodem inflacji, najefektywniejszym. Stąd też ta praktyka nie tylko będzie kontynuowana, ale też przyspieszy.

Daily Bell: Co dzieje się obecnie w Libii? W Mali? W Syrii?

Doug Casey: Rząd USA wsadza swój nos obecnie wszędzie. Są to wszystko kretyńskie i szkodliwe awanturnictwa. Po pierwsze, żadne z tych państw nie jest prawdziwym państwem; są to wszystko sztuczne konstrukty, arbitralnie nakreślone w sztabowniach Europy. Ich granice lądowe nie mają nic wspólnego z plemiennymi, etnicznymi, religijnymi czy językowymi różnicami pomiędzy ludami je zamieszkującymi. Z tego powodu na zawsze pozostaną niestabilne. Tyczy się to prawie wszystkich krajów Azji, Afryki, i wielu w Ameryce Południowej. Z tego samego powodu jest to prawdą i w Europie. Państwa narodowe są z definicji niestabilne. Rządy wszędzie - ale głównie w krajach rozwijających się - są zasadniczo organami rabunku. Kierowanie rządem to dotychczas najłatwiejszy sposób na wzbogacenie się, jak również na wymierzanie kary osobom lub grupom, których się nie lubi.

Nie ma żadnego sposobu na to, by USA rozwiązało problemy tych sztucznych państw tak długo, jak istnieją w swoich obecnych formach. Interweniując, tylko pogarszamy sytuację i tworzymy więcej wrogów dla siebie. Te ludy, tubylcy, nie lubią patrzeć na nastolatków z obcej kultury, rozbijających się po ich kraju, strzelających do wszystkiego i wyłamywujących drzwi w środku nocy. Kontrproduktywnie wywołujemy problemy w tych krajach, a nie rozwiązujemy je.

Dairy Bell: Wojna z Iranem jako kolejna pozycja menu?

Doug Casey: Biją w tarabany, czyż nie? Wygląda na to, że Romney jest jeszcze większym podżegaczem wojennym, niż Obama, niż Bush - w co trudno uwierzyć. Ale wojna jest witalna dla państwa. Kiedykolwiek państwo ma wewnętrzne problemy, klasa polityczna naturalnie skłania się do obwiniania za nie obcych. Iran wydaje się być ku temu najlepszym kandydatem. Z pewnością wojna z Iranem jest możliwa; i myślę, że będzie to absolutna katastrofa, ponieważ, w przeciwieństwie do zadupia w typie Iraku czy Afganistanu, Iran to wielki zwierz i możemy naprawdę się sparzyć. To jeden z powodów, dla których obstawiam notowania ropy naftowej, nawet powyżej 90$...

Daily Bell: A co z Rosją i Chinami?

Doug Casey: Co do Rosji, nie wydaje mi się, by kraj, który nie produkuje niczego, co chciałby świat, poza ropą, garstką minerałów, i bronią, miał zbyt dobrą przyszłość. Dodajmy do tego zapaść demograficzną, epidemię alkoholizmu, mnóstwo niespokojnych mniejszości etnicznych, fakt iż Putin pozostaje dyktatorem, i że większość kraju jest własnością setki oligarchów.

Chiny mają zupełnie inny problem. Przeciętny Chińczyk haruje ostro i oszczędza 20-30% swojego dochodu. Ale co robi z oszczędnościami? Albo umieszcza na rachunku bankowym, albo lokuje w nieruchomościach. Niestety, wyrosła bańka nieruchomości, zasilana pożyczkami bankowymi. Banki chińskie zostaną pogrzebane pod stosem złych pożyczek, dodatkowo tych udzielonych z powodów politycznych. Rząd chiński stosował własny program luzowania ilościowego, kreując biliony juanów, w większym stopniu, niż USA. Będą zmuszeni wykreować jeszcze więcej, by wesprzeć banki - inaczej pani Han nie będzie miała dostępu do swoich oszczędności życia. Ale nie uda im się odratować rynku nieruchomości. Nastąpi więc srogie odsianie i sporo ludzi stanie się niezadowolonych z powodu strat, jakie poniosą. Chiny mogą z łatwością się rozpaść, przynajmniej na pewien czas. Jakkolwiek, ten wiek i tak należy do Chin.

Clou z tymi krajami polega na tym, że rząd USA powinien je zostawić w spokoju. Zamknąłbym, z tego powodu, Departament Stanu. Ingerowanie w jakikolwiek sposób w jakimkolwiek kraju na świecie nie czyni niczego dobrego, a jedynie tworzy wrogów i przyczynia się do bankructwa USA. Stąd też wszelkie działanie USA w tych krajach nie przynosi korzyści. Stosunki międzynarodowe winny być domeną turystów i przedsiębiorców.

Daily Bell: Dlaczego USA staje się takie agresywne? Co jest tego przyczyną?

Doug Casey: Co jest tego przyczyną? To dobre pytanie. Moje przypuszczenie jest następujące - każdy rząd, gdy staje się coraz większy, w sposób naturalny przyciąga nieodpowiednich ludzi - ludzi, których interesuje tylko władza i chcących używać przemocy. Im więcej ich trafia do rządu, tym więcej wygryzają normalnych, przyzwoitych ludzi, którzy tam wcześniej pracowali. To jeden z powodów dlaczego wielkie państwa zawsze obumierają i upadają. Inna przyczyna agresywności to to, iż rządy lubią zwalać problemy, które same stworzyły, na obcokrajowców. Nie tylko mogą zrzucić winę z siebie, ale wojna również mobilizuje jedność narodu pod rządami jego przywódców. Otóż dlaczego to wojna staje się konsekwencją okresu złej koniunktury gospodarczej; klasycznym przykładem jest II Wojna Światowa, jako wynikowa Wielkiego Kryzysu. Być może również, jak zauważa Christopher Hedges, wojna jest siłą, która daje sens życiu - jakkolwiek zdeprawowanie by to nie zabrzmiało.

Obawiam się, że nie można nic zrobić, by odwrócić tendencję do kolejnej wojny. Najlepszym wyjściem jest ulokowanie się jak najdalej od głównych uczestników. A USA będą na pewno głównym uczestnikiem...

Daily Bell: Ostanio Pana o to pytaliśmy: Czy nowa niezależna komisja do zbadania okoliczności ataku 11 września powinna zostać ustanowiona, by raz na zawsze wyjaśnić, co się naprawdę wydarzyło tego dnia?

Doug Casey: Oczywiście, że powinna. Mamy tu do czynienia z jedną z największych scen zbrodni, być może największą, w historii Ameryki, a mimo to budynki zrównano z ziemią buldożerami w przeciągu tygodnia, jak tylko ugaszono pożary. W ten sposób nie traktuje się miejsca zbrodni. Miejsce najzwyklejszego morderstwa bywa odgrodzone na lata. Istnieje masa pytań, które nie doczekały się odpowiedzi. Na ten przykład, co przydarzyło się World Trade Center 7? Ten budynek zawalił się w wyniku kontrolowanego wyburzenia ok. 6 godzin po zawaleniu się wież 1 i 2. Jeśli zamierza się zniszczyć budynek, trzeba przeznaczyć na to kilka tygodni na założenie ładunków, przegląd struktury itd.; nigdy nie podano wyjaśnienia odnośnie dlaczego budynek nr 7 zawalił się jak stał. Z własnych badań wiem, że nigdy nie zdarzył się przypadek, by wieżowiec zawalił się z powodu ognia, zwłaszcza na wyższych piętrach.

Ta cała sprawa jest bardzo dziwna od samego początku do końca, i prawidłowe śledztwo powinno zostać przeprowadzone. Jest ok. setka elementów, które nie układają się w sensowną całość. Ale znowuż - jest tyle elementów w samym rządzie USA, które nie mają sensu, przynajmniej od momentu zabójstwa Kennedy'ego, w przypadku dziwnej śmierci Vince'a Fostera podczas rządów Clintona. Było ok. 50 spraw, wywoływały u mnie myśl, iż nie przytrafiły się tak, jak zostały opisane w mediach. Zniszczenie Murrah Building w Oklahoma City to jedna z nich; jest dosłownie niemożliwe, by amatorski materiał wybuchowy, nawóz z azotanu amonu w tym przypadku, mógł zniszczyć filary ze zbrojonego betonu w tej budowli, zwłaszcza z miejsca, gdzie stała furgonetka z ładunkiem.

Nie zadaję tych pytań jako zwolennik teorii spisków. Wręcz przeciwnie. Mimo, iż Adam Smith miał rację, mówiąc, iż każdy z każdym ciągle spiskuje, każdy kto próbował namówić kilku znajomych, by zgodzili się na jedną rzecz typu na jaki film iść do kina, wie, jakie to trudne. Zwyczajnie preferuję rozsądne, realistyczne wytłumaczenia, które można uzyskać wyłącznie w wyniku skrupulatnego, niezależnego śledztwa. Koncepcja, by rząd wyjaśniał swoje własne postępowanie, jest niedorzeczna.

Daily Bell: Proszę opowiedzieć o Hard Assets Alliance, w którą Pan jest zaangażowany.

Doug Casey: To, co staramy się osiągnąć z HAA, to ułatwienie ludziom z całego świata posiadania złota, a zwłaszcza specyficznej, określonej ilości złota, w konkretnej lokalizacji, w kilku miejscach na świecie. Jestem również udziałowcem w goldmoney.com i wielkim zwolennikiem jego wspaniałego programu, ale świat potrzebuje więcej alternatywnych rozwiązań. Hard Assets Alliance to doskonałe uzupełnienie tego, co robi goldmoney.com. Uważam, iż każdy powinien mieć u nas konto. Pierwszego tygodnia od otwarcia, założyliśmy ich 1500; ludzie są naprawdę zainteresowani.

Daily Bell: To jaka przyszłość kroi się dla złota i srebra?

Doug Casey: Ważne, by pamiętać, iż na samym początku tego byczego rynku, w 2001 r., kurs złota wynosił 350$ za uncję, a srebra - nieco ponad 4$. Ale w realnych wartościach, oba metale - zwłaszcza srebro - były tak naprawdę tańsze niż w 1971, zanim Nixon zdewaluował walutę. Teraz, przy kursie odpowiednio 1600$ i 28$, metale nie mają już cen rodem z wyprzedaży. Ale w tym samym czasie, nie ma powodu przypuszczać, że nie osiągną wyższych kursów - nie tylko nominalnie, ale i realnie.

Nie polecam, by ludzie kupowali je w celach spekulacyjnych. Powinni je kupować, ponieważ jest to jedyny rodzaj aktywów, który nie jest w tym samym czasie zobowiązaniem kogoś innego. Nie powinno się ich kupować, mając na celu zyski kapitałowe - ale by zachować kapitał, majątek który się ma. Należy je kupować w celu bezpieczeństwa finansowego, a nie zysków kapitałowych. Osobiście nadal kupuję złoto. Zaprzestałem kupować srebro, ponieważ nawet po kursie 28$ za uncję potrzeba dużych jego ilości, by było warte poważne pieniądze; naprawdę srebro bywa kłopotliwe w magazynowaniu. Z drugiej strony, nie grozi mu stanie się politycznym "gorącym ziemniakiem" (kłopotliwym aktywem z powodów politycznych) - jak grozi to złotu... ale nadal kupuję złoto.

Daily Bell: A co z przemysłem wydobywczym? Odkrywcy kontra producenci... W którym miejscu cyklu koniunkturalnego znajdujemy się?

Doug Casey: Rzeczą, o której musimy pamiętać w przemyśle wydobywczym jest to, iż jest to właściwie mało atrakcyjny biznes, z każdego z grubsza punktu widzenia. Wymagane są gigantyczne nakłady kapitałowe, często miliardy dolarów na początek, by zbudować kopalnię - i to po tym, jak już wyda się setki milionów na zlokalizowanie złoża. Nawet wówczas nie ma gwarancji, że kopalnia będzie przynosić zyski. A nawet jeśli będzie, nie da się jej przenieść, i stanowi łatwy cel dla urzędów podatkowych, regulacji, natarczywości organizacji pozarządowych i jeszcze gorszych rzeczy. To dlatego Warren Buffet i jego mentor, Benjamin Graham, nigdy nie inwestowali w kopalnie. Istnieje zbyt duże ryzyko w cenach surowców, i za duże ryzyko polityczne.

Co więcej, większość niskowiszących owoców świata kopalin została już zerwana. Prawie wszystkie bogate złoża w stabilnych, łatwo dostępnych miejscach zostały wyeksploatowane. Więc w tym momencie wszystko, co pozostało to złoża ubogie w niestabilnych i niedostępnych miejscach, bez infrastruktury. To fatalne przedsięwzięcie.

Po tym, co powiedziałem, górnictwo jest cyklicznie fantastycznym miejscem do spekulacji. W górnictwie, jak we wszystkim zresztą, kupię cokolwiek jeśli cena jest odpowiednia, i w tym momencie akcje spółek wydobywczych wszelkiego autoramentu, zarówno producenci jak i odkrywcy, są tak mocno zbite, że stanowią doskonałą okazję do spekulacji. Rządy na całym świecie kreują tryliony nowych jednostek waluty; to gwarantuje wystąpienie nowych baniek, nowych szaleństw spekulacyjnych. Jest to idealne z punktu widzenia spekulanta. Jestem przekonany, że jedna z baniek wystąpi w metalach szlachetnych, a super-bańka - w akcjach spółek wydobywczych. To fatalne przedsięwzięcia, ale bywają najlepsze do spekulacji. Gdzie jeszcze można znaleźć cyklicznie występujące okazje na akcjach, dające wzrost 10:1, 100:1, i więcej, w kilka lat? Ceny są teraz tak niskie, że jest to właściwy moment na skupywanie ich. Obecnie stanowią niskie ryzyko - i, jak większość ludzi tego nie rozumie, dobra spekulacja to małoryzykowna spekulacja.

Mój sposób to zasadniczo zakumulowanie dobrej jakości akcji w spółkach, które przetrwają; to bardzo ważne, ponieważ w długim okresie większość wydobywców nie jest w stanie przetrwać. Dlatego też wypracowaliśmy nasze podejście "8 P", by wybrać odpowiednie akcje. Jest ich tysiące, i nie chcemy przegapić okazji, ani zrobić większych błędów. Podkreślę to jeszcze raz: osiągnęliśmy, bądź osiągamy najniższe notowania. Czas załadować ciężarówkę.

Dairy Bell: Czy istnieją potężne rodziny bankierów centralnych, chcące zapanować nad światem? Czy internet je spowalnia? Czy zamierzają przejąć internet?

Doug Casey: Internet jest absolutnie najlepszą rzeczą, jaka przytrafiła się ludzkości od momentu powstania prasy drukarskiej Gutenberga. Stanowi jedną z głównych sił liberalizacji jednostki i zapewnienia indywidualnej wolności, jakie zna historia. To dobre wieści. Z drugiej strony, oto dlaczego rządy i siły ciemności chcą zasadniczo ograniczyć internet. Nie znam tożsamości tych ludzi. Jak mówiłem, nie zajmuję się teoriami spisku żadnego rodzaju, ale myślę, że to oczywiste, iż ludzie nienawidzący wolności chcieliby zniszczyć dostępność internetu.

Daily Bell: Nadal jest Pan fanem Ameryki Południowej, nawet po paru przejęciach w Argentynie?

Doug Casey: Cóż, rząd argentyński to jeden z najbardziej ekonomicznie niedouczonych i politycznie destruktywnych rządów na świecie. Ale to nie jest nic nowego w Argentynie, i ma miejsce przez większość okresu od czasu Perona, czyli ostatnich 60 lat. Dobre wieści to takie, że rządy przychodzą i odchodzą.

Miłą rzeczą w Argentynie jest to, że rządzący są głównie zainteresowani napychaniem sobie kabzy; nie obchodzą ich cudzoziemcy, którzy mogą wziąść i wyjechać w każdej chwili. Nie jest to obecnie dobre miejsce na posiadanie kopalni, szybu naftowego, czy firmy. Ale pozostaje świetnym miejscem do życia. Tytuły własności są święte, nawet bardziej niż w USA czy Europie. Nadal jest tak dużo plusów przebywania w Argentynie, że przeważają nad minusami związanymi z obecnym rządem, a rząd ten będzie historią za 3 lata. Nie przeszkadzają nam; jest parę niedogodności, ale tak jest wszędzie, niestety.

Przez to, co teraz robią z walutą, Argentyna stała się jednym z najtańszych, jeśli nie najtańszym, miejscem na Ziemi, ponieważ oficjalny kurs wymiany między peso a dolarem wynosi 4,5:1. Na czarnym rynku, jednakże, kupuje się peso po kursie 7:1, co oznacza, że koszty życia spadły w Argentynie. Uwielbiam przebywać tam. Nasz projekt to bez wątpienia najlepsze osiedle wypoczynkowe na świecie, po każdej cenie, gdziekolwiek. Lubię moich sąsiadów.

Wie Pan, nie ma obecnie miejsca na świecie, gdzie rząd nie byłby problemem; po prostu nie ma. Nie wiem jak Pan, natomiast ja doszedłem do tego, iż należy zdywersyfikować się politycznie. Największe ryzyko dziś jest polityczne. Wiem, że Argentyna nie jest ideałem, ale to wspaniałe miejsce do życia. Wybrałem je w procesie eliminacji z ponad 175 krajów, w których byłem. Polecam pańskim czytelnikom odwiedzić naszą stronę, lec.com.ar. Albo jeszcze lepiej, proszę nas odwiedzić na naszym kolejnym wydarzeniu tam wczesnym listopadem.

Daily Bell: Jakieś przemyślenia na sam koniec?

Doug Casey: Pracuję obecnie z kilkoma rządami na całym świecie, może Pan wierzyć lub nie, by spróbować ustanowić oficjalnie oparte na złocie waluty i system bankowy ze 100% rezerwą pokrycia w złocie. Udaje mi się osiągnąć bardzo interesujące rezultaty. Jest to moim hobby od 30 lat, i nie zaprzestałem tej działalności.

Daily Bell: Dziękuję Panu za rozmowę, Doug.

Doug Casey: Było mi bardzo miło. Trzymajcie się.

środa, 30 maja 2012

Fractional reserve banking acceptable or not in laissez-faire system?

This is one of my comments I wrote under an article at "Laissez-faire blog" of Ayn Rand Institute

I've read your article, and it addresses only the issue of FR banks "disguising" their banknotes as fully-backed claims to gold - which would never occur in a laissez-faire capitalism with no government intervention into monetary matters. Clearly, such disguising is fraud and courts would stand ready to punish such banks on the basis of protection from fraud.
That's why in a truly capitalist system FR banks could only issue banknotes or checks with explicit information about the fractional nature of their reserves, and that's why each person willing to accept these fiduciary media would be aware of the risks involved, and possible costs from either inflation (banknotes losing purchasing power), redemption delay or outright bankrupcy in the worst case scenario (market signals would not be hampered though, so each banknote would be discounted depending on the situation). Thus, noone is forced by legal tender laws to accept fiduciary media in a laissez-faire system. Those who choose to hold gold or other specie used as money, are not affected by the loss of purchasing power, because inflation of one FR bank's notes only affects this bank's notes' purchasing power. The temporary rise in demand due to credit expansion is immediately curbed whenever a FR note is redeemed for specie, or a loan created out of FR deposit is paid off, therefore in the long run there is a monetary equilibrium.
Again to conclude - in the absence of central bank, legal tender laws and government intervention into monetary matters, that is, in the environment of full laissez-faire including money production, there is no infringement of rights in fractional-reserve banking, given that FR banks are outright honest about their practice and courts uphold the law protecting from fraud as explained in the first paragraph.

Now, I am acquainted with such literature as professor Jesus Huerta de Soto's "Money, Bank Credit and Economic Cycles" and Jorg Guido Hulsmann's "The Ethics of Money Production", and I consider myself a supporter of 100% reserve banking - as a bank client! I probably would not deal with FR banks whatsoever if I had a choice in a laissez-faire system - bearing the cost of such a behaviour. But clearly there is no argument from a rights' perspective against FRB, given all the institutional framework of a truly capitalist society, with a functional court system and no legal privileges for FRB. I cannot make myself more clear with that.

We can condemn FRB as an unnecessary, overly dangerous business practice - just as we condemn for instance extreme sports, drug use, "insider trading" etc., but these are perfectly voluntary activities in a free society, involving only willing parties and having no effect (from a rights' perspective!) on uninvolved people. Saying that an expansion in credit by a FR bank harms third parties is, as I explained earlier, mistaken. It is not even close to, for example, a case where one buys a piece of property and one day, because of fully legitimate actions of his neighbours, the price of his property falls by a significant amount - I rarely find a free-marketer who would object to such an outcome and call for state intervention or sueing of neighbours when no rights were infringed and only market forces were at work. In a free banking world, people's savings are safe from inflation when they keep them in gold or in 100%-reserve deposits, because only FR notes are affected. And nobody is forced to use FR notes. People weigh costs and benefits from using that or that kind of banking, saving and investment opportunities, using their own reason, preferences and acting on their behalf. That's the main point.

I hope this finally resolves this interesting issue once and for all.

wtorek, 1 maja 2012

Ty korwinisto!

Znalezione na fejsowej stronie "'Ty korwinisto' jako obelga ciężkiego kalibru"

CZARNA KSIĘGA KORWINIZMU

1. Nie-leseferyzm nie jest od razu socjalizmem
a) Leseferyzm nie czyni z miejsca prawicowcem, gdyż prawica na przestrzeni lat
wytworzyła wiele form alternatywnej gospodarki.
2. Kurwin jest kretynem, który pobieżnie przerabiając filozofię na studiach, zapamiętał tylko schopenhauerowską
erystykę, której używa bez przerwy,
3. KORWINOWCY TO DEBILE
4.KORWINOWCY TO GIMBUSY


Pozwoliłem sobie na następującą trawestację:

1. Bicie żony tylko co dwa dni nie jest od razu znęcaniem się nad małżonką
a) powstrzymywanie się od napierdalania żony nie czyni z miejsca człowiekiem przyzwoitym, gdyż ludzkość na przestrzeni lat wytworzyła wiele alternatywnych form znęcania się nad kobietami
2. Niebijący żony jest kretynem, bo coś tam bla bla bla bla bla, pobieżnie przerobił wrażliwość, zapamiętał tylko że kobiety płeć słabsza i nie wolno, ot kucowska erystyka pedzia, której używa bez przerwy
3. NIEBIJĄCY ŻONY TO PEDZIE
4. NIEBIJĄCY ŻONY TO LAMUSY


I co teraz, ty skurwiała szmato oblepiona spermą?

poniedziałek, 2 kwietnia 2012

Kardach approves?

Jako, że Jacek Kardaszewski, prominentny teoretyk nacjonal-socjalizmu i pies na korwinistów, ostatnio na fejsie zadeklarował, że DOCHÓD GWARANTOWANY MUSI BYĆ, bo inaczej nie ma wolności minimalnej... (sic!) ... to przypomniałem sobie o krótkim tekście, jaki napisałem w 2008 r., opisującym rozwiązanie ustroju gospodarczego w tym kierunku właśnie, ale kompatybilne z libertariańskim państwem-minimum. Enjoy!




Chodzi o to, by wpuszczac imigrantow do pracy, bez zadnego prawa do zasilkow, bez prawa do osiedlania sie, zajmowania stanowisk publicznych itd. po prostu bez szans na uzyskanie obywatelstwa. Obciazac ich pensje wylacznie podatkiem plaskim 20%. Rodzimi przedsiebiorcy z kolei nie placiliby zadnych podatkow doch. ani VATu/akcyzy, tak samo jak rodzimi pracownicy - tutaj pelen liberalizm, panstwo-minimum.
ALE
z podatku placonego przez imigrantow finansowana byłaby renta narodowa (:lol:), wyplacana kazdemu Polakowi (:lol:) - czyli nie typowy zasiłek socjalny, tylko natychmiastowy transfer pieniędzy, angażujący minimalną ilość urzędników.

I teraz patrzcie.
Przyjeżdżają Ukraińcy, Turcy, beżowi, śniadzi, skośnoocy - i zapierdalają na nas, a my żyjemy jak królowie. Przemysł i usługi kwitną, bo produkty tanie (tania siła robocza, brak podatków), Polacy masowo otwierają własne firmy, korzystające z siły roboczej imigrantów i zalewają produktami rynki.
Problem tylko byłby z rosnącą ilością imigrantów bez żadnych praw obywatelskich - no ale starożytni Spartanie i na to mieli sposoby, wystarczy potem z części podatku płaconego z pensji imigrantów dofinansować prywatne agencje ochrony, by pacyfikowały zbyt sfrustrowanych beżowych itp.



Prawda, że błyskotliwe? Dochód gwarantowany jest - renta narodowa, na którą pracują imigranci. Motywacja do zarabiania dla bardziej ambitnych jest? Jest. Gospodarka musi być całkowicie zderegulowana pod tym względem. Kto nie chce zarabiać kroci - zadowala się rentą narodową. Podejrzewam, że ludzie masowo by rezygnowali z pracy i system stanąłby na krawędzi bankructwa, więc trzeba by podatek od konsumpcji luksusowej wprowadzić, by burżuje, co mają jeszcze czelność prowadzić własne firmy, ponosili dodatkowy koszt przywileju, dzięki któremu mogą kupować więcej od innych.
I tyle. Prawdziwy socjaliberalizm, a nie jakieś dziadostwo!

środa, 21 marca 2012

Kamil Kisiel cz. 3, czyli pierdolenie kotka za pomocą młotka

Kamil apdejtuje swoje wypociny starannie, starając się dowcipnie i z należytą dla niezaspokojonego nastolatka dozą sarkazmu refutować moje żelazne argumenta, tylko, że 90% jego wesołej twórczości, to totalny bełkot, spaczony studenckim pierdololo co też polecam sprawdzić samemu.
Osobiście mogę skupić się tylko na ekonomicznych i logicznych argumentach.

Czasem jednak, gdy chodzi np. o historię kapitalizmu i socjologiczne oddziaływania, aprioryzm jest zbyteczny i ustępuje niestety czy stety empiryzmowi, a nawet historycyzmowi. Logika i racjonalizm w przypadku człowieka często nie są w stanie dać odpowiedzi - ponieważ człowiek jest nieprzewidywalny i częstokroć nieracjonalny.


Jedno zdanie nie ma nic wspólnego z drugim. Historia, to wynik ludzkiego działania, a badaniem ludzkiego działania zajmuje się prakseologia. Historia jako zbiór tzw. faktów, nie przedstawia niczego ot tak. By powiązać fakty, należy użyć apriorycznej teorii ludzkiego działania. Stąd dzieło Misesa "Teoria i historia", poruszające właśnie tę kwestię. Pudło, Kamil.

Ten piękny kapitalizm, ten laissez-faire, został zaorany przez 99% ekonomistów, nie mówiąc, że społeczeństwa europejskie same pożegnały go z ulgą. I to jest powodem moich zmartwień, ta "socjologiczna nietrwałość" kapitalizmu... może Schumpeter w swoim opus magnum ("Kapitalizm, socjalizm, demokracja") pomoże mi rozwiązać ten dylemat - właśnie zabieram się do czytania.


Dlaczego tak się stało, to wyjaśnia Mises w "Mentalności antykapitalistycznej" i Rand we wszystkich swoich dziełach. AYN RAND właśnie, nikt inny, sięgnęła do rdzenia wszelkich ludzkich powodzeń i niepowodzeń, a mianowicie do moralności. Kapitalizm bez moralności kapitalistycznej (czyli racjonalnego egoizmu) jest tylko efemerydą, mogącą w moment upaść - tak, jak stało się w 1914 r., gdy cały system światowego wolnego handlu szlag trafił. Chcesz poznać tajemnicę kapitalizmu, ludzkiej moralności i ludzkiego postępu, to czytaj Rand.

R. porzucił immanentyzm liberalizmu, krytykował wielko-zasobne ciała gospodarcze, był antropologicznym pesymistą (a nie wesołym epikurejczykiem jak talmudyści), co już z definicji przybliża go bardzo mocno do kulturowego konserwatyzmu.


No pewnie, przecież nawet Danek go cytuje. I to już powód, by być takim jak on, mizantropem. W sumie niedaleko Korwinowi do takiego podejścia, też krytykuje reklamę...

Jeśli utrzymanie państwowego monopolu oznacza mniejsze koszty dla wszystkich, niż utrzymanie prywatnego, to jakie wyjście z punktu widzenia efektywności gospodarczej jest lepsze?


I tutaj dochodzimy do najważniejszego problemu z Kamilem. Kamil nie rozumie za grosz ekonomii. Skąd możesz wiedzieć, Kamil, czy "koszty dla wszystkich" są mniejsze, skoro NIE MA RYNKU - gdyż mamy do czynienia z państwowym monopolistą - by te koszty w ogóle oszacować? Nie rozumiesz też pojęcia monopolu. Prywatna firma, jeśli nie istnieje zakaz konkurowania z nią, nie jest "prywatnym monopolem". Wracając do kosztów, rozumujesz w sposób bardzo prymitywny - no właśnie jak student I-szego roku mikro co najwyżej - koszta ponoszone przez wszystkich w przypadku państwowego monopolu są siłą rzeczy (jako niemożliwe do oszacowania, a więc i kontroli) wyższe, i płacone przez całą gospodarkę, głównie jako koszta utraconych możliwości, stagnację danego sektora, subwencje i dopłaty do danego monopolisty, itd. Tylko prywatna firma bez przywilejów państwowych, pobierając rynkowe ceny za swoje usługi i ponosząc rynkowe koszty, jest w stanie sprawiedliwie obciążyć realnymi kosztami tych, co korzystają z jej usług, i dać tym samym konkretny, zdefiniowany sygnał na rynek - "kosztuje nas to tyle a tyle, żądamy takiej a takiej ceny, mamy taki a taki zysk". I to jest podejście biznesowe i racjonalne. Podejście Kamila, to podejście godne "kapitalizmu kompradorskiego", gdzie kolesie radnych miejskich obsadzają stanowiska w takiej komunalnej spółce kosztem podatników i konsumentów.

Nie wiem, co jest ze mną, może mam kiepską wyobraźnię, ale niemożliwym do wyobrażenia jest alternatywny system wodociągów. Każdy urbanista słysząc takie coś, uśmiechnąłby się litościwie.


Widocznie jesteś na to za głupi. Brutalna prawda. Na szczęście nie od ciebie i twojej płytkiej wyobraźni zależy działanie rynku, tylko od inwencji i wysiłku milionów przedsiębiorców, którzy dawno już wpadliby na pomysł, jak konkurować na rynku dostarczania wody mieszkańcom miast, gdyby im pozwolono. Developerzy budujący nowe osiedla braliby pod uwagę, że klienci chcieliby mieć dostęp do oferty alternatywnych dostawców, i projektowali budynki pod tym kątem, itd, itp. Tak, jak ma to miejsce w przypadku konkurujących sieci kablowych i telefonii. Tacy jak ty, ludzie o "kiepskiej wyobraźni", pewnie 10 lat temu nie wyobrażali sobie alternatywnego systemu łącz telefonicznych, i traktowali TPSA jako obrzydliwego monopolistę, który powinien pozostać spółką państwową. A tymczasem Telefonia Dialog zbudowała swoją sieć we Wrocławiu, Legnicy, Jaworze, i odebrała TPSIe cały rynek. Na szczęście nie pytali o zdanie Kamila.

Nic jednak dziwnego, gdy traktuje się społeczeństwo jako zbiór samoistnych monad, w takim wypadku pojęcie dobra wspólnego nie istnieje.


Gdy Kamila zawodzi wyobraźnia i nie ma argumentów, to natychmiast przechodzi do konserwatywnego bełkotu i zaczyna ciskać kazania o "dobru wspólnym". Na szczęście każdy w miarę obyty antysocjalista wie, że gdy przeciwnik bełkocze o "dobru wspólnym", to chce nas okraść. Dlatego jedną ręką trzymam portfel, a drugą mierzę do Kamila z rewolweru.

Nie, preferuję takie rozwiązania, jak Niemcy uczynili w sektorze energetycznym. Prąd dostarczają prywaciarze, ale płacą za użytek państwowej sieci energetycznej. Dzięki temu, że jeden dostawca nie zmonopolizował sieci energetycznej, można było stworzyć warunki doskonałej konkurencji na rynku, bo konkurencja>wolny rynek (często to się pokrywa, ale nie zawsze).


Kolejne bzdury studencika z I-go roku. Znowu problem niemożliwych do oszacowania realnych kosztów, bo sieć jest państwowa, więc nie wiadomo, ile faktycznie powinien kosztować przesył prądu, i jak kształtowałaby się cena, gdyby rynek był wolny. Rozwiązanie fatalne. Konsument nie wie, ile traci, natomiast wiadomo, że traci cała gospodarka, w porównaniu do rozwiązania laissez-faire. I też bardzo istotna sprawa - Kamil faktycznie wierzy, że państwowy przymus "ukonkurencyjniania" jest ważniejszy, niż własność prywatna. Zamiast sprywatyzować linie przesyłowe (rozdać udziały wszystkim podatnikom, na przykład), mamy przymusowo utrzymywane przez podatników łącza o nieoszacowanym, zawyżonym koszcie, w imię ideologii "konkurencji doskonałej", czyli kontrolowanej przez państwo, gdyż na realnym rynku takiej absurdalnej sytuacji nie ma nigdy. O konkurencji pisał szeroko Hayek, czy Kirzner, i koncepcja "konkurencji doskonałej" jest przez nich błyskotliwie zmiażdżona. Konkurencja jest wtedy, gdy mamy nienaruszalność własności prywatnej, i realny rynek z realnie kształtującymi się cenami, a nie zabawę państwa w niby-konkurencję na państwowej własności bez racjonalnej kalkulacji ekonomicznej.

Jest to lepsze rozwiązanie, niż marnowanie czasu, zasobów i pieniędzy na budowę alternatywnych sieci energetycznych (ktoś wyobraża sobie pokryć połać 82-milionowego kraju? hahahaha!).


A skąd wiesz, że lepsze? Nie wiesz, gdyż nie możesz tego oszacować, gdyż nie ma rynku. Strzelasz sobie w kolano co rusz, ośmieszając swoją żałośnie niską wiedzę ekonomiczną.
To rynek i dynamiczna konkurencja między wieloma podmiotami decydują, co jest lepszym i bardziej opłacalnym rozwiązaniem dla konsumenta. Gdyż to konsument ma decydować, a nie rządowy planista przejmujący się "dobrem wspólnym", którego nie ma - więc zastępuje je dobrem swojej kieszeni.

Same firmy tego nie chciały, gdyż lepiej jest uiścić opłatę za korzystanie z tego, co jest (dla wszystkich).


A co się dziwisz? Jasne, że kartel uprzywilejowanych w tym momencie firm, mających dostęp do państwowej sieci, będzie obstawał za tym, skoro koszty infrastruktury ponosi podatnik, a nie rzeczone przedsiębiorstwa. Ameryki nie odkryłeś, Kapitanie Oczywizm.

Należy tutaj zauważyć, że teoretycznie w Niemczech jest możliwa budowa alternatywnej sieci energetycznej, ale tego nikt nie robi, bo ZIEMIA, SUROWCE, KABLE, INSTALACJA, KONSERWACJA, TRANSAKCJE kosztują, a najwięcej kosztuje CZAS (budowa takiej sieci to robota na hoho). Powtórzę: Tak wszyscy mają jedną, świetną i nowoczesną sieć przesyłową.


HELLO, KAPITANIE! Gdyby rynek był wolny, a więc istniały sygnały cenowe, takie jak stopa zwrotu w sektorze przesyłu, produkcji i dystrybucji energii, to wtedy by było przynajmniej wiadomo, ILE wynoszą rynkowe koszty takiej zabawy, i inwestorzy mogliby kalkulować. Wówczas oni by zdecydowali, czy ładować miliardy na 20 lat, czy nie. Obecnie, skoro podatnik płaci za sieć, to nikt nawet nie zrobi kosztorysu. Zresztą, żyjemy w czasach tak niepewnych z powodu ciągłej interwencji państwa, że inwestycje 20-letnie, czy 50-letnie, które były normą w XIX w., gdy budowano sieci energetyczne i wodociągowe po całych Stanach Zjednoczonych, kraju dziesiątki razy większego, niż Niemcy, są obecnie rzadkością, a w sektorach zdominowanych przez państwo, nie występują, choć konsument by na tym najbardziej skorzystał. Po prostu, banda debili z doktoratami państwowych uniwersytetów, gdzie natłukli im do głowy, że energetyką musi zajmować się państwo, bo nie można sobie wyobrazić "alternatywnych sieci energetycznych", nie uwolni rynku, bo nie. Zawsze można kolesi obsadzić w zarządzie, żyć nie umierać.

Ahh, ta jedna świetna nowoczesna sieć przesyłowa... Kolejne aroganckie szczeknięcie szczeniaka. Kamil jest absolutnie pewien, że państwowa sieć jest najlepsza na świecie, no po prostu musi być najlepsza, bo tak mówią Niemcy. Sorry, Winnetou, ale nie jesteś w stanie tego oszacować, gdyż tylko rynek może zweryfikować, jaki rodzaj sieci za jakie pieniądze jest najlepszy dla danych potrzeb konsumenta.

Co do ćpania, to przecież wyłożył brat Tomasz to samo, co powiedziałem. I wbrew pozorom, w tworzenie się czarnego rynku ceteris paribus wierzę - tylko, że wierzę też w koszta zewnętrzne/społeczne.


I znowu Kamil-kolektywista swoje. Ileż można?... Wierzyć, to sobie możesz, ale obiekt wierzeń nie stanie się od tego rzeczywisty. Nie da się oszacować efemerydy pn. "koszta społeczne", gdyż takiego zwierzęcia w realnej ekonomii nie ma.

Efekt kuli śniegowej. Czasem nie do powstrzymania. Stały defekt na mentalności członków społeczeństwa. Widać to w najbardziej liberalnym kraju świata - Jamajce.


"Czasem nie do powstrzymania" - no tak, mentalność planisty uniemożliwia uznanie istnienia wolnej woli. Determinizm, nieuchronna zagłada, gdyż nieopatrznie pozwoliliśmy na dobrowolną wymianę między producentem konopi, a ich konsumentem...
Jamajka... Proszę cię... Podawaj kraje cywilizowane. Czemu nie podałeś Holandii?

Obrazowy przykład z socjologii: Jeśli ćpanie heroiny jest złe i jeśli w danym towarzystwie 4 osób 3 ćpią, to 4 niećpająca jest wystawiona na potężną presję. Poprzednie 3 osoby miały dokładnie tę samą drogę za sobą - presję towarzyską (społeczną). Znamy skutki ćpania heroiny i nie są one wesołe. Jeśli zwiększamy koszty i ryzyko (lub w odwrotnej kolejności), to zmniejszamy zasięg - legalizując zwiększamy zasięg do maksimum.


Matko... I oczywiście z determinizmu wynika, że wszyscy będą ćpać, bo taka moda. Nawet Kamil będzie, gdyż jest za słaby, by podołać presji społecznej. Przypominam, że narkotyki, legalne bądź nie, społecznym przyzwoleniem się nie cieszą i raczej się to nie zmieni - zwłaszcza, że po legalizacji podniesie się solidne larum, i rozpoczną działalność wolontariaty, fundacje et cetera. No, ale Kamil bez planowania społecznych zachowań dostaje drgawek, więc musi się kurczowo trzymać tematu absolutnej prohibicji używek. Ciekawe, że za absolutną prohibicją alkoholu nie gardłuje, skoro presja społeczna na zalewanie się w trupa jest w Polsce bardzo powszechna.

Czarny rynek wprawdzie jest faktem, ale lepszy wąski czarny rynek, niż kosmiczna biała strefa.


Skąd Kamil wie, jakie będą rozmiary białej strefy po przywróceniu wolnego rynku w dziedzinie narkotyków? Wszyscy koledzy Kamila już zapowiedzieli, że pójdą na masową degustację wszelkiej chemii? Arogancja chłystka wali po pysku, że ho ho. Przypominam, że sprzedaż narkotyków jak normalnego towaru w sklepie daje znacznie lepsze pole kontroli dla ukochanego przez Kamila państwa, niż czarny rynek. Można nawet sanepid zobowiązać do kontroli jakości. Żart taki. Libertariański.

Fundacje i ośrodki ewangelickie oraz katolickie mają w tym względzie dużo większą wiedzę merytoryczną niż Tomcio Cz. i ja wierzę im i ich doświadczeniom, niż wiary w to, że społeczeństwo po ćpaniu byłoby zdolne do kapitalizmu lub czegokolwiek.


Uwaga! Drogie społeczeństwo. Grozi ci zaćpanie się na śmierć. Nawet nie wiesz, po co ci narkotyki, i nigdy nie kontemplowałeś możliwości spróbowania - ale jak tylko w delikatesach będzie speed w dropsach, zaćpasz się na śmierć, gdyż nie masz rozumu. Bez nas umierałbyś pod płotem, robimy wszystko dla twojego dobra. A teraz, drogie społeczeństwo, musimy podnieść ci wiek emerytalny do 67 roku, bo inaczej będziesz umierał pod płotem. Coś się nie podoba? Wąchaj bat.

Prakseologia byłaby równie martwa w takim wypadku, jak nauka dla umarłego z powodu raka płuc, że palenie powoduje tegoż raka. I nie wiadomo, czy byłaby to nauczka dla reszty.


No tak, wszyscy zaćpaliby się, tak jak teraz wszyscy myśliciele zapili się w trupa.

Ograniczam się jedynie do tego, co przedstawił Milton Friedman w "Free to Choose".


Otóż to, Kamil. Ograniczasz się. Ograniczasz się do bardzo małego wycinka wiedzy, w dodatku marnej. Ale punkt dla ciebie, że się przyznałeś do swojej niekompetencji i braku oczytania w literaturze przedmiotu.

sobota, 17 marca 2012

Kamil Kisiel kontynuuje samozaoranie

Ten butny 20-latek, który mógłby być moim synem (no nie, nie mógłby, taka metafora - przecież jestem antynatalistą), postarał się i dokonał natychmiastowego uaktualnienia swojego bełkotliwego artykułu o mizerną próbę refutacji mych zarzutów z poprzedniego wpisu. Więc nie będę gorszy, i jedziemy:

AD1 Londyńska sieć kanalizacji została sprywatyzowana. Ceny podskoczyły, jakość dramatycznie spadła. Kanalizację ponownie znacjonalizowano.


Aj waj, straszne. To kto w końcu jest właścicielem? Państwo, czy miasto? Znacjonalizowano, czy zmunicypalizowano? W wyniku paniki, że warunki rynkowe wymagają wyższej ceny? Nie dopuszczono konkurencji? No nie dałoby rady, przecież sanepid, pozwolenia, urbaniści, psia krew... Kamil uważa, że to dowód obalający przeciwko kapitalizmowi. Nie - to dowód przeciwko wszelkiemu nierynkowemu planowaniu i zarządzaniu przez urzędników. Nie pozwolono wolnemu procesowi rynkowemu i wolnej konkurencji dostarczyć konsumentom pożądanych usług - więc są skazani na nieefektywnego miejskiego monopolistę. Kamil promienieje, postęp powstrzymany, reakcja triumfuje.

AD2 Naturalny porządek opiera się na władzy - plemiona wybierały sobie wodzów nie bez kozery. Oczywiście, libertarianie mają inną interpretację historii. Cóż, w tym miejscu się nie pogodzimy, mimo miażdżącej dysproporcji (liczbowej) wśród historyków na niekorzyść lumpenliberałów.


Nie spotkałem jeszcze żadnego libertarianina, który inaczej interpretowałby historię, więc coś ściemniasz, Kamil. Innymi słowy, łżesz - a za to z liścia po chamskim ryju, zważ chamie! W czasach prymitywnych, a więc przedkapitalistycznych, siła stanowiła o życiu i śmierci, więc nie dziwi to ani trochę. Tylko, że każdy bardziej rozgarnięty lud zdawał sobie sprawę z groźby uzurpacji władzy przez tyrana, więc tak u Celtów, Słowian czy Skandynawów wódz był wybierany w głosowaniu, i mógł być tego stanowiska pozbawiony, jeśli przekraczał tradycyjne uprawnienia. To samo w republice rzymskiej, gdzie dyktator sprawował władzę tylko przez pół roku, i to w przypadku wojny. Natomiast teraz mamy XXI wiek i erę postprzemysłową, więc przywoływanie anachronicznych przykładów historycznych, by udowodnić i nikczemnie uzasadniać swoje faszystowskie fascynacje jest oznaką upośledzenia, Kamil. A upośledzeni ludzie robią na mnie równie wielkie wrażenie, co dziwki bez szkoły i protestujący lewacy.

AD3 Badania empiryczne do kosza... no tak. To oczywiście zamyka pewne pole dyskusji. Na szczęście rabbi Mises nie jest tutaj autorytetem. Konstrukty myślowe Misesa nie są poważnie rozpatrywane przez nikogo poważnego :>


No tak, odwołanie się do "poważnych autorytetów", zamiast merytorycznego przedyskutowania zagadnienia, bardzo dojrzałe, Kamil, ptysiu. Otóż jak badania empiryczne nt. wpływu etyki na ekonomię mogą cokolwiek udowodnić? Nie da się przeprowadzić takich badań, i właśnie każdy poważny socjolog o tym wie. Badania mogą co najwyżej zilustrować już sformułowaną aprioryczną teorię - i nie potrzeba setek tabel z korelacjami, by wiedzieć, że gdy dana społeczność nie uważa kradzieży za coś niemoralnego, to jej rozwój będzie przez to mocno skrzywiony i ograniczony. Jeśli nie uważa, że własność prywatna jest święta i nienaruszalna - takoż. Co mogą badania empiryczne wnieść do apriorycznej teorii? NIC. Mogą tylko być pomocą ilustracyjną.
A co do konstruktów myślowych Misesa, o których nic nie wiesz - nie porywaj się z motyką na słońce, skończ najpierw podstawowy kurs logiki.

AD4 Konstrukt myślowy to takie fajne coś, co konstruujesz z założeniami a priori i za pomocą prakseologii oceniasz każde ludzkie działanie i jakimś cudem zawsze wychodzi Ci, że wolny rynek jest fajniejszy. Np. zgodnie z przekonaniami talmudystów - jeśli ludzie chcą ćpać, to nie ma sensu zakazywać ćpania, ponieważ zakaz = zwiększenie kosztów ćpania i opłacalności dystrybucji ćpaczy. wolny rynek wyeliminuje zbytnich ćpaczy przez ich niezdolność do niczego, czyt. zdechną na ulicy, bo tak.


Ekonomia to nauka, a więc nie zawiera wartościowania. Więc jeśli ludzie chcą ćpać, to ekonomista-prakseolog może co najwyżej stwierdzić, że zakaz ćpania, produkcji i sprzedaży prochów, stworzy jedynie gigantyczny czarny rynek, gdzie próba egzekucji zakazów będzie niezwykle kosztowna. Ot co. A czego się spodziewałeś? Modlitwy? Eh Kamil, wydoroślej.

AD5 Dla talmudystów jak widać społeczeństwo jest mitem, który należy zdemistyfikować. Takeż koszty społeczne są dla nich mitem. Nie interesuje ich, że np. tak jak na Jamajce społeczeństwo przez dragi może po prostu zdechnąć, i to zarówno ekonomicznie. Dla radykalniejszych talmudystów ("rothbardyści") to bez znaczenia - jak społeczeństwo chce zdechnizmu, to trzeba my utorować drogę O/


Otóż właśnie. "Koszty społeczne", któż widział takie zwierzę? Któż je zmierzył? Jaką metodologią? Otóż nie mógł, gdyż takowa nie istnieje, ponieważ nie istnieje społeczeństwo jako odrębny homogeniczny byt z własnym rozumem i wolą. Są jednostki, i to one ponoszą koszty - zarówno pojedynczy ćpacze, jak i ich znajomi, pracodawcy, kontrahenci. Oni indywidualnie wartościują, ważą zyski i straty, np. z ćpania. I to oni podejmują decyzje. Rozumiem, że Kamil pragnąłby podporządkować decyzje indywidualne decyzji uber-ordo-zarządu. Czyli sobie, tak naprawdę. Młodzi ludzie nierzadko dostają erekcji na myśl o absolutnej władzy moralnej nad innymi. Natomiast naukowcy chłodno analizują, i jeśli znają dzieła Misesa i Hayeka, a nawet Spencera, to wiedzą, że uber-ordo-zarząd nic nie wskóra - ani nie zlikwiduje ćpuństwa zakazami, ani nie zmieni moralności społeczeństwa dyrektywami, czy marszami po ulicach. Od moralności są kościoły i etycy, a nie politycy (ergo: banda zbirów ze spluwami). Od pomagania zagubionym owieczkom również są kościoły i fundacje charytatywne, a nie fuhrer Kamil, dobrodziej. Nie wiem, jak można insynuować, jakoby libertarianie życzyliby sobie degeneracji moralnej czy fizycznej społeczeństwa ćpunów. Z czego to niby wynika? Bo nie rozumiem tego coraz bardziej oderwanego od zdrowych zasad logicznych bełkotu sfrustrowanego chłopczyka.

AD6 Na wolnym rynku mielibyśmy: osobne sieci energetyczne, osobne sieci kolejowe, osobne kanalizację w miastach (a to dobre, uśmiali się właśnie urbaniści). I żaden z tych operatorów nie skorzystałby ze swojej pozycji i nie pobierałby renty monopolisty. Bo na rynku NIE MA MONOPOLI, BO TAK. Co tam opinie ludzi pracujących w gospodarce, co tam międzynarodowe zarządzanie i wielokrotne poruszany problem uzależnienia od jedynego dostawcy. Witamy w świecie talmudycznego aprioryzmu. Nie będzie monopoli, bo tak powiedział Mises (ten to dopiero odfruwał częstokroć).


Akurat jakbyś knypie czytał Misesa, to byś wiedział, że Mises istnienie naturalnych monopoli i stosowania przezeń "ceny monopolistycznej" zauważał. Dopiero Rothbard wykazał, iż nie jest to jakaś wydumana "cena monopolistyczna", tylko cena rynkowa w danych warunkach. Np. w warunkach małej izolowanej górskiej wioski, gdzie istnieje tylko jeden sklep, którego właściciel-przedsiębiorca ma dobre zaopatrzenie, i dzięki temu może "wyzyskiwać" konsumentów, a konkurenci jeszcze nie wypracowali sposobu, by obniżyć koszty transportu na tyle, by wejść na rynek detaliczny w tej wiosce. Choćby.
Już tłumaczyłem, że to rynek ma ustalać ceny, a nie widzimisię 20-letnich prawiczków, czy innej grupy roszczeniowej, dla której ceny wydadzą się za wysokie. Zresztą w reżymie prywatnej własności, a tylko taki uznamy za wolny rynek w 100%, kapitalizm nie-ma-przeproś full-wypas, kwestie, jak konkurent wodociągów poprowadzi rury (a może nie poprowadzi, tylko dostarczy wodę w kontenerze? i tak samo wyprowadzi nieczystości? pomyślałeś o tym, spierdoleńcze, czy na wsi nigdy szambo ci nie wylało?), a jak konkurent na rynku energetyki doprowadzi prąd - rozstrzygnie rynek, czyli dobrowolne umowy między prywatnymi właścicielami i gra popytu i podaży. I wiemy to a priori. Jako ekonomiści, wiemy, że w momencie uwolnienia cen nastąpi wreszcie aktualizacja informacji rynkowych dotyczących danej usługi i faktycznego popytu na nią. Że jeśli zwiększy się stopa zysku producenta, czyli wyższe ceny nie wywołają proporcjonalnego spadku popytu, to znaczy, że konsumenci dobrowolnie te ceny płacą - jasne, że woleliby mniej, ale nie ma darmowych obiadów, nie wiem, czy wiesz, Kamil. Wcześniej koszty ponosił ktoś inny za półdarmo prąd, y'know. A teraz wreszcie ponosi je nabywający usługę konsument. Jako ekonomiści wiemy, że ta wysoka stopa zysku ściągnie konkurencję, i to jest w jej interesie dostarczyć lepszą i tańszą usługę, a jak to zrobi, niech pozostanie jej zmartwieniem, nie twoim. Nie uszczęśliwiaj ludzi na siłę, dobrze ci radzę.
Myślenie, na jakim zatrzymał się Kamil, to myślenie biurokratów z końca XIX w., których przerażał "monopol" Standard Oil, mającego 97% rynku na kerosen - paliwo do lamp, by ludziom ciemno w nocy nie było. Rockefeller tak obniżył koszt rafinacji ropy i wytwarzania kerosenu, że każdy przygłup wioskowy mógł świecić w nocy lampką i czytać książki lub czasopisma. Antymonopolista antyrynkowy, czyli Kamil, z pewnością już knułby wojnę, jak tu rozbić ten wstrętny monopol, podzielić Standard Oil na kilkanaście spółek i narzucić ceny urzędowe, bo SO za tanio sprzedaje, nie dopuszcza konkurencji, aj waj.
A kto obalił monopol SO? TOMASZ EDISON, DZIWKO! Wynalazł żarówkę, i nikt już nie potrzebował kerosenu, bo świeciło z sufitu!!! Konkurencja przychodzi niespodziewanie, znienacka, nigdy jej nie przewidzisz, ty mały hitlerku ty. Ty knypie!
Należy tylko pozwolić rynkowi działać, i nie utrudniać niczego. I to jest faktyczna praktyka biznesowa, a nie mdłe opowiastki z etatystycznego świata. Libertarianie nie akceptują metody małych kroków, gdyż nawet praktyka pokazuje, iż małe kroki w prawo zawsze są przeważane długimi susami w lewo w brudnych buciorach brunatnego bydła.

AD7 Keluś, nie podskakuj, bo jesteś starszy (?) minimalnie (?). Twój ustawiczny brak kultury zwalnia nawet dżentelmenów z obowiązku szacunku wobec Ciebie. Trzymaj się, dwie zdrowaśki za Twoje nawrócenie.


Jestem starszy od ciebie o dekadę, i nie zachowuję się, jakbym odkrył św. Graala. Zasady kultury obowiązują tylko wobec przedstawicieli cywilizacji, a lewactwo do takich nie należy. Ty, jako obmierzły, pozbawiony pokory wobec starszych i mądrzejszych, butny patafian i antykapitalista, również się kwalifikujesz do adresatów obelg i kalumnii. Zawrzyj więc zwieracz i słuchaj PANA!

dowiedzże się, czym jest ordoliberalizm.


Widzisz, ja wiedziałem już 12 lat temu, gdy ty jeszcze krzyczałeś "DAJ!". Jakkolwiek sensowna idea, w twoim wykonaniu staje się groteskowa. Jak pisałem, ośmieszasz nie tylko siebie. Ośmieszasz dorobek Euckena i Röpkego. Masz tu, poczytaj o ordo okiem austriaka: http://mercatus.org/publication/postwar-german-wonder-economy-and-ordoliberalism

Nie, wbrew pozorom, żaden ordoliberał nie preferuje państwa wyznaniowego. Ciesz się, bracie. Nawracać chcemy - my ormolyberały - ciągle z wolnej woli w wolnym społeczeństwie. Nie znaczy to, że mamy czcić złotego rand-owskiego cielca.


Ordoliberał nie. Ormo-lyberał Kamil owszem. Gdzie Rzym, a gdzie Krym? Gnój rozwozić po polu, a nie pod ordoliberalizm się podpinać, pryszczacu!


___

A teraz poważnie, skoro aż tak naciskasz na konfrontację z "talmudystami", przyjedź na Letnie Seminarium Ekonomiczne w tym roku, organizowane przez Instytut Misesa, i pokaż, na co cię stać. Zaoraj aprioryzm i prakseologię, czy co tam chcesz. Niestety, obawiam się, że możesz oblać egzamin na zakończenie seminarium, i staniesz się taki, jak niejaki Stachu - oszalały z frustracji...

Bez modlitwy.

piątek, 16 marca 2012

Kamil Kisiel ośmiesza nie tylko siebie

Trollujący po internetach karzeł reakcji, Kamil Kisiel (znany m.in. z prokapitalizm.pl i karlyreakcji.pl) wysrał z siebie (bo inaczej tego nie można nazwać) kolejny artykuł, podobno "polemiczny", gdzie udowadnia... właściwie nie wiadomo co. Natomiast z pewnością ośmiesza się nie tylko zupełną nieznajomością podstaw ekonomii - nawet bez zaawansowanej wiedzy "austriackiej" - jak i libertariańskiej filozofii politycznej. Brak merytorycznych argumentów tuszuje metafizycznym bełkotem i korzystaniem z palety słów-kluczy w stylu "ordoliberalizm", "urynkowienie", "sukces etyki", "naturalny porządek". Nic z tych słów nie wynika, a i dalsze elaboracje tego młodego człowieka, to wyłącznie kontynuacja bełkotu.
Spróbujmy odpowiedzieć na niektóre, bardziej zbliżone do merytorycznych, punkty.

ordoliberalizm bada tylko związek pomiędzy etyką (nie tylko katolicką), a gospodarką i że wynik tych badań (empirycznych, a jak) okazał się pozytywny.


Badania empiryczne w naukach społecznych, jak już dawno pisał Mises, są bezwartościowe, więc możemy ten aspekt łaskawie pominąć. Natomiast Mises również pisał, że to idee wpływają na bieg historii, konkretne ideały moralne, etyczne. Np. nienaruszalność własności prywatnej, to konkretny ideał etyczny, który jest warunkiem sine qua non istnienia kapitalizmu. Nikt tego nie podważa, a już na pewno nie szkoła austriacka. Tyle, że "państwowy zamordyzm" i inżynieria społeczna, tak hołubione przez Kamila, nie ma nic wspólnego z ochroną własności prywatnej przez niezawisłe sądy. Wręcz przeciwnie - wszak ingerencja państwa w moralność ludzi i ich indywidualne wybory, narusza ich własność prywatną, więc podważa ten fundament kapitalizmu. Nic dziwnego więc, ze bożek ordoliberalizmu - RFN - tak szybko stało się państwem o rozbuchanym socjalu i całej plejadzie "myślozbrodni" w kodeksie karnym. Trudno też uznać Singapur za ideał kraju kapitalistycznego. No, ale dla sfrustrowanych chłopaczków, którym marzy się władcza knaga, możliwość dyktowania przez państwo dopuszczalnej gamy zachowań to ideał rządzenia.

Ekonomiczny talmudysta nie zrozumie, że państwowe przedsiębiorstwo, będąc monopolistą, nie nadaje się do prywatyzacji.


A czemu nie? Bo Kamilek tak zdecydował? Na wolnym rynku nie ma monopolistów, bez interwencji państwa w rynek nie powstają monopole, i nawet "monopole naturalne", jak wodociągi czy elektrownie, nie są wcale monopolami, gdyż zawsze istnieje możliwość konkurowania z nimi, pod warunkiem, że państwo nie przeszkadza. Ślepy, bądź niedouczony gówniarz, który nigdy nie zgłębiał procesów rynkowych i konkurencji w biznesie, trudno, by to pojął. Od siebie polecam literaturę przedmiotu - Kirzner "Konkurencja i przedsiębiorczość", choćby. I zachęcam do przestudiowania przypadków, kiedy monopoliści zostali wygryzieni przez innowacje rynkowe, a nie interwencję państwa.

Historia londyńskiej kanalizacji, reprywatyzowanej z powodu paniki powstałej po prywatyzacji (ceny w górę, jakość w dół) to nic - ale skoro tak, to może talmudystka Tomcia poczyta Prebble'a. Nie, nowozelandzki rząd nie sprywatyzował, tylko urynkowił państwowe molochy.


To w końcu reprywatyzowanej, czy renacjonalizowanej? zdecyduj się, chłopcze, bo odnoszę wrażenie, że czytam upośleda. Nie da się urynkowić bez prywatyzacji spółki państwowej, jest to z definicji niemożliwe. Taka spółka nadal będzie tylko bawiła się w rynek, a nie funkcjonowała jak normalne przedsiębiorstwo prywatne. To po pierwsze. Po drugie, cena produktu na wolnym rynku jest zawsze ceną rynkową, więc jeśli po prywatyzacji cena produktu byłego państwowego molocha idzie w górę, to znaczy, że tak musi - i że wcześniej ceny były sztucznie zaniżone! To system cen jest najważniejszym elementem gospodarki rynkowej, przenosi newralgiczne informacje i przeszkadzanie w formowaniu się rynkowych cen jest zbrodnią, której dopuszcza się państwo. Kamilkom i reszcie faszystów to najwidoczniej nie przeszkadza. Tylko po podniesieniu się cen usług kanalizacyjnych, czy prądu, rynek może w sposób właściwy zareagować, konsumenci zmniejszyć popyt, a inwestorzy dokonać właściwej oceny sposobności zarobku - i skierować kapitał właśnie w celu konkurowania z dotychczasowym monopolistą. Trudno zrozumieć? Nie dla kogoś, kto faktycznie zajmuje się biznesem, zna działanie systemu cen, i wolnego od interwencji rynku. Interwencjonista i zamordysta tego nie pojmie - będzie rzucał wyzwiska typu "talmudyczna szkoła ekonomii", "prymat etyki nad ekonomią" (co jest etycznego w okradaniu właściciela firmy przez narzucanie mu urzędowych cen?), itp. niefalsyfikowalne bzdury.

Niemcy nie sprzedali sieci energetycznej, bo to oznaczałoby przerobienie monopolu państwowego na prywatny - i wyszłoby jeszcze gorzej, bo zamiast być dobrem wspólnym taka rzecz staje się szkodnikiem dla wszystkich.


Kolejny zarzut padający z ust knypa bez szkoły, który nie rozumie, że gospodarka rynkowa to gospodarka dynamiczna, w ciągłym ruchu i poddawana ciągłym zmianom ze strony przedsiębiorczych jednostek. Owszem, jeśli państwo reguluje gospodarkę do tego stopnia, że wejście na rynek jest utrudnione, albo prawa własności nie są należycie definiowane i chronione - to uczynienie z państwowego monopolu prywatnego jest tylko przekazaniem przywileju w ręce namaszczonej sitwy. Ale nie na tym polega gospodarka rynkowa, i żaden z "talmudystów" takiego połowicznego rozwiązania nie proponuje. Nie doczytałeś Kamil, następnym razem zrób nam przysługę, i nie pisz.
W jaki sposób prywatne firmy mogą konkurować z gigantem sieci elektrycznej, czy wodociągowej? Na bardzo różny sposób, jest to już w gestii prywatnych przedsiębiorców, skuszonych wysokimi zyskami, gdy monopolista podniesie ceny do poziomu rynkowego. Możliwości jest mnóstwo, należy dać zadziałać rynkowi. Kamil nie rozumie, że w przeciwnym wypadku dostajemy stagnację i pogarszanie się jakości usług (mimo, iż kontrolowane ceny pozostają w miarę niskie), bez szans na pojawienie się innowacyjnych pomysłów.

Co do władzy - to Hoppe mówił wprost - organiczne społeczeństwo średniowieczne rządziło się patria potestat: ojciec - senior - król - Bóg (Ojciec Wszechmogący!) Pojedynczy fenomen ojca-władcy jest tutaj redukcją i namiestnikiem Boga. I to jest NATURALNY PORZĄDEK, a nie fantazyje młodszej generacji talmudycznej szkoły ekonomii.


A to już przykład bełkotu, z którego nic nie wynika. A raczej wynika następujący wniosek. Skoro niżej podpisany jest o wiele starszy i mądrzejszy, niż Kamil, należy mu się tradycyjnie szacunek, pokłon i ucałowanie ręki. Na "ty" ci nie pozwoliłem przejść, chłystku, więc jak się nie nauczysz dobrych manier, to kindersztubę przyswoisz po kontakcie z moim nahajem. Możesz wstać teraz z kolan.

Szalom
Kel`Thuz

sobota, 10 marca 2012

About fractional reserve free banking once more

Fractional reserve free banking is inherently unstable, and Scottish episode of free banking was very far from stable. It was rife with booms and busts and suspension of payments to depositors, although the role of Bank of England in fueling the Scottish banks' credit expansion was to an extent significant.
As David Howden, a renowned Austrian monetary economist, explained in yesterday's talk at the Austrian Scholars Conference (the video will be available shortly on YouTube via "misesmedia" channel), fractional reserve free banking continually mismatches savings with investments, because the banks engaged in fractional reserve treat cash balances as savings, while the depositors don't. That is - when a depositor senses a bad investment climate and instead of channeling his funds into savings account, decides to keep them as additional cash balance on his deposit account, the bank treats it as savings anyway and loans it to business. Market interest rate therefore are low, even though depositor's time-preference is high - he senses uncertainty and prefers to have a higher on demand cash. Fractional reserve banking deprives him of that, fueling an investment boom which is inherently unstable, because the depositor will use his cash balance for his own spending in undiscernable future (either for consumption or investment), when he feels certainty again in the market, thus forcing the bank to curtail its outstanding loans and eventually bankrupting several investors who borrowed the depositor's cash balance as if it were his genuine savings. The bank may even have to suspend payments, if depositors who had increased their cash balances were in high number. So, a typical boom & bust cycle.
Fractional reserve banks engage in such practices at all times, because of prisoner's dilemma - if a bank would like to remain prudent and don't expand credit with ingenuine 'savings' (deposits), he suffers a competetive disadvantage from other banks, who liberally expand credit and fuel investment boom, raking in huge profits. When bust hits, some banks go bankrupt, some survive - retaining some profits, and still being better off than before boom. Therefore, every bank in fractional reserve regime will expand on fiduciary credit, because it's in its self-interest much more than not.
This observation, made by professor Jesus Huerta de Soto in his magnum opus "Money, Bank Credit and Economic Cycles", is staggering. Federal Reserve did not appear out of thin air, but it was decades-long cycle of fractional reserve free banking getting more and more centralized, until the need for the lender of last resort was finalized to make the cartel complete.
And I haven't even mentioned the obvious transgression of property rights of depositors, which takes place in fractional reserve banking, unless the depositor is informed in plain English in his contract, that he does not in fact deposit his money, but loans it to bank and receives not money certificates, but mere lottery tickets for possible redemption - and not on demand, but when bank decides so.
And we could go on and on.

From the perspective of property rights, fractional reserve banking with a central bank is inherently immoral. Without a central bank - it remains immoral as long as a legal tender law is in effect, as it renders all banknotes issued in excess of bank reserves as duplicate titles to pieces of property (money proper). With no legal tender laws, and each bank issuing his own bank tickets - property rights are not violated only in as long as the contract signed with the customer clearly states that it is not a deposit service, but a loan, and money is not 100% redeemable on demand.