czwartek, 29 grudnia 2011

Wywiad z libertarianinem cz. 1

Część I - Wizja libertariańskiego społeczeństwa

Wywiad przeprowadzony przez Andrew Dittmera, dr nauk matematycznych Harvardu, z ekonomistą libertariańskim, który woli pozostać anonimowy.

ANDREW: Niektórzy uważają, że reprezentuje Pan skrajne poglądy, więc rozmowa z Panem jest stratą czasu.

PSEUDONIM KAIN: Jeśli ludzie z obsesją "ludowej mądrości" głównego nurtu nie doceniają libertarian, tym lepiej.

A: Czy może Pan podać dowód na to, że Wasze idee są brane poważnie?

PK: Na przykład, zwykło się myśleć, że kryzys finansowy został wywołany przez aspołeczne zachowanie w sektorze finansów. We wrześniu 2007, Tom DiLorenzo zwrócił uwagę na witrynie Lew Rockwella, że kryzys tak naprawdę był rezultatem polityki rządu, zmuszającego banki do udzielania ryzykownych pożyczek kredytobiorcom o niskich dochodach. Mimo, iż początkowo zignorowana, teza DiLorenzo jest obecnie szeroko akceptowana wśród poważnych komentatorów.

A: Czy jest to Pana jedyny przekonujący przykład?

PK: Bynajmniej. Zauważył Pan jak przez ostatni rok wszyscy zaczęli mówić o tym, że groźba nowych podatków i przepisów sprawia, iż przedsiębiorcy czują się niepewnie? A kiedy przedsiębiorcy czują się niepewnie, gospodarka nie podnosi się? Cóż, fakt, że obawy przed podatkami i regulacjami powodują niepewność i uszkadzają gospodarkę, jest kluczowym elementem teorii Szkoły Austriackiej w ekonomii, który głosimy od dziesięcioleci.

A: Chwileczkę, zdawało mi się, że to ponoć Obama powoduje niepewność.

PK: Obama powoduje niepewność teraz. Przed Obamą, powodował ją George W. Bush. W ogólności, to demokratyczny rząd powoduje niepewności. Hans-Hermann Hoppe wytłumaczył to jasno w swojej książce z 2001 r. "Demokracja: bóg który zawiódł".

A: Czy są jakieś elementy, które poznał Pan w pracach Hoppego, których nie było w pismach innych libertarian?

PK: Ludwig von Mises i Murray Rothbard byli wielkimi ludźmi, ale żyli w czasach, kiedy sympatycy wolności musieli uważać na to, co mówili. W rezultacie, libertarianie często nie są w stanie opisać swego idealnego społeczeństwa w szczegółach. Natomiast, jak trafnie zauważył Patri Friedman (Cato Institute), wyjątek stanowi Hans-Hermann Hoppe. Jest gotów głosić prawdę, bez względu na to, ile uczuć "politycznie poprawnych" osób zrani, a przy tym jest tak logiczny i elokwentny, że regularnie go cytuję z jego klasycznego dzieła o porażkach demokracji. Niech pan oznaczy te cytaty - żeby nikt nie pomyślał, że moje przemyślenia zrównuję z jego własnymi.

A: Proszę nam powiedzieć więc o społeczeństwie libertariańskim, które pragnie Pan ziścić.

PK: Będzie to wolne społeczeństwo - bez rządu i bez przymusu. Prawa ludzi będą respektowane. Każdy będzie mógł robić co zechce, o ile nie będzie łamał praw innych... Dlaczego pan na mnie tak dziwnie patrzy?

A: Miałem nadzieję na mniej sloganów, a więcej konkretów.

PK: Co ma pan na myśli?

A: W naszym społeczeństwie, rząd jest jedyną organizacją, której wolno zabijać ludzi. W społeczeństwie libertariańskim które organizacje będą zabijały ludzi?

PK: Nie będzie rządu, który może używać siły przeciwko ludziom i zabijać ich.

A: Niektórzy ludzie będą bardzo bogaci, prawda?

PK: Oczywiście. Niektórzy ludzie zawsze będą silniejsi i mądrzejsi od innych.

A: Czy bogaci nadal będą obawiać się ludzi mogących ich okraść?

PK: Zapewne - każda własność... jest z definicji cenna; wobec tego, każdy właściciel staje się potencjalnym celem agresywnych żądań innych osób.

A: No więc kto będzie chronił właścicieli i ich własność?

PK: Firmy ubezpieczeniowe na konkurencyjnym rynku.

A: Czyli w pańskim społeczeństwie, firmy ubezpieczeniowe będą czymś w stylu rządów. Czy możemy nazwać je wobec tego ORP (Organizacjami Rządo-Podobnymi)?

PK: Jasne, pod warunkiem, że podkreślimy, iż firmy ubezpieczeniowe, jako ORP ochrony, będą bardzo się różnić od dzisiejszych, stosujących przemoc, państwowych rządów.

A: Czy ORP ochrony będą się różnić od rządów dlatego, że będą małymi firmami rodzinnymi?

PK: Nie. Jednym z powodów, dla którego firmy ubezpieczeniowe będą dobre w roli ORP ochrony, jest to, iż są duże i posiadają zasoby... wystarczające do spełniania zadań radzenia sobie z niebezpieczeństwami... realnego świata. W istocie, ubezpieczyciele operują na narodowym a nawet ponadnarodowym poziomie, i posiadają znaczne aktywa rozsiane na znacznych obszarach.

A: Czy ORP ochrony będą tym różnić się od rządów, że nie używałyby siły przeciwko przestępcom?

PK: Pan raczy żartować? ... przy wzajemnej współpracy, ubezpieczyciele będą starali się eksmitować jawnych przestępców nie tylko z najbliższego otoczenia, ale z cywilizacji jako takiej, na obszary niezamieszkałe, połacie dżungli amazońskiej, Sahary lub regiony arktyczne.

A: Czyli ORP ochrony będą mogły zabijać ludzi, jeśli byliby jawnymi przestępcami.

PK: ORP ochrony nie będą zabijać ludzi, tylko będą ich wydalać na Saharę czy tereny arktyczne. Co się z nimi tam stanie, to już zależy od nich samych.

A: Czy możemy powiedzieć, że ORP ochrony "efektywnie" ich zabiją?

PK: Nie podoba mi się ten dobór słownictwa. Pan to sformułował tak, jakby ORP ochrony miały dokonywać agresji wobec przestępców. Jest odwrotnie - to przestępca dokonuje agresji, a ORP ochrony ochraniają obywateli. Nie łamią niczyich praw.

A: Może więc wolałby Pan takie sformułowanie: ORP ochrony będą 'efektywnie' zabijać ludzi bez naruszania ich praw.

PK: Tak, o wiele lepiej.

A: Czy każdy będzie w stanie się ubezpieczyć w ORP ochrony?

PK: Oczywiście - w gospodarce rynkowej niedobory są niemożliwe. Każdy jest w stanie kupić wszystko, płacąc cenę rynkową.

A: A co jeśli cena rynkowa ubezpieczenia dla niektórych ludzi wynosi więcej, niż ich stać?

PK: Bez obaw, konkurencja między ubezpieczycielami by zdobyć klientów będzie sprowadzać ceny w dół...

A: W przyszłości każdy będzie płacił za ochronę mniej, niż obecnie płaci w podatkach?

PK: Pewne zniekształcenia wywołane przez rząd będą wyeliminowane. Rząd ściąga więcej podatków na obszarach o niskiej przestępczości i wyższej wartości posesji, niż na obszarach o wysokiej przestępczości i niskiej wartości posesji. ORP ochrony postępowałyby całkowicie odwrotnie.

A: Czyli w niebezpiecznej okolicy, większość ludzi nie byłoby stać na ubezpieczenie.

PK: Możliwe.

A: Przypuśćmy, że są tacy ludzie nie objęci żadnym ubezpieczeniem ochrony - czy będzie efektywnie legalne zabicie ich?

PK: Z pewnością staliby się ekonomicznie wyizolowanymi, słabymi i podatnymi na zagrożenie wygnańcami.

A: Czyli ludzie byliby efektywnie zmuszeni do kupienia ubezpieczenia ochrony?

PK: Być może pan jeszcze nie zdał sobie sprawy z tego, że to jest wolne społeczeństwo. Relacja między ubezpieczycielem a ubezpieczanym jest dobrowolna. Obie strony mogą współpracować, bądź nie. Nikt nie zmusza ludzi, by kupili ubezpieczenie, ani nikt nie zmusza ubezpieczycieli, by świadczyli ochronę po cenie niższej, niż uważają za słuszną.

A: Jakie jeszcze argumenty może Pan podać na rzecz tego systemu?

PK: Choćby to, iż każda posesja... może być ukształtowana i przebudowana przez swego właściciela w taki sposób, który zwiększy jej bezpieczeństwo i zmniejszy prawdopodobieństwo agresji. Mogę wejść w posiadanie broni, lub sejfu, na ten przykład, albo mogę zestrzelić atakujący samolot z działka w ogrodzie, lub zainstalować laser który zlikwiduje napastnika oddalonego o tysiące kilometrów. W wolnym społeczeństwie ORP ochrony będą zachęcały swoich klientów do posiadania broni poprzez rabaty , ponieważ im lepsza prywatna ochrona klientów, tym niższe koszty ubezpieczenia i odszkodowania musi ponieść ubezpieczyciel.

A: Żebym dobrze zrozumiał. W biednych dzielnicach większość mieszkańców nie będzie ubezpieczonych, i będzie legalne zabicie ich. Ubezpieczeni będą zachęcani przez ORP ochrony do noszenia najbardziej zaawansowanych technologicznie broni, jakie są dostępne. Brzmi to bardzo dramatycznie dla biednych okolic.

PK: Wręcz przeciwnie - w "złych" dzielnicach interesy ubezpieczyciela i ubezpieczanych zbiegałyby się. Ubezpieczyciele nie minimalizowaliby chęci eksmitowania przestępców, obecnych wśród mieszkańców. Racjonalizowaliby te chęci przez oferowanie specjalnych rabatów, zależnych od konkretnych operacji wydalenia.

A: Załóżmy, że ORP ochrony, lub sponsorowane przezeń prywatne grupy, poszukują przestępców. Kiedy ochroniarze złapią tych ostatnich, czy zawsze przetransportują ich na niezamieszkałe tereny, czy też może czasem wsadzą do więzienia?

PK: Więzienia w typie tych, które mamy teraz? Z boiskami do piłki i z telewizornią dla kryminalistów? W jaki sposób byłoby to fair?

A: Może jakieś inne rodzaje więzień?

PK: Proszę zrozumieć. Nie chodzi o wsadzanie ludzi do więzień. Chodzi o wymierzenie kary, na jaką zasłużyli. I w libertariańskim społeczeństwie przyszłości, przestępcom zostanie wymierzona taka kara. ORP ochrony zagwarantują, że złapią napastnika i doprowadzą go do sprawiedliwości, ponieważ w ten sposób ubezpieczyciel obniża swoje koszta i zmusza przestępcę... do zapłaty za szkody i rekompensatę dla poszkodowanego.

A: Czyli przestępcy będą musieli wykonywać przymusową pracę dla ORP ochrony?

PK: I w jaki sposób miałoby to być gorsze, niż w obecnym systemie? W którym zamiast zrekompensować ofiarom przestępstw szkody, przed którymi ich nie uchronił, rząd zmusza ofiary do finansowania w podatkach koszty zatrzymania, uwięzienia i rehabilitacji, jak również rozrywki, ich oprawców?

A: Jednak, jako libertarianin, jest Pan przeciwko przymusowi?

PK: Przymusowi? Wygląda na to, że nie ma pan pojęcia o czym mówi. Przymus jest tylko wtedy, gdy ktoś narusza prawa innej osoby. Przestępcy tracą wszelkie prawa przez swoje postępowanie, które wybrali. Kiedy ma to miejsce, zmuszenie ich do zrekompensowania wywołanych przez nich szkód nie jest naruszeniem ich praw.

A: Czy w wolnym społeczeństwie będą jeszcze inne przypadki niewolnictwa?

PK: Niewolnictwa?! Nie wie pan, że pierwszym warunkiem libertariańskiego społeczeństwa jest zasada samoposiadania - każdy posiada samego siebie?

A: Przepraszam, miałem na myśli: 'efektywnego' de facto niewolnictwa bez naruszania praw.

PK: Hmmm. Niech pomyślę.

A: Na przykład, przypuśćmy, że ktoś zawiera umowę, a potem nie może się z niej wywiązać. Co by się stało?

PK: W libertariańskim społeczeństwie, świętość umów jest absolutnie fundamentalna.

A: Postaram się być bardziej klarowny. Załóżmy, że pewien człowiek nie może spłacić swych długów. Czy będzie mógł ogłosić bankructwo i żyć dalej, czy stanie się, bez naruszenia jego praw, efektywnie niewolnikiem swojego wierzyciela?

PK: To zależałoby od umowy pożyczki/charakteru długu, na który obie strony się dobrowolnie zgodziły. Jeżeli dołączyły załącznik o bankructwie, to pożyczkobiorca będzie mógł ogłosić bankructwo.

A: Załóżmy, że w libertariańskim społeczeństwie, pożyczkodawcy zachęcaliby pożyczkobiorców do spłaty - więc nie decydowaliby się na łatwe wyjście dla nich. Załóżmy, że żaden z pożyczkodawców nie oferowałby możliwości bankructwa. Czy byłoby to w porządku?

PK: Teoria ekonomiczna mówi, że pożyczki bez możliwości bankructwa udzielane są na niższy procent, niż te, które umożliwiają bankructwo. Wobec tego, jeśli żadne umowy pożyczki nie będą zawierały ustępu o bankructwie, to znaczy to li tylko, iż pożyczkobiorcy wolą nisko oprocentowane pożyczki bez możliwości bankructwa.

A: Widzę tu kilka problemów.

PK: Proszę posłuchać. Wymowa pańskiego pytania wskazuje, iż chciałby pan, by pożyczkodawcy byli zmuszani do tolerowania nieodpowiedzialnych pożyczkobiorców, którzy mogą odmówić spłaty. Oznaczałoby to, iż musieliby swoje własne, ciężko zapracowane pieniądze, użyczać po warunkach, na które się nie zgadzają. Czym to się różni od pracy przymusowej?

A: Oczywiście lepiej by było, aby niemogący spłacić pożyczki byli efektywnie zniewoleni bez naruszenia ich praw...

PK: Oczywiście. Skoro już wyklarowaliśmy sprawę, proszę wyłączyć dyktafon. Zabieram się za mój befsztyk.

Pan o pseudonimie Kain opisał działanie libertariańskiego społeczeństwa. W kolejnej części wywiadu przedstawi plan krok-po-kroku jak to społeczeństwo ziścić.

czwartek, 22 grudnia 2011

Tzw. "miękka" własność w lewicowym-"libertarianizmie"

W emitowanej niedawno w Kontestacji rozmowie z Krzysztofem "Triksterem" Śledzińskim, poruszane było zagadnienie tzw. lewicowego libertarianizmu i mutualizmu, i proponowana, zwłaszcza przez ten drugi nurt, tzw. "miękka" własność - czyli posiadanie ziemi bądź środków produkcji wyłącznie przez obecność na niej (w nich). Opuszczenie danej posesji oznacza kasację prawa własności do niej, i wówczas każda inna osoba może wejść w posiadanie jej poprzez akt zadomowienia (mieszając swoją pracę z daną posesją bądź środkiem produkcji). Oznacza to brak prawa do własności in absentio. I tutaj pojawiają się problemy, które muszę zaakcentować.
Po pierwsze, prawo własności powstało po to, by minimalizować i eliminować konflikty o rzadkie zasoby - poprzez wytyczenie obiektywnych i możliwych jednoznacznie do ustalenia granic własności. Tylko wówczas możemy mówić o własności, jeśli jej granice właściciel może jednoznacznie określić, a druga strona - jednoznacznie zauważyć i działać na bazie tej wiedzy. Błędy w określaniu własności i jej granic powodują konflikty (przysłowiowy spór o miedzę), które na wolnym rynku rozstrzygałyby sądy, coraz lepiej opisując i kodyfikując pojęcie własności. Oczywiście, pod warunkiem, że my, jako ludzie, w ogóle pragniemy minimalizować i eliminować konflikty, a maksymalizować pokojową współpracę.
Otóż śmiem sądzić, iż opętani antykapitalistycznymi uprzedzeniami mutualiści wręcz przeciwnie - pragną zaogniać konflikty o własność, podkopując samą istotę własności. Bo tym właśnie jest to oksymoroniczne pojęcie "miękkiej własności". Czyli takiej własności, ale nie do końca - w stylu bycia w połowie w ciąży. Bo jakimi kryteriami należy się posłużyć, by określić dokładnie granice takiej miękkiej własności? Właściciel uprawiając pole, musi skoczyć do sklepu po piwo - i co? traci własność, bo opuścił posesję? Albo właściciel fabryki jedzie na urlop, podczas gdy produkcja trwa nadal - i co? traci własność? przechodzi ona na robotników? czy menadżerów? Co ze spółkami kapitałowymi? Verboten? Otóż próba wprowadzenia miękkiej własności natychmiast otwiera puszkę Pandory wszelkiej maści konfliktów o rzadkie zasoby, których nie da się rozstrzygnąć optymalnie bez użycia siły. I to jest właśnie jeden z powodów, dla których powstało państwo - bo antykapitalistyczne, antywłasnościowe ideologie uniemożliwiały poszanowanie prawa własności prywatnej, i kapitaliści oraz landlordowie musieli odwołać się do "ostatecznej instancji", czyli terytorialnego monopolisty przemocy. Mitologia mutualizmu, jakoby państwo było zbrojnym ramieniem kapitalizmu, uciskającym wolnych ludzi, jest o tyle prawdziwa, o ile zauważymy, że te rzekome ofiary były pierwotnie napastnikami wobec uczciwie zadomowionej własności, której nie chcieli zaakceptować, gdyż wyznawali ideologię "miękkiej własności", czyli tak naprawdę żadnej własności. Człowiek, który włożył mnóstwo pracy, czasu i pieniędzy w zagospodarowanie terenu, traci nagle swoją własność, bo okoliczne chłopstwo nie respektuje jego prawa własności in absentio. Jest to właśnie konfliktogenna ideologia nie do zaakceptowania przez racjonalną osobę.
Nie można mieć wobec tego pretensji również do tych mitycznych kapitalistów, którzy zawłaszczają i grodzą tzw. commons, ponieważ commons (własność "wspólna") nie jest własnością. Dopiero ogrodzenie (zmieszanie z pracą) tworzy własność o konkretnych, obiektywnych granicach, którą można rozporządzać. Rozpaczanie nad losem "wywłaszczonych" chłopów i utyskiwanie na kapitalizm, bez zauważenia paradoksu, jak i podwójnego standardu moralności wobec traktowania własności kapitalisty i "wspólnej" to główny intelektualny błąd teoretyków mutualizmu i innych "anty-esencjonalistycznych" mistyków lewicy.
"Miękka własność", to typowe dla lewactwa odwrócenie, czy rozbrojenie pojęć. Wprowadzenie niedopuszczalnej arbitralności w określaniu, co jest własnością, a co nie jest. Kto miałby decydować, kiedy własność jest anulowana? Kolektyw? Trybunał ludowy? A może inni kapitaliści? Bo do tego by w końcu doszło. Jak naiwni są antykapitaliści, by sądzić, iż ich pozycja wyeliminuje "wszechwładzę kapitału". Niby brak własności in absentio miałby zredukować spekulację ziemią (a akcjami spółek? chyba w ogóle posiadanie udziałów byłoby instytucjonalnie niemożliwe w reżimie "miękkiej" własności), i powodować, że żadna piędź ziemi nie leżałaby odłogiem w oczekiwaniu na lepsze czasy - ale każdy, kto obraca nieruchomościami, zdaje sobie sprawę, jak naiwne jest to podejście. Spekulant, który kupuje tanio ziemię i nie uprawia jej, nie robi tego właśnie z tego powodu, że jest to nieopłacalne. Nic nie stoi na przeszkodzie, by ci mityczni wyzyskiwani chłopi utworzyli spółkę, wzięli kredyt w banku rolnym i sami kupili "niedoszacowaną" ziemię, po czym uzyskali z niej wyższy zwrot poprzez uprawę czy developing, niż pogardzany spekulant-pasożyt. Nie stoją tu na przeszkodzie żadne mistyczne siły globalnego kapitału, wierzcie mi - tylko RACHUNEK EKONOMICZNY. No, ale jak wiadomo, mutualiści i lewica libertariańska przecież nie wierzą w te prawicowe, oszołomskie, esencjonalistyczne uprzedzenia, jakoby prawa ekonomii i jakieś tam rachunki istniały obiektywnie. Ot, ma nam oddać ziemię spekulant chędożony i już, bo tak nam się podoba, bo jesteśmy skrzywdzeni, bo jesteśmy oburzeni, bo JESTEŚMY WKURWIENI!!!11!
I jak tu się dziwić, że prokapitalistycznych wolnościowców szlag trafia, gdy czytają takie przepełnione irracjonalną zawiścią brednie i modlą się o generała, co weźmie za mordę i wprowadzi anarchokapitalizm z TWARDĄ JAK STAL własnością prywatną.
To właśnie obecny brak twardej, nienaruszalnej własności stanowi przeszkodę ku bogaceniu się mas poprzez działanie przedsiębiorcze. Państwo niszczy własność, i fakt, robi to w interesie obecnych dużych właścicieli, ale przede wszystkim w swoim interesie. Kapitaliści i korporacje nie dysponują monopolem na przemoc - ale już związki zawodowe tak. Im wolno używać przemocy i niszczyć własność prywatną. Kapitaliści, którzy są w sojuszu z państwem, nie dyktują warunków - wręcz przeciwnie. Państwo dyktuje warunki, bo państwo ma broń. Odebranie państwu monopolu na przemoc i ingerencję w gospodarkę - oznacza utratę władzy przez korporacje, które w takiej sytuacji staną się wyłącznymi sługami konsumenta. Rynek natychmiast dokona korekty i wyeliminuje te korporacje, które zbytnio polegały na państwowych subsydiach i protekcji. Jakakolwiek dodatkowa wendetta i arbitralne odbieranie im własności siłą ("restytucja") jest lewackim snem rurowym.

czwartek, 20 października 2011

Historia legendarnej hordy... (wykopane z czeluści)



Początki SORCERER sięgają kwietnia roku 2002, kiedy to Bogowie Stalowego Królestwa sprawili, iż doszło do spotkania: grających razem w mało znaczącym zespole KEL`THUZA i [Krystiana], z tajemniczym gitarzystą [Arrowheadem?]. Jakie wrażenie wywarło to spotkanie, niech ukażą słowa Kel`Thuza: "Jak tylko poznałem [Arrowa], wiedziałem, że chcę z tym człowiekiem grać Prawdziwy Metal - taki, jakim go stworzyli Bogowie!". Niestety, [Arrow] nie był zbyt skory do wiązania się z ówczesnym zespołem Kel`Thuza i Krystiana, i musiało upłynąć trochę czasu, nim ci dwaj zrozumieli, iż w Metalu nie może być kompromisów - i że należy stworzyć całkiem nowy, świeży i czysto Metalowy hufiec zniszczenia! Powzięcie tej decyzji zapadło podczas I edycji Dragon Metal Fest w Chorzowie, 23 sierpnia 2002, kiedy to ponownie spotkało się trzech Metalowych Braci. Istotny jest również fakt, iż podczas tego festiwalu doszło do poznania [Łukasza], którego los był w rękach Stalowych Bogów już dawno ustalony - [Łukasz] niebawem został wokalistą nowopowstałej hordy.
Pierwsze próby rozpoczęły się z początkiem września 2002, w składzie [Arrow] - gitara, Kel`Thuz - bass, [Krystian] - perkusja, w małej, klimatycznej sali prób na strychu [Krystiana]. Już od pierwszych dźwięków kapela zgrywała się tak doskonale, iż tchnęło to w ich dusze całkiem spotęgowaną Siłę. Krzesane niczym Płomień riffy [Arrowa] szybko zmieniły się w utwory i tak powstały dwa potężne eposy SORCERER: Metalowa Husarya i Heavy Metal Riders. Granie coraz bardziej zbliżało członków kapeli do siebie, czuć było czysty entuzjazm i radość z Tworzenia tej elitarnej Sztuki. Brakowało jednakże dwóch elementów - drugiego gitarzysty i wokalisty.
Po 2 miesiącach bezowocnych poszukiwań, członkowie SORCERER przypomnieli sobie, iż znają wszak [Łukasza], który miał okazję zaprezentować swoje możliwości wokalne podczas II zlotu fanów ManowaR w Krakowie (październik 2002). Mało co wówczas ktokolwiek pamiętał, dlatego pomysł na zrekrutowanie mocarnego [Łukasza] pojawił się z lekkim opóźnieniem. Z początkiem listopada również Kel`Thuz wzbogacił swój ekwipunek, stając się posiadaczem jakże istotnego elementu - potężnego pieca basowego, dzięki któremu to jego bas zyskał całkiem nowy wymiar brzmienia. W 4-osobowym składzie, jeszcze bez nazwy, kapela wkroczyła na zupełnie nową ścieżkę Twórczości. Przez kolejne 3 miesiące dopracowywane były już istniejące utwory, oraz tworzone nowe: Brave From the North (oryginalnie zwący się Chąśnik z Jomsborga), Warrior's Heart (pierwotnie Serce Wojownika) oraz słowiański epos Ogień Zniszczenia. Pomimo wytężonej pracy wszystkich muzyków, wiedziano, iż do szczęścia brakuje jednego - drugiego gitarzysty! Żaden znany gitarzysta nie rokował nadziei na stały element zespołu. Potrzebny był ktoś bardzo sprawny technicznie, twórczy i w pełni oddany szlachetnej idei Prawdziwego Metalu. Bogowie Stali zainterweniowali ponownie...
Tym kimś okazał się być [Repulsor], dotychczas przewodzący dwuosobowej hordzie ForeskinleSS. Od zawsze marzył, by grać True Fucking Metal z prawdziwymi rzeźnikami, i wówczas, z początkiem lutego 2003, jego marzenie spełniło się z nawiązką!
Ta transfuzja świeżej krwi dobrze zrobiła SORCERER. Dzięki wykrystalizowaniu się stałego składu twórczych muzyków, dla których Metal to prawdziwa religia, zespół mógł zacząć myśleć o graniu koncertów. W międzyczasie, [Repulsor] momentalnie przyswoił wszystkie utwory, dodając bardzo znaczące elementy doń, co tylko spotęgowało zawartość czystej Mocy w repertuarze SORCERER. Wtedy to nadeszła wiadomość, iż jest możliwość supportowania zespołu Chainsaw na koncercie, mającym się odbyć za 2 miesiące. To w sposób natychmiastowy wyzwoliło w wojownikach nowe popędy twórcze, pozwalające się w całości skupić na udoskonalaniu machiny bitewnej, jaką miała zaprezentować kapela na żywo! Istniał jeszcze problem nazwy, a raczej jej braku... Cóż, zabawny to fakt, iż zespół, który po pół roku istnienia posiadał już tak wykrystalizowane brzmienie i 5 gotowych utworów, nie był w stanie wymyślić przez ten czas nazwy... Koniec końców - po miesiącu wytężonej pracy umysłowej i odrzuceniu 100 nazw zaproponowanych przez Kel`Thuza, tej mężnej formacji nadano imię SORCERER ...
Czasu do debiutanckiego występu było wystarczająco dużo, by przygotować jeszcze jeden autorski utwór (Slave From Beyond the Grave) i jeden cover, którego nieznajomość jest oznaką totalnego spedalenia! Tak uzbrojona horda mogła swobodnie sprostać każdemu wyzwaniu, rzuconemu przez inne, udające tzw. 'gwiazdy', kapele.
Jako, że organizatorem koncertu Chainsaw okazał się być [Arrow], postawiona przed nim została wielka odpowiedzialność. Impreza zaplanowana została na 3 maja w klubie Semafor w rodzinnym mieście [Arrowa], Skarżysku-Kamiennej (gdzie produkowane są supernowoczesne rakiety ziemia-powietrze na potrzeby przyszłej wojny o supremację). Oprócz SORCERER i Chainsaw, zagrać miały również skarżyska ELIZABETH (thrash) i szydłowieckie monstrum czystego zniszczenia, BELFEGÓR. Z powodów finansowych, inne kapele (m.in. krakowski Mayhayron) niestety musiano przeprosić i odmówić im występu, jako iż wynajęcie nagłośnienia okazało się niebotycznie drogie - zupełnie nieadekwatne do osiągniętych rezultatów brzmieniowych! Nauczka na przyszłość... Ostatecznie - Heavy Metal Night udał się jako impreza, natomiast debiutancki występ SORCERER był wyjątkowo udany, pomimo wad w nagłośnieniu. Riff otwierający Husaryę rozdarł ciszę, i rozpoczęła się rzeźnia, przy której każdy prawdziwy fan Metalu dawał z siebie wszystko. Również wszystko dał z siebie SORCERER, co uwiecznione zostało na zdjęciach. Istotnym faktem jest to, iż dotychczas doświadczenie koncertowe mieli tylko [Krystian] i Kel`Thuz, jednak pomimo tego reszta zespołu zagrała równie profesjonalnie. Zaiste Bogowie czuwali nad swymi Synami, jako iż obsługujący perkusję [Krystian] zupełnie nie słyszał reszty zespołu - grał z pamięci, a jednak obyło się bez żadnej wpadki czy rytmicznego potknięcia! Zaprawdę, ta noc była nocą SORCERER - po koncercie wojownicy hordy oddali należną cześć Bogom Stali, racząc się kultowym już miodem Piastowskim... Co wydarzyło się później - to wciąż wymaga ustalenia...
Heavy Metal Night obecnością swą zaszczycili Metalowi Bracia z Krakowa, w tym Labiel, Elvis i Gajdek, którzy po występie SORCERER, postanowili zaprosić kapelę na Raise Your Fest, mającym się odbyć w ich rodzinnym mieście dokładnie za tydzień, a więc 10 maja. SORCERER miałby grać obok takich sław, jak Rapid Fire, rzeczony Mayhayron oraz Under Forge. Umotywowani sukcesem debiutu, SORCERER przyjęli zaproszenie...
Wyprawa do Krakowa była swoistym piekłem, jako iż 5-osobowy skład musiał wpakować się z gitarami i perkusją do małego, 2-drzwiowego audi , będącego w zasadzie już 27-letnim zabytkiem motoryzacji. Jednak hart ducha i niezwykła odporność psychiczna drużyny pozwoliły jej dojechać na miejsce w stanie względnego spokoju. Na miejscu dowiedziano się, iż SORCERER gra jako ostatni, a więc gdzieś tak około północy... Cóż, czas pozostały do wyjścia na scenę został zagospodarowany przez degustację lokalnego browaru w ilościach znacznych, spacer po Rynku i śpiewanie pieśni Zwycięstwa ku przerażeniu miejscowych bałwochwalców krzyża.
Czas dłużył się niesamowicie mimo wszystko, a wśród wojów narastały oznaki zmęczenia. Interesującym akcentem było zastąpienie knajpianego bramkarza przez znanych z ekstremalnych zachowań, Kel`Thuza i Repulsora. Nie dość, że dzięki temu wpadło im trochę grosza, to jeszcze dowiedzieli się, iż krąży legenda o mającej zagrać tego wieczoru na Raise Your Fest [cytat]:"Black/deathmetalowej niespodziance z Kielc" ... Czyżby przyczyną powstania tej legendy były jeno liczne skóry z ćwiekami, noszone przez członków SORCERER? W każdym razie już dobrze po północy, kapela weszła na scenę. Nie obyło się bez znacznej regulacji brzmienia, ale uwinięto się z tym w mniej niż 10 minut, czego nie można było powiedzieć, gdy ustawiały się inne kapele. Jak zawsze, na pierwszym planie wypasiony, gromowładny bass Kel`Thuza, i potężny, będący znakiem rozpoznawczym, werbel [Krystiana]. Możliwość indywidualnego ustawienia sprawiła, iż nareszcie słychać było obie gitary tak jak należy, co ucieszyło Repulsora, zawsze martwiącego się o wyraziste brzmienie swego toporra. Pomimo zmęczenia, 30 minutowy set zabrzmiał nie gorzej, niż przed tygodniem, a biorąc pod uwagę sromotnie małą ilość miejsca na scenie, ekstremalne zachowanie się muzyków było godne uznania. Na koniec koncertu, na scenę zostali zaproszeni z publiczności Labiel i Guru, by wykonać wraz z [Krystianem] i Kel`Thuzem cover ManowaR Black Wind, Fire & Steel. Na tę okazję Kel`Thuz pożyczył przester od Repulsora, i ustawił bas w pozycji 'pod szyję', sięgając również po piórko. Labiel zagrał na gitarze dzięki uprzejmości [Arrowa] a Guru chwycił za mikrofon i rozpoczął się CHAOS. Jako, iż utwór nie był zupełnie przećwiczony, to, co usłyszeli zebrani przed sceną ludzie, było czystą improwizacją i totalnym spustoszeniem. Na szczęście nie trwało długo...
Tak też zakończył się drugi koncert SORCERER. To, co spotkało dzielnych wojów zaraz potem, zasługuje na odrębny rozdział...
Od tamtej pory kapela konstruuje nowe utwory, ćwiczy stare i planuje rychłe nagranie dema, jak również zagranie paru występów w rodzinnym mieście... Przyszłość pokaże, czy Magia Metalu znów zapanuje nad Ziemią Żelaza!...
SŁAWA METALOWI! SŁAWA POTĘDZE! SŁAWA ZWYCIĘSTWU - SŁAWA, SŁAWA, SŁAWA!!!

piątek, 7 października 2011

Stachniuk kontra Karły Reakcji

Riposta na płaczliwy felieton Kamilka, karła reakcji wszelakiej

Jako jeden z nielicznych w Polsce speców od myśli Jana Stachniuka, poza tym, zupełnie nie neguję wpływu typu kulturowego danej społeczności na jej osiągnięcia gospodarcze. Wręcz przeciwnie, wielokrotnie o tym pisałem, jeszcze w czasach, gdy byłeś w gimnazjum i słuchałeś Britney Spears.
Innymi słowy, Niemcy - ze swoim protestanckim typem duchowym - gospodarczo wydajni byli zarówno za Bismarcka, jak i za Hitlera, jak i za Erharda; skłonność do oszczędzania, wyrzekania się konsumpcji bieżącej, a więc i do inwestowania w długoterminowe projekty, dzięki temu u Niemców siłą rzeczy była zawsze wysoka, więc i wzrost produktywności następował szybciej, niż w krajach katolickich, gdzie coś takiego, jak długookresowy horyzont czasowy nie istniał wśród ludności, preferującej minimum egzystencji i dopiero zwiększoną konsumpcję w raju. Proste jak drut.
Gdyby w Niemczech teraz wprowadzić anarchokapitalizm, to nic by się nie zmieniło, nadal istniałyby oddolne organiczne instytucje, bliskie każdemu konserwatyście, natomiast oczywiście zdjęcie karbu państwa podziałałoby jak solidny stymulant, i kolejny cud gospodarczy.
Z kolei wprowadzenie w Somalii (pomijam już niemożliwość tegoż) "ordoliberalizmu" przez Somalijczyków spowodowałoby natychmiast uwiąd rynku, korupcję, rozrost biurokracji i inne typowe problemy znane z innych krajów Afryki. Typ kulturowy tak w Somalii jak i w innych krajach nie sprzyja kapitalizmowi póki co, a pałowanie się nad incydentalnym przypadkiem Kenii przez Kamila jakoś pominęło fakt, że 45% populacji Kenii to protestanci, a 33% katolicy - więc wyznawane przez społeczeństwo wartości są zdecydowanie bliższe kapitalizmowi, sprzyjające akumulacji kapitału i uznawaniu własności prywatnej, niż w islamskiej Somalii - gdzie i tak jest znacznie lepiej, niż w innych rejonach islamskiej Afryki.
Wyznawane przez Karłów Reakcji fetysze dot. ustrojów władzy kompletnie nie biorą pod uwagę rzeczy niezależnych od ustroju, a mianowicie typu duchowego i kulturowego, charakteryzującego społeczeństwo.
Anarchokapitalistyczny kraj katolicki prawdopodobnie rozwijałby się bardziej chaotycznie i mało "ordo" w stosunku do protestanckiego kraju o gospodarce względnie liberalnej - aż w wyniku wyrównywania potencjałów, najbardziej dynamiczne i niezależne jednostki z kraju ordoliberalnego po prostu przeniosłyby się do kraju anarchokapitalistycznych katoli i libertynów, kierując jego gospodarkę na bardziej uporządkowane tory, jak to zawsze miało miejsce w historii.
Ale nie, Kamil chce cudownie uzdrawiać na siłę społeczeństwa za pomocą aparatu przemocy państwowej, bez uwzględnienia typu kulturalnego.
A więc Kamil popełnia ten sam błąd, który popełnili komuniści po 1945 r., i przed którym przestrzegał Stachniuk.

Zaorane.

czwartek, 22 września 2011

Anarcho-communists are fascists

Here's some excerpts from my discussion with an anarchist-communist fascistic scum of the Earth:

>1. Okay firstly mate it is obvious, what one needs: food, water and a place to sleep, everything else is unnecessary.


Says who? You? I happen to disagree. In addition to food, water and a place to sleep, I need your mother to suck my cock, and I pay her cash to also wash the floor.
Other people have other needs, and as long as they exchange them voluntarily on the market, nobody has the right to tell them which of their needs are unsubstantiatied. You have disgraced yourself as a total fascist, you know that?

>2. without Earth we would not exist, not the other way round, so if anything we belong to Earth. Also you are mad if you think earth belongs to you, but not the rest of the human/plant/animal kind.


No, we don't belong to Earth, because Earth is not a person, therefore nothing can "belong" to Earth in a praxeological sense. We, humans, are the only creatures on this planet, who possess rational mind, and therefore, we create laws of conduct and have the right to appropriate the natural resources we find to serve our needs. We are the yardstick of value - not some dead matter around us, which some insane mystics like you revere as a living being.

>3. Why not try telling that to the British monarchy, Kim Jong-il or King Abdullah bin Abdul-Aziz for instance? They have not worked for it but were born to it.


And therefore they have no right to it. As simple as that.

>You are typical greedy capitalist slave lover that puts yourself before humankind and the environment.


I am not slave lover, because I hate slavery, especially when mystics like you force me to accept their insane fascistic dictatorship of "necessary needs", or slavery to the state.
And definitely I put myself, my life and the life of my closest before other humans, and especially before environment, which is a dead matter, or at most - subservient to my needs. Yet I do not destroy environment, and I do not aggress against other people nor their property. We engage in voluntary exchange, and therefore - we serve one another, lifting ourselves to higher standards of living, because any voluntary exchange is beneficial to both parties. You don't understand this simple truth, probably because as a young, inexperienced person, you never worked a job or owned a business, so you don't have any idea what serving humanity really looks like. It means producing for profit, exchanging for profit, selling for profit and buying for one's needs.

>The kind of community you want to see, would encourage the worst of humanity, greed, loyalism, classism, slavery fascism, war, rulism, environmental destruction, cultural destruction, moral destruction, destruction of individualism.


that's funny, because it is precisely the community you would create to serve your insane ideology of "necessary needs". What if some people in your community did not share the notion that owning an iPod is an unnecessary need and would engage in trade to obtain one. Would you kill them? Would you punish them in other way to ensure they would not repeat the sin of exceeding their "necessary needs"? Well, in that case you would have to enforce such "right" by creating a class of ubermenschen to keep the rest of population in order, so that the creed of anarcho-communism is observed at all times. Presto! You have created a society of slaves under the boots of anarcho-communist fascist dictator.
Can't you see how insane you are with such ideas?

Capitalism by far has been the only system which eliminated greed by supplying world with tons of goods - people stopped killing themselves for land, food and slaves; eliminated loyalism by freedom of trade and exchange, freedom of production, freedom of movement, freedom to pursue one's own happiness. Eliminated classism by freedom of occupation, freedom to own property, exchange it and do what one wishes with it; eliminated slavery by freedom to one's own life; eliminated war by global free trade; eliminated rulism by freedom to form one's own business; eliminated environmental destruction by securing property rights and making economic efficiency a key to satisfy consumers - which minimizes waste; opened a fountainhead of cultural blooming - by making poor people afford theatres, operas, cinemas etc., which were earlier only affordable by rich aristocracy; eliminated moral hypocrisy and double standards by introducing equality before the law; and finally, secured individual rights: right to life, property and pursuit of happiness, which were earlier non-existent because of the moral double standard.
It is precisely your world which would eliminate individualism by forcing people to accept the dictatorship of those who say what the "necessary needs" should be.

>If you believe that wealthy people are more intelligent and should have more rights then the average people you are very wrong.


I never wrote that. Nobody can have more rights than others. Wealthy people don't have more rights - they just made more money due to their ingenuity, hard work, entrepreneurship and wise decisions. If you condone taking their wealth from them - then you really take away their rights! You make them unequal before the law, inferior to other people, who receive this looted money.

>wealthy people are greedy have more then need and often bully, rob, cheat and trick people in order to become wealthy, they should be pitied, not be idolized.


Steve Jobs bullies, robs, cheats and tricks people to become wealthy? Warren Buffet robs people by giving them jobs? Are you fucking kidding me? You have never worked a single day in a job serving consumers, so how can you know who should be pitied and who should be idolized? Those, who utilize their talent, skills and wisdom to serve consumers by supplying them with that they need, are definitely to be idolized. On the free market, nobody robs anyone by voluntary exchange. Those, who really rob others, that is, aggress against their property, are dealt with by the police and courts - and nowadays, the biggest robber is the state, which goes unpunished, unfortunately.
In essence, you completely do not understand how economy works, and why people engage in trade. They do it to better their lives - to not live like animals, but like human beings. And those, who make other's lives the best - earn the most money.

>People should not aspire wealthy but should aspire to be honourable, honest and generous, for that is the best of humanity.


Says who? says a life-looser who doesn't know zip about how humanity strives to better itself, yet claims the right to know what's best for us. How pathetic.
People should aspire wherever they want to, as long as they don't initiate force against other people. Period. If you don't like it, just remove yourself from the civilized world - thanks to capitalism, you have the means to do it. You can afford flying to the edge of the world, and then travel into a secluded place, living on canned meat, using modern tools to build yourself a hermitage, and then you can stay there with the rest of your insane bunch. But guess what? You don't do that - because you prefer to live in this greedy society. You are an ungrateful, hypocritical parasite. I wish you die slowly.

poniedziałek, 12 września 2011

O aborcji słów kilka

Dyskusja na łamach Libertarian Papers między polskim libertarianinem Jakubem Bożydarem Wiśniewskim, a legendarnym profesorem Walterem Blockiem nt. legalności aborcji w świetle etyki libertariańskiej, wywołała chyba dość spore poruszenie w środowisku libertarian. Osobiście biorę w tym sporze stronę Blocka, czyli dopuszczającą w pełni aborcję jako kompatybilną z prawami własności. Poniżej nieco moich przemyśleń z jednego z toczonych niedawno sporów.

Jak to Block tłumaczył, priorytet mają prawa własności, w tym przypadku prawo do samoposiadania, i matka, wycofując zgodę na przebywanie w jej ciele zarodka/zygoty/płodu (niezależnie czy uważamy je za człowieka czy nie do końca), ma prawo je eksmitować. Nie zawarła żadnej umowy z płodem - bo go nie było w momencie zgadzania się na seks. Tutaj antyaborcyjni libertarianie wtrącają argumenty typu: jedynym sposobem przyjścia na świat jest zapłodnienie, więc to bzdura że matka nie zawarła umowy z płodem, bo to przecież OCZYWISTE że dziecko musi się najpierw urodzić, by uzyskało pełnię praw, i jest to fakt biologiczny...
Ale to nie zmienia faktu, że matka ma wolną wolę i po prostu po miesiącu bycia w ciąży, o której wiedziała, może przestać wyrażać zgodę na przebywanie w jej ciele innego organizmu. Nie ma siły, by odebrać jej w świetle libertariańskiej etyki prawo do dysponowania własnym ciałem, ponieważ oznacza to uczynienie z niej niewolnika - i kto miałby w ogóle decydować o tym? W libertariańskim systemie mamy tylko prywatnych właścicieli, i nie istnieje prokuratura ścigająca z urzędu przestępstwa bez ofiary - a takim byłby zabieg aborcji: płód wszak nie wykupił polisy ubezpieczeniowej. Może to okrutne dla niektórych, ale jak najbardziej naturalne dla kobiety z niechcianą ciążą. W libertarianizmie po prostu nie można legalnie zainicjować agresji wobec takiej kobiety, chyba, że chcemy państwa - ale wtedy wracamy do punktu zero, i mamy państwo totalitarne.
Co do proporcjonalności, to przede wszystkim pozbycie się agresora ma tutaj priorytet, czyli usunięcie płodu poza obręb ciała matki (tudzież usunięcie bezdomnego poza swoją posesję). Jeśli nie da się tego zrobić bez zabicia płodu, to trudno - wybór właściciela tutaj po prostu ma legalną moc. I tyle. Leży w interesie przeciwników aborcji, by wynaleziono takie metody, które nie uśmiercają płodów, i przekonać kobiety, by z nich skorzystały, zrzekając się wszelkich praw do eksmitowanego płodu, który przeżyje.
No i na koniec - przeciwnicy aborcji jakoś nie pytają o hipotetyczne zdanie płodu, który być może wcale nie chce przychodzić na świat, i matka hipotetycznie idzie mu na rękę, usuwając go przed narodzinami. Też tak może być - dlaczego więc wszyscy przyjmują, że płód chce się narodzić? Może wiedząc, że jest niechciany i matka go nie kocha, wcale nie chciałby przyjść na świat? Pomijam tu czysto biologiczny instynkt przetrwania, niezależny od woli.

piątek, 9 września 2011

Mit zbyt mocnego franka

Mit zbyt mocnego franka

Niedawno miał miejsce bardzo charakterystyczny dla dzisiejszej epoki incydent. Bank centralny Szwajcarii zainterweniował na rynku, i osłabił franka szwajcarskiego, ponieważ jego kurs względem euro i dolara (a także złotówki) uznał za ZBYT mocny, no po prostu. Zbyt duża siła nabywcza Szwajcarów zaniepokoiła władze banku centralnego, i postanowiły one złupić swoich współplemieńców, drukując kupę nowych franków i skupując za nie euro. Kurs poleciał na łeb, na szyję i wszyscy dookoła się cieszą jak dzieci. Analfabetyzm ekonomiczny dla nikogo nie jest powodem do wstydu, a zamach na oszczędności Szwajcarów - nikogo nie oburza.
W normalnym kraju, szef banku centralnego zostałby natychmiast rozstrzelany za sabotaż gospodarczy, zarząd banku wysłany na 20 lat robót przymusowych, bank centralny rozwiązany, a pieniądz pokryty w złocie. A nie, normalny kraj w ogóle nie miałby takich problemów, bo nie zszedłby z pokrycia w złocie - jak zrobiła Szwajcaria w roku 2000, tym samym z grupy krajów normalnych wychodząc.

Przyjrzyjmy się więc temu sztucznemu problemowi mocnego franka.
Frank niewątpliwie umocnił się w ostatnim roku z powodu nieufności do innych głównych walut świata, tj. dolara drukowanego na potęgę przez FED, i euro, drukowanego na potęgę przez ECB. Stąd odpływ kapitału denominowanego w dolarach i euro do strefy franka. Co w tym złego? Co złego w napływie kapitału? Że to niby spekulacja? Panie, cały rynek to spekulacja, i nikt od tego nie choruje. Od tego jest prywatna przedsiębiorczość, od szukania okazji. Cała filozofia interwencji walutowej jest sprzeczna z prywatną przedsiębiorczością, a więc milionami osób wpływającymi swoim działaniem na dynamicznie zmieniający się rynek, doprowadzając do względnej równowagi. Do równowagi właśnie, ponieważ spekulacja pomaga rynkowi znaleźć ten nowy punkt równowagi. Przeszkadzając spekulantom, a więc prywatnej przedsiębiorczości, również na rynku walutowym, rynek z równowagi wyprowadzamy, i konsekwencje zawsze są katastrofalne, o czym mogli się przekonać Brytyjczycy w latach 90tych, kiedy próbowano przeszkadzać Sorosowi.
Tak więc, zamiast pozwolić rynkowi działać, postawiono na inflację, i osłabienie franka. Dlaczego?
Zbyt mocny frank to kłopoty dla szwajcarskich eksporterów?
Ale od kiedy to celem gospodarki jest eksport? Od kiedy celem gospodarki jest wywożenie towarów z kraju? Jest to stary jak świat mit merkantylistów, jakoby dodatni bilans handlowy miał być raison d'etre gospodarki. Aż dziw, że ten kretynizm nadal jest powtarzany nie tylko na wykładach z makroekonomii, ale również w mediach i przewija się w działaniach polityków.
Otóż celem gospodarki jest konsumpcja, a więc import. Korwin powtarza to do znudzenia, i ja również. Eksportuje się tylko po to, by móc potem zaimportować i skonsumować więcej dóbr większej wartości, niż się wyeksportowało - inaczej nie doszłoby w ogóle do transakcji eksportu. Szwajcaria jest krajem małym, bez większych dóbr naturalnych, bez dużych areałów ziemi rolniczej - musi więc importować wszystkie dobra podstawowe, płody rolne, paliwa, surowce. Płaci za to dobrami wysoce przetworzonymi, osiągającymi wysokie ceny pod znanymi markami na całym świecie. Wolny handel z całym światem i podział pracy pozwolił Szwajcarii osiągnąć bardzo wysoki standard życia, mimo iż dawniej był to kraj bardzo biedny, z bardzo głupimi mieszkańcami - nawet w Polsce w XIX w. mówiło się o tępakach pogardliwie "szwajcarzy". Skutek braku morskiego powietrza, a więc jodu. Ale da się pomimo tego osiągnąć bogactwo? Da się. Wystarczy wolny rynek, kapitalizm, prywatna przedsiębiorczość.
Szwajcaria w całym świecie słynie z sektora bankowego, a więc import dóbr do niej równoważony jest również przypływem sporej ilości zagranicznego kapitału, lokowanego w bankach, a nie tylko eksportem dóbr przetworzonych. I właśnie umacnianie się franka tym jest spowodowane. I jest to naturalny proces.
Mocna waluta jest ATUTEM gospodarki danego kraju, więc każdy twierdzący, że waluta jest za mocna i trzeba ją osłabić siłową interwencją, jest oczywiście gospodarczym sabotażystą i należy go rozstrzelać, ponieważ postuluje ograbienie obywateli.
Krótka ilustracja.
Załóżmy że mamy dwa miasta - Warszawę i Kielce. Oba używają tej samej waluty - polskiego złotego. I teraz - w Warszawie pracownik średniego szczebla powiedzmy w sektorze handlu zarabia 3000 polskich złotych, a w Kielcach - 1500 zł, dwa razy mniej. Czyli siła nabywcza jego miesięcznego wynagrodzenia jest dwa razy słabsza, a warszawiak dysponuje dwa razy silniejszą "walutą". Czy to oznacza, że należy siłowo, przez interwencję, osłabić siłę nabywczą warszawiaka, by wspomóc jego EKSPORT? Byłby to kompletny idiotyzm ze stratą dla obu stron.
Mocny frank umożliwia szwajcarskiemu konsumentowi importować dobra za mniej godzin pracy, niż do tej pory, a więc zwiększa jego standard życia. Bezdyskusyjne, prawda? Pomaga też szwajcarskiemu przemysłowi zakupić czynniki produkcji, a więc paliwo, surowce, i żywność, która jako "paliwo" dla robotników, jest również tutaj dobrem kapitałowym, za niższą cenę - przez co dobra produkowane na eksport mogą być sprzedawane taniej na rynkach światowych! Mocny frank więc jak najbardziej pomaga również eksporterom, tym dobrym eksporterom. Mocna waluta jest dobra dla gospodarki.
Niemcy Zachodnie, odbudowując się po II WŚ dzięki wolnorynkowym reformom Ludwiga Erharda, miały bardzo stabilną walutę, Deutsch Markę, której wartości pilnował jak oka w głowie Bundesbank, ludzie nauczeni lekcjami hiperinflacji po I i po II WŚ. Gospodarka niemiecka odbudowała swoją przedwojenną produktywność, światową jakość przemysłu, niezrównaną przez inne kraje, i bardzo szybko Niemcy Zachodnie były znowu liderem w eksporcie produkcji przemysłowej na cały świat. Pomimo, a raczej również dzięki silnej marce niemieckiej. W niczym nie przeszkadzała jej siła eksporterom. Wręcz przeciwnie. Oszczędny naród niemiecki lokował sporą część swojego dochodu w bankach, co obniżało stopy procentowe bez ekspansji pustego kredytu, i dzięki temu gospodarce nigdy nie brakowało kapitału dla inwestycji powiększających produktywność gospodarki i opłacalność eksportu, a standard życia rósł z roku na rok. Pomimo przegranej wojny i zrujnowania kraju, Niemcy w moment prześcignęły socjalistyczne molochy - Wlk. Brytanię i Francję, chorego człowieka Europy.
Ta właśnie siła niemieckiej marki i niemieckiej gospodarki były powodem, dla którego Francja - kraj, który nie powinien istnieć, forsowała tak zaciekle projekt Unii Europejskiej i wspólnej europejskiej waluty niezależnej od Niemiec. Ale o tym więcej w książce Philippa Bagusa "Tragedia euro".
Morał jest taki - waluta musi być pozostawiona całkowicie wolnemu rynkowi, banki centralne muszą zniknąć, a przepisy o prawnym środku płatniczym zaorane. Wtedy wyłoni się standard kruszcowy pieniądza, który gwarantuje znacznie większą stabilność waluty i eliminuje inflację i cykle koniunkturalne. Jednak po ostatnich wydarzeniach widać, jak daleko jesteśmy od tego ideału, i jak bardzo nauka o pieniądzu musi być przypominana każdemu.

niedziela, 21 sierpnia 2011

Why Anders Breivik's killing spree should surprise no one

We, people of reason, base the universal ethic of human conduct on the non-aggression principle. That is - nobody has the right to initiate force against another person. Why is that so? Because all human beings are bestowed with equal right to life and property - it is the categorical imperative on which all universal laws must be based upon to remain valid as laws qua laws. If we concede to some persons the privilege to initiate force - we create two seperate classes of beings - subhumans who are stripped of their right to life and property, and ubermenschen who have the privilege to take life and property from the underpriveledged class. This divide is completely arbitrary, regardless of the rationale we are taught to believe. It is always a breach in the natural, universal law of human conduct - the breach in non-aggression principle.
States and governments all over the world operate on this fallacy. They force upon people their vision of morality, in which government officials have this mysterious privilege to initiate force upon all others, by taxing, regulating, drafting and beating into submission, while the non-privileged majority is banned from defending itself against this obvious injustice. The official government mythology which we are forced to learn at schools and from media, states that it is an inevitable historical fact that we need this scheme of things, that is - a class of ubermenschen who can beat us into submission and tax us dry, so that we may remain free, happy and prosperous. And the rationale for modern democratic governments to initate force against us, is that they are not tyrannical like absolute monarchies, only because governments act under objective law, and are subjected to democratic control. Yeah, of course. A policeman can freely use legally sanctioned force against innocent people to ensure that they remain free, happy and prosperous, and his victims may rely on a democratic control to ensure their safety. Somehow it does not work that way, does it?
Anyway, government people may beat us, rob us, kill us - as long as they follow the law (which they wrote themselves) and wear uniforms. By this magick of written law and worn uniform, the class of ubermenschen may initiate force and we may not defend ourselves. Quite neat, huh?

Now, enter Anders Behring Breivik.
By shooting to death 69 kids, he surely transgressed the non-aggression principle. But, precisely, why do all the mainstream media, politicians and public opinion condemn him? They are not libertarians. They do not uphold non-aggression principle as an absolute axiom, as we do. Why do they think that Anders Breivik committed a crime, while soldiers in Iraq or Afghanistan, or SWAT policemen during a raid are not criminals? Huh? Why the dividing line?
It is quite baffling.
Did Anders Breivik wear a uniform? He did.
Did Anders Breivik act under objectively defined law? He did.
Well, he wrote his manifest himself - just like government who writes his own tyrannical laws.
What differentiates Anders Breivik from a murderous policeman, soldier or a tax collector?
Listen closely. NOTHING. NOTHING AT ALL. Actually, Breivik, as a private entrepreneur at initating force, was definitely more effective in dealing violence, than public counterparts.
So why all the condemnation on the behalf of aggression-tolerating hypocrites in the mainstream?
I tell you why. Breivik showed that government does not have monopoly on uniformed, legitimized killing of innocents. I repeat: By killing 69 kids on Utoya, BREIVIK SHOWED that government does not have monopoly on uniformed, legitimized killing of innocents. In other words, government is exactly the same murderous monster, using the same rationale for his actions, as Anders Breivik is. JUST THE SAME.

Either you accept non-aggression principle in its absolute - that is, nobody can have the privilege to beat, rob, and kill with impunity; or everyone is equally entitled to such actions. There is no rationale for governments to possess this magickal exceptionality. On what basis? On what morality? Definitely not on rational ethics of liberty.
Either you see this statist fallacy through - or you may one day end up with a bullet up your head, either from a government official acting under 'objective law' and 'democratic control' - or from a disgruntled, disillusioned rebel wearing a freemason uniform, and acting under his, equally 'objective law'.
There is no grey area here. Government is murder.

P.S.
One more thing. People are so disgusted with these Norwegian murders, yet, probably most of them, not only accept government's privileged position as a monopolistic killer of innocents - but they also accept and tolerate such popculture icons as Che Guevera, killer of children, Franklin Delano Roosevelt, killer of children, Winston Churchill, killer of children, and Woodrow Wilson, killer of children. And they are disgusted by Breivik? Why so? Ha! Because he challenged the status quo of government killing incorporated?
Nowadays, violent thugs, like those looters in London riotings, are usually excused by media pundits and psychologists, as a product of degenerated, bourgois, capitalist society of scarcity and lack of opportunities. Especially when a given thug is a black unemployed, welfare-sucking parasite from a 'broken family'. In the eyes of the brainwashed public, he's not really guilty, because the public has been bullied into accepting its own guilt as a dysfuncional society, which breeds poor souls like these thugs.
Therefore, using this popular idiotic explanation and rationalization for crimes, this Marxist theory of human behaviour, we may as well consider Anders Behring Breivik a victim of society, not really guilty, but in fact, a terribly maimed poor soul, tormented by the same socialdemocratic, Marxist Norway which expiates horrible crimes perpetrated by immigrants on its own population.

I don't have anything else to add.
If you accept the right of government to initiate force - you accept that Anders Breivik is innocent. Therefore, you accept my right to exterminate you too. So kill yourself before I do!

poniedziałek, 15 sierpnia 2011

Nowa płyta Białej Pięści

W niecałe dwa tygodnie nagrałem nową płytę Białej Pięści, z bezkompromisowym hard funkowym brzmieniem, wypasionymi partiami basu, i orającym lewaków i egalitarystów przesłaniem.
Do przesłuchania tu: LINK

Pod koniec sierpnia powinna być dostępna limitowana wersja CD z wkładką z tekstami.

piątek, 22 lipca 2011

Antyamerykańska choroba

Na zabawnym lewicowym portalu nacjonalista.pl pojawił się jakiś czas temu artykuł niejakiego Bogdana Kozieła pt "Powrót Umarłych". Polecam zapoznać się z tym przydługim stekiem płaczliwych bredni, gdyż doskonale obrazuje on umysł osobnika oszalałego z nienawiści do siebie samego. Mamy tu do czynienia z pełną mistycyzmu i irracjonalnego zacietrzewienia tyradą przeciwko, właściwie nie wiadomo czemu. Antyamerykanizm z perspektywy zatroskanego o Europę arystokraty? Bynajmniej. Jako amerykańskie, atakowane jest tutaj wszystko, co ludzkie - a więc przedsiębiorczość, dążenie do zmiany swego położenia, sprzeciw wobec ucisku kastowego, racjonalność ekonomiczna i tak pogardzana przez lewicę wolność. Amerykańscy pionierzy nazywani są przez autora złodziejami i mordercami, widocznie zapomina on o całej zgrai europejskich książąt, baronów, hrabiów, biskupów i monarchów, którzy nikim więcej niż zwykłymi rzezimieszkami nie byli. Europa, dusząc się pod butem merkantylistycznej tyranii, była kloaką świata, którą co odważniejsi i mający najmniej do stracenia śmiałkowie opuszczali, by szukać nowego lepszego życia za oceanem. W Europie pozostała właśnie ta gorsza część - niewolnicy i ich oprawcy. I to tak bulwersuje Bogdana Kozieła, ponieważ sam podświadomie zdaje sobie sprawę z tego, że jest potomkiem pańszczyźnianego chłopa, którego życiową rolą jest przyjmować na swe plecy sążne ciosy batoga. Stąd nienawiść do kraju wolnych i dzielnych, do Stanów Zjednoczonych.
Te "profańskie", "masońskie" ideały, na których rzekomo 'złodzieje i mordercy' zbudowali Amerykę, to właśnie ideały kromianiońskich pionierów, którzy 30 000 lat temu zasiedlali Europę - samowystarczalność, odpowiedzialność, ciężka praca i heroiczne napięcie woli mocy, nieugiętej pod naporem przeciwności. Te same cechy przejawiał amerykański osadnik, amerykański rzemieślnik, wyzwolony z feudalno-cechowego systemu krępującego przedsiębiorczość w Europie, amerykański handlarz, który nie musiał opłacać ceł na każdej rogatce, amerykański biznesmen, któremu nikt nie przeszkadzał zaspokajać najpilniejszych potrzeb konsumentów. Człowiek mógł wreszcie realizować swoje faktyczne dziejowe posłannictwo - budować cywilizację wolnych ludzi. Bez kasty pasożytów, spijających życiową esencję, jak w Europie i reszcie pogrążonego w mroku niebytu świata.
Żadnego bełkotu o sakralnej geografii, powinnościach wobec Boga i Cesarza, przywilejach kastowych, namaszczonej pozycji króla, dziesięcinie, legitymizmie i całej reszcie spuścizny troglodyckich jaskiniowców, których wolni kromaniończycy do końca nie wytępili w paleolicie. Wolność, własność i prawo dążenia do szczęścia - tyle i tylko tyle potrzeba, by korona stworzenia - człowiek - mogła rozwinąć swój potencjał na Ziemi. Oczywiście Bogdan Kozieł, duchowy niewolnik Talmudu, określi to mianem satanizmu czy innej degeneracji, mimo iż taka postawa jest w pełni zgodna z prawdziwą nauką Kościoła Katolickiego - no, ale jak mówiłem, resentyment tego typu ma charakter lewicowo-talmudyczny, a nie wolnościowo-ludzki.
Faktem jest, że dzisiejsze USA nie mają nic wspólnego z wolnościową wizją Ojców Założycieli, właśnie dlatego, że zostały zainfekowane talmudyczno-lewicowym wirusem prosto z Europy, za sprawą czysto heglowskiego ukąszenia. Prusycyzacja elit amerykańskich, trwająca od połowy XIX w., najpierw zaowocowała amerykańskim imperializmem, kompletnie sprzecznym z doktryną Monroe'a i ideami pokojowego wolnego handlu z całym światem; potem, co opisuje Gabriel Kolko w "The Triumph of Conservatism", sojuszem Wielkiego Rządu z Wielkim Biznesem, a więc stworzeniem państwa korporacyjnego - faszystowskiego, i miało to miejsce zaraz przed wybuchem I WŚ. Potem już poszło z górki. Wtedy dopiero pojawił się amerykański tylko z nazwy, mesjanizm - czyli szerzenie demokracji za pomocą oręża. Demokracji, której w Ameryce miało nigdy nie być wg założeń Ojców Założycieli, gdyż widzieli we władzy ludu równie wielkie zagrożenie dla wolności, jak we władzy tyrana. Demokracja w Ameryce, to skutek europeizacji-prusycyzacji elit amerykańskich, przymusowej państwowej edukacji, która wychowała pokolenia uległych, wzorowych obywateli, już zindoktrynowanych na postrzeganie Ameryki nie jako kraju wolnych i dzielnych, lecz rodzinnego domu troskliwego wuja Sama, który wymaga lojalności, posłuszeństwa i poświęcenia, a w nagrodę nakarmi, pogłaszcze po główce i wręczy medal za szerzenie demokracji.
To przywleczony z Europy etatyzm, kult państwa, zniszczył amerykańską wolność i filozofię amerykańskiego modelu ograniczonego rządu - a nie 'masońskie' ideały Ojców Założycieli, o których późniejsze pokolenia zupełnie zapomniały.
Lewicowo-rewolucyjny portal nacjonalista.pl, przeżarty myślą talmudyczną i chronicznym odwróceniem wszelkich pojęć zrozumiałych dla człowieka Zachodu, tylko wpisuje się w ten trend niszczenia idei wolności człowieka i propagowania jedynej słusznej wizji niewolnika na kolanach przed ołtarzem Molocha - państwa.

sobota, 2 lipca 2011

Lekcja ekonomii dla prof. Kołodki

Dziś zajmiemy się postacią profesora Grzegorza Kołodki, i tym, co ostatnio napisał i zatytułował "Nowym planem gospodarczym dla Polski".
Przede wszystkim zacznijmy od właściwej introdukcji. Grzesiek, jesteś tępym keynesistowskim ćwokiem, a to, co piszesz, dyskwalifikuje cię zupełnie w oczach poważnego ekonomisty.
Po tym wprowadzeniu możemy przejść do treści artykułu tego zasrańca.

Czas biegnie. Paradoksalne dla jednych jest to, że znowu nastał okres, kiedy piętrzą się nierozwiązane problemy, gdyż więcej ich przybywa, niż ubywa. Paradoksalne dla innych jest to, że teraz sami muszą przyznać, że mechanizmy rynkowe nie są w stanie ich rozwiązać.

Potrzebna jest dobrze skoordynowana ingerencja państwa. W obecnej sytuacji jej konwencjonalna forma jest już niewystarczająca. Potrzebne są specjalne działania wykraczające poza tradycyjne ramy, zawodzą bowiem zwykłe mechanizmy demokracji. Z punktu widzenia ekonomicznej racjonalności okazują się one mało skuteczne.


Grzesiek, ćwoku, powiedz mi, proszę, jakie to mechanizmy rynkowe nie są w stanie rozwiązać nierozwiązanych problemów? Kiedy to ostatni raz w ogóle władze pozwoliły mechanizmom rynkowym działać? 100 lat temu? Z roku na roku przybywa przepisów i prerogatyw państwa, ingerującego w gospodarkę całkowicie dowolnie i arbitralnie z pomocą swej armii biurokratów. Które to mechanizmy rynkowe miałyby w ogóle działać, by rozwiązać te 'nierozwiązane problemy'? Wiesz w ogóle o czym ty mówisz, keynesistowska spierdolino? Wiesz, czym się charakteryzuje rynek - nie żaden mechanizm, tylko proces, bo działanie rynku - to działanie ludzi, a nie martwej materii. Tylko, by ludzie działali, to trzeba im pozwolić, a nie pod przymusem siły zakłócać proces rynkowy.
Co ty tam jeszcze postulujesz? Dobrze skoordynowaną ingerencję państwa? To znaczy przyznajesz, że dotychczasowa, przesadna ingerencja państwa była źle skoordynowana? Chociaż tyle. Niestety, jako ekonomiczny dyletant, nie znasz najważniejszych pozycji z zakresu ekonomiki interwencjonizmu, a mianowicie książek "Interwencjonizm", "Biurokracja" oraz "Planowany chaos" Ludwiga von Misesa, największego ekonomisty XX w. Jak wiadomo, nie można nazywać się poważnym ekonomistą bez znajomości tych pozycji, więc dyplom komunistycznej uczelni, który posiadasz, kwalifikuje cię jedynie na stanowisko konserwatora powierzchni płaskich w prywatnej firmie.
Wracając do twojej wesołej twórczości, przypomnę ci więc, melepeto, że państwo - tak samo jak rynek - to nie jakiś mechanizm, tylko ludzie. Różnica między działaniem państwa, a rynku jest taka, że relacje na rynku są dobrowolne - a państwo stosuje przymus. Mamy więc do czynienia z zupełnie inną strukturą bodźców oddziałujących na członków aparatu państwa, jak i na ofiary państwowej przemocy, eufemistycznie zwanej ingerencją. Członek aparatu państwa, w odróżnieniu od uczestnika rynku posługującego się systemem cen, jest w stanie kompletnej niewiedzy na temat potencjalnych jak i faktycznych skutków i następstw swoich działań - nie potrzebuje jej, gdyż sukces bądź porażka jego działań tak naprawdę go nie obchodzi. Finansuje swoją działalność pod przymusem zdzierając podatki z sektora prywatnego, a nie zaspokajając żądania konsumentów - więc to, co się stanie po danej ingerencji, mało go obchodzi. Ważne jest dla niego tylko to, że jego bezpośredni przełożony z klucza politycznego jest zadowolony, a strumień zrabowanych obywatelom przychodów pozostaje niezakłócony.
W związku z tym jakakolwiek mowa o "dobrze skoordynowanej ingerencji państwa" to pobożne życzenia intelektualnego onanisty, ale nie poważne stanowisko naukowe. Kołodko o tym nie wie, ponieważ nie rozumie elementarza ekonomii. Istnienie sprzężenia zwrotnego między celem działania a działającym jest czymś oczywistym na rynku, dostarcza działającemu natychmiastowej bądź oczekiwanej w przyszłości odpowiedzi na skuteczność danego działania - czyli np. przedsiębiorca odnotowuje zyski lub straty i w oparciu o nie, czyli o kalkulację ekonomiczną, dopasowuje przyszłe działania do tych informacji otrzymanych z rynku, by rezultaty kolejnych działań bardziej go zadowalały. Urzędnik państwowy nie jest w stanie tego zrobić, ponieważ nie istnieje żaden mechanizm, ani proces koordynacji działań opartych na przymusie i przymusowym ich finansowaniu - poza jeszcze większym przymusem, przychodzącym z góry, od herszta, i od herszta wszystkich hersztów w danym politycznym układzie, dysponującego największą siłą przymusu.
Ale wystarczy popatrzeć, co Kołodko pisze dalej - "zawodzą bowiem zwykłe mechanizmy demokracji. Z punktu widzenia ekonomicznej racjonalności okazują się one mało skuteczne.". Bingo, w rzeczy samej, skurwysynu. Doskonale widzisz, że w demokracji ten instytucjonalny przymus, jako jedyny czynnik koordynujący działanie hordy biurokratycznej, jest za słaby i nie pozwala na takie naginanie rzeczywistości ekonomicznej, o jakiej sobie zamarzyłeś, faszystowski frustracie. Więc nawołujesz już całkiem świadomie do nowego lepszego faszyzmu, nowego planu gospodarczego dla Polski, gdzie archaiczne przesądy demoliberałów będą wyplenione. Czyż nie?

Kolejny fragment tej intelektualnej defekacji:
Polska, kontynuując dzieło transformacji, powinna powrócić na ścieżkę szybkiego wzrostu gospodarczego rzędu 5-7 proc. rocznie. Aby taka dynamika była długookresowa, rozwój społeczno-gospodarczy musi opierać się na czterech filarach: szybkim wzroście, sprawiedliwym podziale, korzystnej integracji i skutecznym państwie.


No nie ma bata, Polska powinna powrócić do szybkiego wzrostu i już! Też mi odkrycie. Popatrzcie jednak na te slogany: sprawiedliwy podział (oczywiście wg kryteriów Grzesia), korzystna integracja (cóż to za słowozlep? nie wiadomo), skuteczne państwo (czyli po prostu bardziej bezkarni urzędnicy).

Kroczenie taką ścieżką może doprowadzić do dochodu na mieszkańca ok. 35 tys. dol. (wg parytetu siły nabywczej) już w połowie następnej dekady.


No nie ma bata, po prostu musi doprowadzić, bo Grześ Kołodko tak mówi. Przypomnę ci więc, że w połowie następnej dekady dolar będzie wart tak mało, że spokojnie 35 tys. USD per capita przekroczymy, więc twój plan się ziści, choć może niekoniecznie w tej postaci, o jakiej śnisz mokre sny.

Wymaga to wszakże konsekwentnie realizowanej strategii zrównoważonego rozwoju, przy czym chodzi o równowagę w trzech fundamentalnych aspektach: równowaga ekologiczna (imperatyw przechodzenia na technologie materiało- i energooszczędne), równowaga społeczna (imperatyw mniejszego zróżnicowania w podziale dochodów i radykalnego ograniczenia zakresu wykluczenia społecznego, w tym bezrobocia), równowaga ekonomiczna (imperatyw kontrolowanego deficytu na rachunku obrotów bieżących oraz limitowany deficyt budżetu i zadłużenia publicznego).


No tutaj już mamy srogi ejakulat pełen sloganów i nowomowy. Oczywiście ani słowa o przedsiębiorczości, wzroście udziału sektora prywatnego, zaspokajaniu potrzeb konsumentów. Wszystko podporządkowane faszystowskiej wizji proroka Grzegorza, ciskającego imperatywy!
Jak więc rozumieć ten bełkot?
Równowaga ekologiczna - niestety, tylko rynek jest w stanie zdecydować, kiedy przejść na technologie bardziej materiało- i energooszczędne, a więc kiedy konsumenci będą dysponować na tyle dużą siłą nabywczą, by bez obniżenia swojej użyteczności nabywali produkty wykonane w droższej technologii. Ingerencja państwa w tym zakresie oznacza z jednej strony zubożenie konsumentów, odebranie im możliwości decydowania, a z drugiej - zakłócenie rynkowego procesu wdrażania nowych technologii wg rachunku ekonomicznego. Oczywiście ktoś taki, jak Grzegorz Kołodko, który nigdy nie prowadził własnej firmy z prawdziwego zdarzenia, takie pojęcia jak 'rachunek ekonomiczny' traktuje jak jakieś burżuazyjne zabobony. Wszak liczy się tylko IMPERATYW! Niestety, jak działa państwowy imperatyw w kwestii wdrażania tzw. zielonych technologii, to widać - zapaść przemysłu, spadek poziomu życia, gigantyczny wzrost kosztów utrzymania dla najmniej zarabiających.
dalej...
Równowaga społeczna - ograniczenie zakresu wykluczenia będzie niestety niemożliwe, jeśli wprowadzi się imperatyw równowagi ekologicznej, ale spójność logiczna nigdy nie była mocną stroną nazistowskich wypierdków jak Kołodko. Nie mogę też pojąć obsesji tych zwierząt na punkcie mniejszego zróżnicowania w podziale dochodów, tak, jakby istnienie ludzi bardzo bogatych, obok bogatych, średniozamożnych i najmniej zarabiających, było jakimś groteskowym, ohydnym wynaturzeniem. Przypomnę, że ludzie nie są równi, i ci najbardziej pracowici, przemyślni i obdarzeni talentem przedsiębiorczym, najlepiej są w stanie zaspokoić żądania konsumentów - więc stają się bardzo bogaci, bo konsumenci ich wynagradzają hojniej, niż innych uczestników rynku. Istnienie bardzo bogatych jest więc oznaką zdrowia gospodarki. Jak więc Kołodko zamierza zredukować to zróżnicowanie w podziale dochodów? Można się tylko domyślać, iż chodzi o ulubioną przez keynesistów EUTANAZJĘ rentierów...
Słowo-klucz - wykluczenie społeczne, w sumie nie wiadomo, o co chodzi. Wykluczony społecznie to był niewolnik w starożytnym Rzymie, parias w społeczeństwie kastowym, czy bezprizorny w sowieckiej Rosji - o więźniach Gułagów nie wspominając. We współczesnym kraju socjaldemokratycznym nikt nikogo społecznie nie wyklucza, wręcz przeciwnie - wszystkie państwowe instytucje wszak z tym mitycznym wykluczeniem walczą. Zwłaszcza przez dawanie nierobom pieniędzy, i tym podobne praktyki. Skutek jest właśnie taki, że zwiększa się liczba nierobów - a więc ilość gęb do wyżywienia, a produktywność gospodarki proporcjonalnie nie wzrasta, jak miałoby to miejsce w ustroju rynkowym, gdzie praca na rzecz konsumenta jest czymś normalnym. Reasumując, to państwo opiekuńcze wyklucza sporą część ludzi społecznie, przez dawanie zasiłków, co permanentnie wyrywa ich ze społecznego podziału pracy i integracji z życiem społeczności.
Znowuż jest to zagadnienie za trudne dla Kołodki, który woli opierać się na schematycznych hasłach, zamiast dogłębnie poznać zagadnienie.
Słuchaczom Radia Żelaza nie muszę też chyba tłumaczyć, że plaga bezrobocia to nieodłączny element państw opiekuńczych, w tym Polski, gdzie zasiłki dla bezrobotnych oraz wysokie pozapłacowe koszty pracy tworzą grupy ludzi, którym nie opłaca się pracować - oraz grupy przedsiębiorców, którym nie opłaca się nikogo zatrudnić. Abecadło ekonomii, poza intelektualnymi możliwościami profesora Kołodki.
Co mamy dalej?
Równowaga ekonomiczna - imperatyw kontrolowanego deficytu! Cóż za odkrycie, godne Nobla!! Ale dlaczegóż tylko kontrolowany deficyt, i przez kogo niby? Zakaz deficytu - zakaz zadłużania przyszłych pokoleń, to jest odpowiedź na problem długu publicznego, a nie jakieś półśrodki. No ale znowuż muszę się przyczepić do braków praktyki biznesowej Grzesia. Po prostu ten człowiek nie wie, że prywatna firma, której doradzałby "kontrolowany deficyt", po paru latach padłaby na pysk, ponieważ żaden inwestor nie finansowałby firmy tak finansowo niepłynnej. Ale że państwo może zdzierać z ludzi podatki przemocą, to dla Grzesia stan permanentnego zadłużenia jest czymś normalnym. Obywatel nie może sprzedać swych udziałów w tak źle zarządzanym państwie.

Cóż, w dalszej części artykułu Kołodko wreszcie napisał coś z sensem - a mianowicie, iż niezbędne jest [ekhm] 'względne zrównoważenie finansów publicznych' i redukcja wydatków. Niestety dodał, iż również zwiększenie dochodów poprzez podniesienie podatków. Ah, ci keynesiści, niewolnicy tegoż nieszczęsnego równania, nie rozumieją, że zasoby odciągane z gospodarki czy to poprzez podatki - czy poprzez wydatki rządu - to właśnie przyczyna gospodarczych niepowodzeń, niskiego realnego wzrostu, bezrobocia, małej konkurencyjności firm, załamania się eksportu itd. Im mniejszy budżet państwa, tym lepiej dla gospodarki, ponieważ wtedy może działać efektywnie prywatna przedsiębiorczość, zaspokajając żądania konsumentów. Ale jest chyba jasne, że dla Kołodki i reszty faszystów to nie konsument i jego szczęście są celem gospodarki, tylko IMPERATYWY wzięte kompletnie z powietrza, i mokrych snów o potędze proroka Grzegorza.

W dalszej części artykułu Kołodko wymienia 9 punktów granicznych planu dostosowania fiskalnego, ale to już pozostawiam słuchaczom do oceny i wyciągnięcia wniosków. Nie będzie to trudne.

Grzegorz Kołodko to typ człowieka, który w latach 30-stych tworzyłby jakże efektywne plany ożywienia gospodarki Niemiec przez jak najbardziej efektywną likwidację firm żydowskich i alokowanie uwolnionego w ten sposób kapitału, by minimalizować wykluczenie społeczne niemieckiej klasy robotniczej. Bo przecież mechanizmy rynkowe zawiodły, czyż nie?
On doskonale wie, że nie zawiodły - tylko nie pozwolono im działać. Nie pozwolono, by takie szuje jak on, na stanowiskach urzędniczych, mogły zabawiać się przestawianiem pionków na ekonomicznej szachownicy. Pogrobowiec Keynesa i Hitlera, Grzegorz Kołodko, to niebezpieczny szaleniec, nikczemny amoralny makiawelista, którego jedynym celem jest zniszczenie gospodarki rynkowej i oddanie władzy nad ludźmi biurokratycznej kaście Nadludzi, którym już nikt się nie sprzeciwi - a na tronie Naczelnego Planisty zasiądzie sam prorok Grzegorz.

Ty kurwo ty kurwo ty kurwo ty kurwo TY KURWO

piątek, 3 czerwca 2011

Banki z rezerwą cząstkową, łopatologicznie...

Spróbuję łopatologicznie...

Mam 10 uncji złota. Zanoszę je do oddziału Banku Amsterdamskiego z prostego powodu. Noszenie ze sobą na zakupy 10 uncji złota jest uciążliwe i niebezpieczne, poza tym musiałbym je dzielić na drobne części przy użyciu nożyc i kowadełka.
Dostaję w zamian z Banku certyfikat-banknot opiewający na 10 uncji złota. I teraz mogę iść na zakupy, używając banknotu jak mojego złota, ale nie będąc obciążonym złotem, i nie obawiając się że zgubię :lol: Kupuję coś za jedną uncję, to dostaję resztę w banknotach Banku Amsterdamskiego 5 oz i 2 po 2 oz. Handel kwitnie, złoto tkwi w skarbcach Banku, a my wymieniamy się jedynie tytułami własności do tego złota. Na koniec roku uiszczam roczną opłatę za korzystanie z tych udogodnień w usługach depozytowo-rozliczeniowych.

A teraz załóżmy, że mam te same 10 uncji złota, ale wszystkie banki działają w rezerwie cząstkowej.
Idę do takiego banku, dostaję certyfikat na 10 uncji złota. Ok, wszystko jak dawniej.
Ale bank, korzystając z tego, że nie wrócę po moje złoto, tylko będę używał jego banknotów (tytułów własności), natychmiast pożycza 90% mojego złota (9 uncji) Ziutkowi, również poprzez emisję swoich banknotów (tytułów własności) na 9 uncji (powiedzmy, jeden banknot 5 oz, 2 po 2 oz.). Ziutek idzie na zakupy, i ja idę na zakupy. Ja mam 10 uncji do dyspozycji, Ziutek ma 9 uncji. A skąd on ma 9 uncji? ano jego siła nabywcza powstała z powietrza, wskutek operacji kredytodawczej banku z pomocą mojego złota - którego tytuł własności mam też JA. Czyli Ziutek ma tytuł własności do 9 uncji mojego złota - i ja mam ten tytuł, w tym samym czasie! IMPOSYBYLIZM PRAWNY!
A jednak, takie są konsekwencje przywileju rezerwy cząstkowej.
Wydane banknoty - tytuły własności, niczym się nie różnią od siebie. Mój uprawniony banknot na 10 uncji, i banknoty Ziutka na nieistniejące złoto.
Wydaję 10 uncji na samochód, sprzedawca bierze moje 10 uncji. Ziutek wydaje swoje fiducjarne 9 uncji na wzmacniacz lampowy. Sprzedawca bierze jego banknot - tytuł własności do mojego złota. Siła nabywcza Ziutka, stworzona ex nihilo, wytworzyła popyt na dobro bez uprzedniego wytworzenia podaży innych dóbr. Zdarza się to oczywiście przy udzielaniu kredytu, tylko że wtedy oszczędzający powstrzymuje się od konsumpcji bieżącej - więc podaż nie jest obniżona przez to, co skonsumuje - starcza więc dla kredytobiorcy. W naszym przypadku ja nie powstrzymałem się od konsumpcji - wydałem moje 10 uncji złota za pośrednictwem banknotu, na samochód. Ziutek wydał z kolei 9 uncji MOJEGO złota za pośrednictwem swojego banknotu. Coś się nie bilansuje! W dodatku wywołuje to natychmiastową inflację - cena wzmacniaczy lampowych rośnie, natomiast nie spada cena innych dóbr, ponieważ nic nowego nie zostało wyprodukowane, ani ja nie powstrzymałem się od konsumpcji.
Teraz sprzedawca wzmacniaczy idzie do banku z banknotami Ziutka, odebrać swoje 9 uncji złota, bo nie ufa takim ścierwom jak Ziutek. Bankowi zostaje 1 uncja onegdaj mojego złota, które teraz prawnie należy się sprzedawcy samochodu, który kupiłem. On jednak nadal ufa mnie i mojemu banknotowi na 10 uncji. Funduje zań nową kuchnię żonie, płacąc fachowcom, a ci płacą podwykonawcom, i tak dalej - tym samym 10 uncji złota jest w obiegu, mimo iż w banku pozostała 1 uncja mojego dawnego złota, resztę wziął sprzedawca wzmacniacza Ziutka. W pewnym momencie oczywiście ktoś tę uncję zabierze, KTO PIERWSZY TEN LEPSZY, bo dla innych nie starczy i zostaną z bezwartościowymi banknotami - mimo iż pierwszy banknot, jaki został mnie wydany, był w 100% pokryty moim złotem.
I tak bank upada.

Ewidentnie oszustwo pojawia się już w momencie udzielenia Ziutkowi kredytu konsumpcyjnego.
Oczywiście to samo dzieje się przy kredytach inwestycyjnych, tam następuje inflacja cen czynników produkcji, ORAZ dóbr konsumpcyjnych - ponieważ deponenci nadal kupują dobra konsumpcyjne, myśląc, że ich złoto tkwi w skarbcu.
Stąd bzdurą jest konstatacja że podpisujący umowy depozytu-który-jest-pożyczką mają świadomość, iż udzielają tak naprawdę pożyczki, skoro wydają banknoty (albo płacą przelewem) na dobra konsumpcyjne, tym samym powodując niedobór realnych oszczędności na sfinansowanie projektów inwestycyjnych - fundowanych z kredytu pochodzącego z tych samych pieniędzy, które oni wydali na telewizory, kurwy, hamburgery i wakacje w tropikach.
Im bardziej skomplikowana, zaawansowana gospodarka - tym trudniej i wolniej tego typu oszustwa, a więc i zniekształcenia w strukturze produkcji, wychodzą na jaw - ale w końcu wychodzą, bo rynek jest nieomylny, i kryzysy są wówczas bardzo bolesne.

Przy optymistycznym założeniu, że w systemie wolnej bankowości z rezerwą cząstkową, tego typu oszustwa byłyby skutecznie kontrowane wzajemnymi rozliczeniami między bankami i odpływem złota z banków nadmiernie ekspandujących, nie wyeliminowałoby jednak w ogóle cykli koniunkturalnych, i kryzysy przychodziłyby z regularnością miesiączki - a pewna grupa ludzi nadal traciłaby część oszczędności, podczas gdy bankierzy i ci, co byli 'pierwsi więc lepsi', bogaciliby się kosztem latecomerów.
Ten ewidentnie nieefektywny system bankowy, prowadzący do redystrybucji (na mniejszą, niż dziś, ale zawsze istniejącą, skalę), należy zastąpić systemem stabilnym, ze 100% pokryciem depozytów na żądanie.
I żadne kruczki prawne, czy semantyczne, nie zmienią postaci rzeczy - dwóch ludzi z tytułami własności do tego samego złota, to nie jest normalna rzecz.

"Przyzwolenie na podwójną penetrację tej samej bladzi nie oznacza, że tak samo można dać się wyruchać przez bank!"

wtorek, 31 maja 2011

System modalny w muzyce

Od lat próbuję ludzi nauczyć systemu modalnego, ale zazwyczaj nic nie kapują, i najczęściej słyszę właśnie coś takiego "ale przecież to wszystko to samo, bo te same dźwięki" itd.

Więc jeno parę spostrzeżeń:

1. Każda skala ma inny charakter brzmienia, który jest w stanie wychwycić nawet średnio wprawne ucho. Jeśli nie słyszysz różnicy między A eolską a A dorycką - przestań grać.

2. Skala, w której pisana jest melodia, determinuje użyte akordy - których zadaniem jest podkreślanie pewnych charakterystycznych elementów skali, lub robienie voicingów - dodatków uzupełniających melodię. Wszystko zależy od rodzaju muzyki - w jazzie voicingi typu bsus2, #11, b13 to norma. Natomiast kwestią fundamentalną jest sposób konstrukcji utworu. Jeśli jest to utwór pisany akordami, a tak było przez dużą część historii muzyki, i jest to sposób który w sumie dominuje w muzyce zachodniej - to melodia będzie wówczas podlegała akordom, i basista też powinien przyjąć rolę służebną wobec akordów i melodii, i co najwyżej podkreślać charakterystyczne dźwięki - już zdeterminowane przez kompozytora. Solista podczas solo ma więcej swobody, ale też jeśli sekcja trzyma się rygoru akordów, to w pewnym momencie już zacznie się gonienie w piętkę...
dlatego wymyślono podejście modalne!
3. W podejściu modalnym to skala dominuje i wyznacza reguły. Pod skalę pisane są akordy utworu, i to solista narzuca charakter harmoniczny, a nie sekcja. Jeśli utwór jest np. w D doryckiej - to jest, i sekcja ma grać takie voicingi, by uzupełniać solistę na D doryckiej, ale obie grupy mają znacznie więcej swobody.
To podejście, wymyślone najpierw w jazzie, rozpowszechniło się na całą muzykę, gdzie istnieje improwizacja, i daje znacznie ciekawsze efekty.
4. Czyli, pisząc utwór, piszemy skalami, akordy jedynie spełniają funkcję wspierającą, a nie strukturalną. Wówczas nie mamy następstw akordów, a "następstwa skal" (Satriani to tłumaczył w jednej lekcji), które sobie dobieramy w zależności od potrzeby. Znając charakter brzmienia danej skali, piszemy sobie np. że 2 takty w E frygijskiej, 1 takt w A pentatonice bluesowej, 1 takt w E pentatonice bluesowej. Mamy 4-taktowe solo na prostym schemacie I-I-IV-I, ale każdy takt ma przypisaną inną funkcję determinowaną użytą skalą. To oczywiście jeśli chodzi o solówkowanie. Sekcja wówczas ma wspierać i uzupełniać solistę, podkreślając charakter danej skali. Czyli na E frygijskiej dominuje akord e-moll, z dodaną septymą małą, i umiarkowanie dawkowaną sekundą małą dla podkreślenia frygijskości skali. Standardowego ruchu akordów tutaj nie ma, można co najwyżej w sekcji grać riff podkreślający przede wszystkim dźwięki E, D i F. I analogicznie na pozostałych skalach. Jeśli chcemy zachować specyficzne właściwości brzmieniowe każdej ze skal, to staramy się nie przedobrzać w sekcji, i trzymać się kluczowych dźwięków, więc przy pentatonikach nie wrzucamy z dupy nagle sekund czy sekst - szanujmy intencje kompozytora ;)
5. Co do komponowania piosenek w oparciu o skale, to jest trudniej, niż solówki, ponieważ jakoś ludzkie ucho jest bardziej przyzwyczajone do standardowego następstwa akordów w 2 popularnych gamach dur-moll. Ale zdarzają się popowe utwory, gdzie charakter skalarny (modalny) kompozycji jest ewidentny, zamierzony, i inteligentnie przemyślany. Np. "Fortress Around Your Heart" Stinga http://www.youtube.com/watch?v=Ct4C3B9kqkI
Zwrotka jest napisana z 3 zmianami skal, które jednocześnie zmieniają centra toniczne (choć nie jest to obowiązkowe - ale wprowadza mniej chaosu do uszu słuchacza). Najpierw mamy skalę dorycką G na akordzie Gm7/9sus4, ale tercja tej skali jest niesłyszalna - melodia zaczyna się na sekundzie (nonie), idzie przez kwartę do septymy - stąd akord jest narzucony taki, jaki jest - jest on grany bez tercji (seksta też jest pominięta z melodii btw). Potem następuje zmiana skali na Eb miksolidyjską, gdzie akord ma voicingi z tercją dużą-septymą małą oraz kwartą-sekstą dużą (no i kwintą), następującymi po sobie (typowe dla modalnych kompozycji). Podkreśla to durowy charakter akordu, ale i jego dominantowy (septyma mała) charakter. W melodii brakuje sekundy - czyli skala, pomimo ewidentnie miksolidyjskiego charakteru (średniowieczno-folkowe pobrzmienie), nie jest tak definitywnie określona - podstępny muzyk w sekcji mógłby pokusić się o dodanie sekundy małej na przykład, redefiniując skalę na charakter żydowski - choć byłoby to wbrew intencjom kompozytora raczej.
Kolejna zmiana na F# dorycką, akord F#m7/9sus4. Skąd wiem, że to dorycka? Ano teraz melodia zaczyna się od kwinty, leci przez septymę i SEKSTĘ, ewidentnie wskazując na dorycki charakter. Zahacza też w pewnym momencie o tercję małą (G#), więc wiem że to skala dorycka a nie miksolidyjska (które różnią się właśnie tylko tym, że dorycka ma tercję małą, więc bardziej smutny wydźwięk). Ktoś spyta - skąd wiedziałem, że pierwszy takt był w doryckiej, skoro tam tercja i seksta były pominięte. Seksta faktycznie była niezdefiniowana, ale tercję sprytnie podkreślał bas, grając riff na dźwiękach G,A#,F - tak więc widzicie, bas jest niezastąpiony w takich sytuacjach, gdy gitary/klawisze grają otwarte astralne akordy z noną i kwartą, gdzie tercja by się gryzła - wówczas bas akcentuje tercję, definiując molowość akordu i skali. Bez tej roli faktycznie bylibyśmy w kropce trochę. Ale pamiętać też należy o intencji kompozytora - akurat w tym utworze słychać, że przeplatają się skale dorycka z miksolidyjską - skale krewniacze, różniące się tylko tym, że pierwsza jest molowa, a druga durowa - ale obie będące średniowieczno-folkowymi skalami z perfekcyjną kwartą, o charakterystycznym brzmieniu. Utwór ma średniowieczny charakter, tekst też nawiązuje do symboliki średniowiecza - wszystko jest logiczne tutaj. Dlatego nawet, jakby bas nie grał tercji w pierwszym takcie w tonacji G - to możnaby przyjąć, że mamy do czynienia ze skalą dorycką, gdyby saksofonista czy trębacz chcieli zapodać jakiś wtręt.
No i ostatnia zmiana przed refrenem, na H miksolidyjską, voicingi znów tercja-septyma mała, kwarta-seksta duża, i pominięcie sekundy w linii melodycznej. Bas w tych zmianach gra kwinty i septymy głównie.
Refren to już typowy popowy refren z sekwencją akordów równie dominującą, co melodia (napisana w e-moll), więc nie jest to już podejście modalne, choć miksolidyjski charakter brzmienia nadal jest akcentowany w akordach wieńczących sekwencję (D-dur, a więc funkcyjnie będący fundamentem skali D miksolidyjskiej). Na uwagę jedynie zwraca nawet fajna modulacja na końcu refrenu, z C-dur na c-moll i rozwiązująca się w tonice g-moll głównego riffu/początku zwrotki, ale to nie jest temat naszej rozprawki.

Tak więc, reasumując, system modalny nie jest czymś bardzo skomplikowanym, ale też nie należy się przejmować, że nic się z niego nie kapuje ;). Jeśli ktoś nie jest kompozytorem, to i tak nie ogarnie całości w krótkim czasie, a jako basistę interesować go powinny tylko elementy istotne - czyli kiedy zagrać tercję, kiedy ją pominąć, analogicznie - sekundę, itd.
A więc kiedy grany jest riff w jednej tonacji, bez typowej sekwencji akordów, to mamy podejście modalne. Basista szybciochem rozkminia czy to skala molowa, czy durowa - i dopasowuje swoją partię. Bezpiecznie jest wówczas grać kwintę, septymę małą (rzadko modalne pochody pod solo są na skalach z dźwiękiem prowadzącym), a tercję to już zależy - w bluesie klasycznie mamy w tej materii niedopowiedzenie. Jeśli solista sobie zmienia skale, czyniąc niemałe spustoszenie w umyśle słuchaczy, to albo sobie z nim ustalimy, jakie skale gra faktycznie - i wtryniamy odpowiednie voicingi w odpowiednich momentach - albo nie przejmujemy się i gramy prymę, kwintę i septymę do usranej śmierci.

Dobra, jeszcze odniosę się do tej nieszczęsnej progresji akordów z pierwszego postu.
Wszystko zależy od faktycznego charakteru utworu. Jeśli ta progresja jest dość szybka, to traktujemy to jako utwór z toniką w C dur o danej sekwencji akordów (którą zresztą, jako basiści, możemy nagiąć pod nasze dyktando - czyli grając zamiast C,D,E,F... C, G, A, D - zmieniając tym samym akordy w C-dur, G7, Am7/9, Dm7/9, itp). To, co grają koledzy w sekcji, wpływa na ilość swobody, której możemy się dopuścić - ale harmonika utworu jest w zasadzie z góry ustalona.
Ale jeśli progresja jest raczej wolna (jedna zmiana akordu na takt powiedzmy), to możemy to zinterpretować, jako UTWÓR MODALNY, i każdy akord potraktować jako centrum modalne, a więc zmieniając skalę i tonację (jak w Fortress Around Your Heart), po kolei C jońska, D dorycka, E frygijska - ALBO dowolna inna skala o danym charakterze dur-moll - czyli zamiast jońskiej, lidyjska; zamiast doryckiej - melodyczna mollowa, itp. Zależy to oczywiście od tego, co gra sekcja, bo jeśli narzuca septymy, to pozamiatane, i jedziemy standardowo - a wtedy zabawa mniej ciekawa. Dotyczy to solisty. Basista, cóż, prymka-kwinta-tercja jest najbezpieczniej, chyba że od razu usłyszy, że np. na akordzie D solista pojechał w D całotonowej, to kwinta odpada ;)
No, ale mniejsza z tym. To führer zespołu powinien decydować o ostatecznym kształcie harmonicznym, a więc o tym, czy sekcji wolno grać tylko proste akordy, czyli improwizować z voicingami jak chcą pod solistę, czy raczej solista ma improwizować pod konkretne voicingi już ustalone.
Wtedy basista na końcu decyduje, co faktycznie ma grać, i gdzie pozostawiono mu trochę swobody, by dorzucić jakąś podstępną sekstę, co wywróci modalny porządek co nieco :>

Właściwie to niech lepiej nikt tego nie czyta.

środa, 25 maja 2011

KELTHUZ - Jedyny i Jego Stalmoc [2011]



卐 Daj Nam Iść, Swantewit
卐 Pieśń Ojców
卐 Golden Brown (The Stranglers)
卐 Pieśń Żerców
卐 Ostatni Poganin (inspirowane filmem Ostatni Mohikanin)
卐 Marsz Słowian
卐 Tajemna Wyprawa
卐 Poganie My!
卐 Powrócisz, Masławie!
卐 Siewca Wojny
卐 Dumni Synowie Gromu

Wszystko w aranżacji na bas, wokal i chóry. Rustykalno-pogański klimat, powinien spodobać się stirnerystom jak i poststrukturalistom, acz epicki kult wylewa się również z każdym dźwiękiem.
Album jest maksymalnie libertariański - brak narzuconej odgórnie tracklisty! Można słuchać w dowolnej kolejności!

LINK do płyty na rapidshare:
KLIK

Sława! o/o/o/

Promujący płytę singiel DAJ NAM IŚĆ, SWANTEWIT!
_____________________

Recenzja pana Igorolecha:

Łoł, powiem szczerze - wg mnie to jest najlepszy album Kelthuza.

Po pierwsze - słychać, że Kelthuz w końcu nauczył się porządnie śpiewać - i piszę to bez złośliwości.

Po drugie - są nowe wersje starych utworów, jak Pieśń Żerców i Dumni Synowie Gromu, które są bardziej rozbudowane i, po prostu, lepsze. Pieśni Żerców, o ile dobrze pamiętam, to już chyba piąta wersja (było słynne demo, którego nigdzie nie można już znaleźć, wersja weselna, wersja bluegrass i standardowa) i ta wersja jest na razie wg mnie najlepsza, ale chętnie bym jeszcze usłyszał coś takiego jak wersja pierwsza - szybki bas i dynamiczne przejścia. Chyba Powrócisz, Masławie kiedyś było, ale nie porównam ze starą, bo po prostu już nawet nie pamiętam jak brzmiała.

Po trzecie - nowe kawałki są bardzo dobre, a cover Golden Brown jest jednym z niewielu dowodów na to, że cover może być dobry.
Instrumentalna Tajemna Wyprawa jest bardzo dobra, polecam. Jedyne, co mi się nie podoba w tej piosence to tytuł.

Ale jak wiadomo, nie ma ideałów. Mam do płyty dwa zastrzeżenia: pierwsze to echo basu - nie wiem czy to delay, który był planowany czy jakieś niedopatrzenie, ale mi akurat się nie podoba, chociaż to rzeczywiście trochę czepianie się bo aż tak nie psuje to ogólnego wrażenia. Druga sprawa, to chętnie usłyszałbym ze dwa-trzy szybsze kawałki, wszystkie piosenki na płycie to hymny - bardzo dobre, ale jakaś siekiera też by się przydała.

Jedyny i jego stalmoc to świetna płyta, nie tylko dobrze wkręca w klimaty słowiańskie i pogańskie, ale jest bardzo dobra w ogóle. Na pewno nie powinno jej zabraknąć na dobrym ognisku, sesji RPG czy w samochodzie na trasie Wrocław-Warszawa o 2-giej w nocy. Ja oceniam płytę na 5 z minusem w skali szkolnej.

środa, 11 maja 2011

Głosować na KELTHUZZAR!

Poproszę o zagłosowanie SMSem na KELTHUZZARA w konkursie na najlepszego kieleckiego wykonawcę hardrock/metal poprzez wysłanie smsa treści HARDROCK.4 na numer 71466

piątek, 6 maja 2011

Radio IRON special edition #4 (ENG) - Libertarianism as voluntary coexistence



Radio Iron, special edition. Radical Polish libertarian radio.

Hello. This is Kelthuz speaking, and this is the first edition of Radio Iron entirely in English, for the broad libertarian international audience.
Yes, I am a libertarian. That is, a lover of liberty, a defender of liberty, the one who lives free and dies free.
The reason for this particular edition of my show, is the image of us, libertarians, among the enemies of freedom. There is a user on YouTube, called VampiressOnDaProwlq, and she seems to be some antilibertarian troll, leading a pack of trolls, set for total harrying down of liberty lovers on the internet. Her main point against us, is that (I'm not making this up) libertarians are passive-aggressive sociopaths, who need to learn, that they have obligations and duties to our society, and cannot and may not be left alone by the coercive apparatus of the total state, I mean - society.
Well, if it doesn't sound like a Hitler speech, then it surely sounds like a Stalin speech.
Let me then assure you all, who are worried about our psyche, that lovers of liberty are definitely not passive-aggressive sociopaths. We, on the contrary, do not invoke aggression against our neighbours; we do not wish them to be forcefully associated with us against their will; we consider it immoral to take away people's money, to fund bureaucratic machine of forceful socialization of population; we are a peaceful bunch. We rely on voluntary association and voluntary contracts; we do not seek refuge from the society; far from that - under libertarian order, society is blooming, as people are not prodded around by bureaucrats and politicians forcing their government projects on them, but they act according to their own wills, desires and dreams. You are not wiser, you are not gods, you cannot plan our life for us. We need liberty and secure private property, so that we can follow our own paths. This is the civilized way. this is the way of a rational and progressive society. Not the law of the gun, the law of force. Force never works, it can never bring prosperity and progress. Only unfettered human action, driven by profit, a rational self-interest, can enhance every individual life. Every one of us has a different set of values, and no government bureaucrat can quantize them to fit into some rigid bureaucratic pattern or form. So there is no possible way for a forceful intervention to increase welfare of everyone. Only through the market process can each individual follow his own set of values to reach them, through the coordinating environment of market signals, prices, and cooperation with other participants. It is the invisible hand - but the results are visible to everyone. It is the crux of human action - we act only if we consider our current state unsatisfactory, and we want to change it for the better. To do it, we need the freedom to act, and the market environment to coordinate our action with other people, through the informative signals produced by the market - profits, losses, prices, namely: economic account. The enemies of freedom usually say, that this is filthy materialistic reasoning, and we need to think in other terms than money. But let me assure you - if we drop the monetary accounting, drop economic thinking altogether, then there is no way that an advanced economy would make it possible for every individual to follow his values. Why? Precisely because his values are subjective and cannot be articulated to other human being without the help of the market process. The only thing left is: either good will of the others, or sheer force. Good will has limits, and two people unknown to each other cannot be forced to be benevolent towards each other, especially when there are high stakes involved. How can you insure a contract, based only on good will? So the only alternative would be force - setting one group of people against the other, so the vanquished ones would do the bidding of a new master race. A return to barbarism. And this would be the result of non-materialistic, non-economic, non-monetary way of approaching human civilization. The way of the barbarian - is the way of the socialist. Never forget that.
And by socialism, I mean every form of collectivism, and every form of government based on aggression, that is - contradiction of libertarian, non-aggression principle. Taxes, regulations, democratic form of forcing laws upon the individual, draft, wars, tariffs, etc. - it is all aggression against the sovereign individual. This has to stop, unless we value our civilization no longer. Then there would be nothing else to do, than to KILL OURSELVES!

sobota, 23 kwietnia 2011

Ideologia młodego lewaka

@Arjozof Spytam jeszcze raz, czy Ty czytasz to co piszesz? Misesa i Hayeka nikt dziś nie bierze na poważnie człowieku, poza sektami w postaci kurwinistów. Obaj nie sięgają do pięt Keynesowi, którego idee były wcielone w życie i sprawdzały się świetnie. Oczywiście tylko do pewnego czasu, bo "kapitalizm z ludzką twarzą" to był twór tymczasowy, mający zneutralizować klasę robotniczą. Gdy tylko się udało, wrócono do rozwiązań liberalnych, które po 30 latach poniosły totalną klęskę.


autorem jest ten jegomość:
PROFIL NA YOUTUBE

Myślę, że wszelki komentarz jest zbędny. Wiecie, co macie robić :>

wtorek, 5 kwietnia 2011

Akapowe przemyślenia...

Fragment listu, który napisałem w odpowiedzi jednemu użytkownikowi YT na kwestie związane z anarchokapitalizmem:


To prawda, że wizja wolnorynkowego anarchizmu jest utopijna, i na tym polega utopia - że mamy jasno zdefiniowany cel, do którego dążymy, wybierając najlepsze rozwiązania, ale nie idąc na kompromisy, które zawracają nas z tej drogi. Czyli np. popieramy obniżki podatków, ale już nie obniżkę jednego, a podniesienie drugiego.
Państwo minimalne - a więc takie, którego jedynym zadaniem jest ochrona praw własności i nietykalności osobistej, wg teoretyków libertariańskiego anarchizmu, właśnie jest znacznie bardziej utopijne, niż pełna anarchia - głównie z tego względu, o jakim piszesz - chęć władzy. Były w historii wielokrotnie próby ustanowienia "moralnego" państwa minimum, nawet ograniczano je bardzo racjonalną, wolnościową konstytucją (jak przy założeniu USA) - a efekty długofalowe widzimy na własne oczy. Państwo się rozrosło do gigantycznych rozmiarów, i obecnie Konstytucja USA jest bezczelnie lekceważona. Tak też ten eksperyment po prostu nie wypalił. Póki istnieje monopol państwa na opodatkowywanie ludzi i stosowanie przymusu siłowego - póty wolność zawsze będzie zagrożona, w myśl zasady "Władza korumpuje - a władza absolutna korumpuje absolutnie".
Stąd też obawy, że w porządku anarchicznym bogaci uzyskają zbyt duży dostęp do władzy, jest tak naprawdę obawą przed państwem minimum - i to uzasadnioną, gdyż demontowanie wolności w USA zaczęło się właśnie od tego, że bogaci finansiści MOGLI przekupić państwowych urzędników i ustawodawców, by pisali prawo pod ich dyktando. W porządku anarchicznym takich instytucji możliwych do skorumpowania nie będzie. Policentryzm prawny spowoduje, że nawet przekupienie jednego sędziego nie spowoduje zepsucia prawa, gdyż gdy przekupstwo wyjdzie na jaw - natychmiast straci on reputację i współpracujące z nim agencje rozstrzygania sporów stracą klientów, którzy przeniosą się do konkurencji. Spróbuj skorzystać z konkurencji teraz ;) Kontrola ze strony konsumenta zawsze jest najskuteczniejsza, gdyż to JEGO pieniądze i JEGO interes jest położony na szali.
Co do opieki zdrowotnej, to chyba zgodzimy się, że nie chcielibyśmy, by biedni umierali na ulicach, prawda? Ludzie, zwłaszcza gdy są wolni, i nie rabuje im się przymusowo pieniędzy, stają się znacznie bardziej empatyczni i łaskawsi - wobec tego nie brakowałoby pieniędzy na charytatywne fundacje, zajmujące się pomocą najuboższym - zresztą historycznie robił to zawsze kościół, i robił to skutecznie, o ile ustrój polityczny nie wywracał do góry nogami struktury bodźców w społeczeństwie - czyli nie narzucał idei państwa opiekuńczego, które miałoby zastąpić dobrowolne, prywatne miłosierdzie. Stąd też nie martwię się zupełnie o opiekę zdrowotną, zwłaszcza, że w pełni wolnorynkowym systemie ceny usług medycznych będą znacznie niższe, a ciągłe nakłady inwestycyjne w tym sektorze będą prowadzić do jeszcze lepszej jakości. Obecnie się to nie dzieje, gdyż cała opieka medyczna jest właściwie państwowa, więc nie istnieją żadne bodźce by w nią inwestować. Prywatny właściciel natomiast, motywowany chęcią zysku i istnieniem konkurencji, będzie starał się najbardziej optymalnie zarządzać szpitalem, kliniką, itd.
Co do średniowiecza, to istnieje wiele mitów związanych z tym okresem. Ale nawet w Polsce ten mityczny "ucisk" chłopów zaczął się nie w średniowieczu, lecz w epoce nowożytnej - gdy średniowieczny ład feudalnej decentralizacji został zastąpiony scentralizowaną władzą królewską. Średniowiecze było wręcz upstrzone niespotykanymi później wolnościami, natomiast jak tylko silne duże państwo się pojawiło, zaczął się terror, który Europę kosztował przynajmniej 200 lat rozwoju gospodarczego. Wyobraź sobie, że w późnym średniowieczu wolne miasta (było coś takiego, właśnie takie na poły anarchiczne enklawy wysokiego rozwoju cywilizacyjnego) były miejscami, gdzie narodził się nowoczesny kapitalizm, z rozwiniętym sektorem usług finansowych - który to mógł już finansować długookresowe inwestycje w całej Europie, a więc przemysł mogący wyciągnąć z nędzy miliony istnień. Nie byłoby przeszkód ku temu, gdyby właśnie nie tendencje do centralizacji władzy w rękach królów, kosztem wolnych miast czy książąt oraz Kościoła. Tyranom pomogła też reformacja - protestanckie nurty religijne były bardzo bałwochwalcze wobec osoby władcy, więc królowie, by scementować swoją władzę, przyjmowali luteranizm, stawali się głowami narodowych kościołów, i wówczas demonopolizacyjny wpływ, jaki miał na władzę świecką Kościół Rzymskokatolicki - znikał. Monarcha mógł robić wszystko, nie obawiając się ekskomuniki, czy sprzeciwu katolickich poddanych. To rozpoczęło nowożytną epokę wielkiego rządu i doktryny ekonomicznej, zwanej merkantylizmem - dziś nazwalibyśmy to mieszaniną socjalizmu, faszyzmu i korporacjonizmu. I wtedy zaczął się ucisk chłopów, odbieranie im ziemi (no wicie, "rozwój musi być"), łamanie praw własności, dawanie przywilejów wybranym grupom (kupcom, fabrykantom), granty ziemi, subsydia, dotacje, zaporowe cła - wszystko uderzało w zwykłych ludzi, konsumentów, którzy musieli pracować przez to dłużej i ciężej, by znieść wszelkie obciążenia podatkowe i parapodatkowe. Zyskiwały tylko faworyzowane grupy. I tak jest do tej pory, nietrudno zauważyć. Rewolucja amerykańska w 1776 r. była właśnie rewolucją przeciwko temu systemowi, wywołana sprzeciwem wobec nadmiernych podatków (nie wynoszących nawet 10% tego, co my teraz płacimy na tych skurczybyków).
Wracając jeszcze do tej zgubnej chęci władzy - gdy nie ma czym rządzić, i nie ma kto wykonywać rozkazów - to to rozwiązuje znaczną część tego problemu. W ustroju opartym wyłącznie o własność prywatną, gdzie jej naruszanie jest surowo i bezlitośnie karane; gdzie każdy ma broń lub możliwość siłowej obrony swojej własności; gdzie cała struktura społeczna oparta jest o sieć niezliczonych, dobrowolnych powiązań, kontraktów; gdzie niezakłócenie funkcjonuje rynek i jego instytucje - tam nawet gdy wrogie państwo podbije taki kraj, to niczego nie osiągnie, oprócz strat: bo nie ma kto zbierać podatków, bo nie ma administracji którą da się obsadzić, bo każdy jest wrogi i dysponuje śmiertelną siłą ognia, bo nie ma kogo skłócić. Okupant takiego kraju musiałby się wycofać, inaczej bardzo szybko zbankrutowałby.